Sama śliczność nie wystarczy

Superniania. Znana w całej Polsce pogromczyni niesfornych maluchów. Choć jest powszechnie znana z programów TVN, zawsze wolała drugą stronę ekranu. Choć jest specjalistką od małych dzieci, my pytamy ją tylko o dorosłych.

Dorota Zawadzka
Dorota ZawadzkaJarosław AntoniakMWMedia
"My kobiety, nie umiemy mówić tego, co nam leży na sercu"
"My kobiety, nie umiemy mówić tego, co nam leży na sercu"Jarosław AntoniakMWMedia

EksMagazyn: Jest pani specjalistką od wychowania dzieci, ale my chcemy porozmawiać o wychowaniu dorosłych... Czy to w ogóle możliwe?

Dorota Zawadzka: - Sami się w tym temacie oszukujemy. Rozmawiam z wieloma kobietami i one bardzo często mają takie myślenie: "Wychowam sobie męża, partnera, tak, że nagnie się do moich potrzeb." Nic bardziej mylnego!

Dlaczego?

- W fazie zalotów czasem udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, przedstawiamy się w korzystniejszym świetle, dbamy o różne rzeczy, o które już potem nigdy więcej nie dbamy, bardzo często się oszukujemy. A potem kobieta żali się: "On nie chce nic robić w domu". A ja odpowiadam, że przecież takiego sobie wzięła, na co słyszę: "Ale ja myślałam, że go nauczę...". Guzik prawda.

- Jeśli nie nauczyła go mamusia, to pozostaje zaakceptować, że on taki jest, albo się pieklić. Oczywiście, można dojść do kompromisu i ta osoba na pewnym poziomie socjalizacji, będzie robiła te rzeczy. Ale zawsze będzie to robiła dla nas. Jeśli ktoś nie chce się odchudzić czy rzucić palenia dla siebie, to nikt go do tego nie namówi. Jeśli facet nie ma nawyku wyniesionego z domu, że kobietę trzeba szanować, to nie będzie tego robił. Po prostu!

Tylko jak rozpoznać, co jest udawaniem, a co prawdziwą naturą człowieka, z którym się zadajemy?

- Mówi się, że zanim wejdziemy z kimś w poważniejszą relację, warto przyjrzeć się jego relacji z mamą. Jeśli on tę matkę szanuję, jest miły, uważny, czuły, ale nie maminsynek, to będzie taki sam w stosunku do nas. Będzie brał pod uwagę nasze zdanie, potrzeby, poglądy. To samo dotyczy kobiet. Jeśli kobieta nie ma szacunku do męskiej pracy, do tego, że on zasuwa jak mały samochodzik, żeby ich było stać na różne rzeczy i zawsze postrzegała swojego ojca jako kapcia, to można założyć, że w przyszłości będzie tak traktować swojego mężczyznę. On zawsze będzie dostarczycielem. Jedzenia i pieniędzy. Oczywiście, musimy próbować się dotrzeć jako para, ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Nie zmienimy lenia w pracusia. Nie ma takiej opcji!

Bardzo często rozczarowania w związkach biorą się z tego, że ludzie oszukują się na wejściu.

Wychowywanie dorosłych to iluzja, w którą wierzy wiele kobiet?

- Facetów też. On żeni się z szczupłą, zadbaną, fajną dziewczyną, która odchudza się dla niego, bo chce go "wyrwać“. Ale tak naprawdę kocha jeść, siedzieć na kanapie i oglądać seriale. Jeśli on to akceptuje, to będą szczęśliwym związkiem. Ale jeśli on chciałby cały czas mieć królewnę, która dba o tipsy i swoje ubranko, to bardzo szybko się rozczaruje. Bardzo często rozczarowania w związkach biorą się z tego, że ludzie oszukują się na wejściu. Tymczasem, trzeba pamiętać, że bierzemy partnerów z dobrodziejstwem inwentarza.

A może kobiety wierzą, że wychowają mężczyznę, bo uważają, że w gruncie rzeczy faceci to duże dzieci?

- Bo my jesteśmy mamusiami! Bo my chcemy wychować kogoś, a mężczyzna wydaje się doskonałym obiektem. "Ja go ustawię" - myśli wiele kobiet. To nie tego mężczyzna oczekuje od kobiety - partnerki. Reguły trzeba ustalić na początku albo się rozstać, bo życie nie składa się z wielkich chwil na balu, tylko z codzienności. Z tego, kto odkurza, jak jest brudno i kto wynosi śmieci.

A kobiety wybierające typ "niegrzecznego macho"? Też wpadają w pułapkę, że on się dla nich zmieni?

- To tak, jakby chciały złapać lwa na sawannie i zrobić z niego domowego kotka. Jeśli kobieta związała się z kibolem i bandziorem, to on taki zostanie. Jeśli ma niezrównoważonego lekkoducha, to nie ma co oczekiwać, że będzie o nią dbał. Oczywiście, może się zdarzyć, że w tym wielkim "abeesie bez szyi" drzemie mały, biały kotek. My go odkryjemy i będzie cudnie. Jeśli jednak kobieta i mężczyzna mają odmienne priorytety w życiu, to nie ma na co liczyć. Natura zawsze ciągnie wilka do lasu. Jeśli kochamy kogoś takiego, mamy poczucie, że on nas kocha, to pozostaje jedynie pogodzić z pewnymi rzeczami.

Nie wierzy pani w to, że ludzie się zmieniają? Dojrzewają?

- Owszem wierzę, ale niezmiernie rzadko dzieje się to dzięki związkom. Czasem rozmawiam z młodymi kobietami i one mówią, że są na takim etapie w związku, że się docierają. "Teraz jestem w ciąży, a jak urodzi się dziecko, to na pewno wszystko szybciej się ułoży". To jest jeszcze większy absurd! I potem dzieci rodzą się w kryzysie, bo ludzie sobie wymyślają, że to pomoże na problemy, nudę, rutynę. Nieprawda. Pomoże jedynie na krótko. Euforyczna faza: "Och, mamy dziecko, to teraz zmieniamy pokoik" przychodzi i mija. A potem wracamy do sytuacji wyjściowej. Generalnie nie jest dobrze. Kobiety są samotne w macierzyństwie i w domu. Bo wzięły sobie chłopców, których mamusie nigdy nie wychowały na dorosłych mężczyzn.

Po czym poznać dużego chłopca? Często takie osoby na pierwszy rzut oka dobrze radzą w sobie w życiu.

- W bardzo prosty sposób. Przyjrzeć się, czy on inwestuje w siebie czy w przedmioty, które go otaczają. Bo jeśli rozwija swoje pasje, podróżuje, szkoli się, chodzi do kina, czyta książki, to znaczy, że interesuje się światem, a nie uważa się za jego pępek. A jeśli kupuje coraz to nowe gadżety, zabawki, liczy się tylko jego "ja", to mamy diagnozę.

- Czytałam badania, że teraz młodzi ludzie, zarówno kobiety i mężczyźni, mają problem z wzięciem odpowiedzialności. Zaufać drugiej osobie i wziąć za nią odpowiedzialność - to jest kłopot. Lęk przed związaniem się z kimś, wspólnym zamieszkaniem właśnie z tego wynika. To też lęki przed pokazaniem drugiej stronie swoich słabych stron, "miękkiego" podbrzusza.

Skąd się to bierze? Kultura masowa narzuca nam zbyt różowy obraz związków i rodziny?

- Dużo by o tym mówić... Weźmy chociażby seriale, które pokazują cudowne pary i idealnie grzecznie dzieci. Kobiety, które nie robią siku, nie mają okresu ani PMS-a. Mężczyźni, którzy nie tracą pracy. Za to tak pięknie ze sobą rozmawiają... A przecież prawdziwi ludzie zderzają się z brutalną rzeczywistością. Ona nie ma pracy, on nie ma pracy i zaczynają się schody. Zbadano, że ludzie najwięcej kłócą się o pieniądze. Żyjemy w prawdziwym życiu, nie telenoweli.

W czasie pracy w telewizji miała pani okazję odwiedzić setki polskich domów. Co się pani w nich nie podobało?

- Cały czas coś udajemy. Stroszymy piórka. Znam mężczyzn, którzy nie byli w stanie powiedzieć swoim żonom, że stracili pracę. Wychodzili z teczką z domu i siedzieli na ławeczce w parku. Znam kobiety, które przez kilka lat nie powiedziały swoim mężom, że ich dziecko ma problem z nocnym moczeniem. O jakich my w ogóle domach i związkach mówimy, jeśli ludzie nie rozmawiają ze sobą? A kiedy przychodzi rodzina udajemy, że jesteśmy idealnym małżeństwem.

- Zrobiłam badanie, jak mężczyźni pomagają w domu. Kobiety pisały, że jest cudownie, a jak pytałam o konkrety, okazywało się, że ta pomoc ograniczała się do wyniesienia śmieci. Czasem któryś gotuje, wychodzi z dziećmi na spacer. A kobiety traktują to jako coś wspaniałego. Wziął dzieci na spacer! Jak on mi pomaga! Mogę w tym czasie posprzątać cały dom! Zarysowałyśmy obraz mężczyzn, którzy nic nie potrafią, nic nie robią, ale to też bywa tak, że kobiety same ich odsuwają od prac domowych czy opieki nad dzieckiem. Bo ona sama zrobi najlepiej. Bo tak ją wychowano w domu.

A z drugiej strony, wielu facetów uważa, że skoro wbili gwóźdź i naprawili komputer, zadanie dbania o dom mają z głowy...

- Właśnie na tym polega nasza nieumiejętność komunikacji. Trzeba się dzielić czasem pracy. Przecież robimy to dla wspólnego dobra. Pytanie, co jest dla nas ważne w byciu razem: przyjaźń czy życie na pokaz? Bardzo często oszukujemy samych siebie i przy okazji wszystkich dookoła. Gramy w serialu. To nie jest fajne.

Najpierw się zaprzyjaźniamy, a dopiero potem uprawiamy seks. Nie odwrotnie.

Z czego to wynika? Ukrywamy problemy czy sami siebie nie znamy?

- Z obu tych rzeczy. Z jednej strony ukrywamy swoje problemy, bo wstydzimy się, że coś nam nie wychodzi. A z drugiej - nie znamy swoich potrzeb, granic, nie wiemy, co możemy, a czego nie. Mało tego, wierzymy, że nikt się nie domyśla. A inni mają przecież podobne problemy. Nasze babcie mówiły: "Mężczyźnie mów połowę prawdy, nie musi o wszystkim wiedzieć". I tak się kiedyś robiło, tak się żyło, ale świat się przecież zmienia. Jeśli chcemy mieć partnera, to on musi znać nas, a my jego.

Jakie są podstawy dobrego związku?

- Najpierw się zaprzyjaźniamy, a dopiero potem uprawiamy seks. Nie odwrotnie. To jest zły początek, bo ludzie bardzo często wpadają w długotrwałe związki, małżeństwa, tak naprawdę nie znając się, a nawet się nie lubiąc. Nie wiedząc, co drugą stronę drażni. Nie wiedząc, że drugą stronę doprowadza do szału, gdy ktoś nie potrafi płacić rachunków. W dobrym związku nie powinno być zaskoczenia, na przykład tym, że uwielbiamy spać do dwunastej. A druga strona wyobrażała sobie, że będziemy wstawać o 8 rano na wspólny jogging.

Tylko czy jest sens planować życie w takich szczegółach? Co ze spontanicznością?

- Możemy oczywiście liczyć na łut szczęścia. Na to, że pierwsze, dobre wrażenie nie zniknie. Ale trzeba się też liczyć z odwrotną sytuacją. Mam koleżankę, która wyszła za mąż za superprzystojnego faceta. Jak wychodziła z nim na imprezę, to koleżanki mdlały z wrażenia. I to była jedyna jego zaleta. Ani nie był miły, ani opiekuńczy, ani towarzyski, ani prospołeczny. Dbał tylko o siebie. Tak samo mężczyzna mówi mi: "Bo ona jest taka śliczna". Sama śliczność nie wystarczy! Liczy się też to, co kobieta ma w głowie!

Dorośli powinni się karać?

- Uważam, że i w życiu i w wychowaniu lepsza jest nagroda, bo dla nagrody zrobimy wszystko. Kara powinna być ostatecznością. Ludzie powinni się nagradzać, bo nagroda jest przyjemniejsza, budzi pozytywne emocje, a na dobrych emocjach lepiej się żyje i pracuje. Nagrodą nie może być seks ani obiad czy dobre słowo, bo to jest normalne życie. Repertuar nagród w związku trzeba sobie wypracować.

A co z kobiecym karaniem partnera fochem?

- Robią focha, bo nie potrafią rozmawiać. To jest trochę jak w tym kawale: "Kochanie, jesteś zazdrosna? - Nie. - To daj mi buziaka. - Niech ona ci da!" Nie musimy się karać nawzajem, żeby powiedzieć sobie, że coś nam w sobie nie pasuje. Po prostu to powiedzmy! Ludzie nie mają pojęcia o komunikacie "ja". Kobiety mówią: "Bo ty mnie nigdy nie kochałeś" zamiast powiedzieć "Czuję się za mało kochana". Bo przecież ona nie wie, czy on ją kochał czy nie. A jak zacznie się coś komuś wmawiać, to kłopot gotowy.

- My kobiety, nie umiemy mówić tego, co nam leży na sercu. To jest trudne. Nie potrafimy tego przekazać, bo nie nauczono nas tego w domu. Nie potrafimy informować, od razu musi być awantura. Zakładamy też, że druga strona ma pretensje, bo my byśmy mieli. Ważna więc jest rozmowa i argumenty.

- Często słyszę dyskusje, że kobieta jest odpowiedzialna za wychowanie dziecka w połowie, a facet w połowie. Ja uważam, że zarówno w wychowaniu i w związku oboje mają 100 procent odpowiedzialności. To nie jest tak, że ja odpowiadam za jakąś część związku, a mój mąż za inną. Każde z nas ma swoje 100 procent odpowiedzialności.

Zapytam na koniec skąd wzięła się pani ksywa "Przeciąg"?

- Kilkanaście lat temu pracowałam na trzech etatach dorabiając tak zwanymi "bokami". Wpadałam do domu, w którym czekała dwójka małych dzieci i musiałam wszystko zorganizować tak, by było dopięte na ostatni guzik. Byłam piekielnie zmęczona, ale piętnaście razy lepiej zorganizowana niż teraz.

A skąd właściwie wzięła się Superniania?

- Zaczynałam karierę na uczelni jako pracownik naukowy w Katedrze Psychologii Rozwojowej. Prowadziłam ze studentami zajęcia z psychologii rozwoju człowieka i każdy z nas miał obowiązek robić zajęcia fakultatywne, które poszerzałyby wiedzę z rozwoju małego człowieka. A ponieważ ja zawsze byłam dzieckiem telewizyjnym i zawsze mnie ona fascynowała, wymyśliłam sobie zajęcia "Telewizja dla dziecka". Zajmowałam się drugą stronę mediów, robiłam badania, miałam swój wkład w tworzenie polskiej wersji "Ulicy Sezamkowej", szkoliłam ludzi z zakresu bezpiecznych mediów, tworzyłam program dla dzieci. Potem, jak pojawiły się media prywatne, pojawiałam się w różnych telewizjach śniadaniowych, porannych i wieczornych jako ekspert od mediów. Wiele osób patrzy na mnie, jak na "celebkę", a ja na telewizji się po prostu znam.

Rozmawiała: Joanna Jałowiec

Tekst pochodzi z EksMagazynu.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas