Chodziło mi tylko o prawdę
Zawsze byliśmy dumni z naszej Dianki. Nie tylko była śliczna, ale i mądra. W szkole miała najlepsze stopnie.
- Mamo, zostałam wiceprzewodnicząca samorządu szkolnego - oznajmiła mi, kiedy poszła do gimnazjum.
Kochała sport, a szczególnie lubiła jeździć na nartach. Siedemnastego lutego 2011 r. miałam jechać z moim bratem Zbyszkiem do przychodni w Tomaszowie, odebrać jego wyniki badań krwi.
- Poczekajmy na Dianę, aż wróci ze szkoły. Chciała kupić w mieście jakąś płytę - zaproponował Zbyszek. Wiedział, że uwielbia hip hop.
- Lepiej nie, to za długo potrwa - odpowiedziałam. Kiedy byliśmy już w przychodni, nagle zadzwoniła moja komórka.
- Dianka miała wypadek - usłyszałam od jej koleżanki. - Co?!!! - krzyczałam. Błyskawicznie wsiadłam w auto i pojechałam pod szkołę w Bełżcu. Te osiem kilometrów pędziłam jak szalona.
- Dianka! - wołałam, kiedy nieprzytomną, wkładali do karetki.
- Co się stało? - rozpaczliwie rozglądałam się na boki. Na miejscu oprócz lekarzy, była też policja. Okazało się,że w moją córeczkę, na przejściu dla pieszych, uderzyło auto. Zadzwoniłam do męża. Był w Niemczech na saksach.
Robert,natychmiast wracaj. Diana miała wypadek!- krzyczałam spłakana.
16 godzin później był na miejscu w tomaszowskim szpitalu.
- Stan córki jest bardzo ciężki. Ma mnóstwo krwiaków w mózgu - nie ukrywali lekarze.
- Boże, spraw, żeby przeżyła- modliliśmy się z mężem, dziadkami i resztą rodziny. Diankę przez dwa tygodnie utrzymywano w śpiączce. Na zmianę z mężem czuwaliśmy przy jej łóżku.
- Misiek za tobą tęskni, śpi w twoim pokoju - opowiadałam o ukochanym kundelku.
Kiedy najgorsze minęło córeczka trafiła do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie. Lekarze wybudzili ją ze śpiączki, ale z Dianką nie było kontaktu. Lekarze i rehabilitanci ćwiczyli z nią, uczyli nas, jak się nią zajmować. Córka, powolutku dochodziła do siebie. W tym czasie prokurator badał jak doszło do tego strasznego wypadku.
- Kierowca odpowie za to, co się stało - tego akurat byłam pewna. - Przecież uderzył w Dianę, kiedy była na pasach...
Niecałe pół roku później...
- Umorzyli postępowanie wobec tego drania! - nie mógł uwierzyć Robert, kiedy przyszło pismo z prokuratury.
- Pokaż! - niemal wyrwałam mu druk z rąk.
- Diana jest winna? Wbiegła na przejście? To jakaś bzdura! - nie wierzyłam w to, co czytałam. Kierowca nie dostał nawet mandatu!
- O nie! Odwołamy się od tej decyzji - postanowiliśmy.
Gotowało się we mnie. Miałam ochotę rozszarpać wszystkich, którzy uważali, że Diana jest winna.Ale na próżno przedstawialiśmy w prokuraturze opinię z zakresu ruchu drogowego. Prokurator nie uwzględnił odwołania. Nie pomogła też opinia ubezpieczyciela, który również uznał winę kierowcy. Prawnik podpowiedział nam, że możemy w sądzie złożyć własny akt oskarżenia.
- O nie! Udowodnimy, że nasza córka jest niewinna - mąż był wściekły.
Na początku 2013 r. sąd w Tomaszowie Lubelskim powołał innego biegłego. Ten stwierdził, że winnym wypadku był kierowca. Widząc dziecko, zobowiązany był do zachowania szczególnej ostrożności. 23 grudnia 2013 r. zapadł wyrok.
- Wygraliśmy! Robert udało się! - cieszyłam się jak dziecko.
Skazał kierowcę na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata. Musiał też zapłacić 7 tys. tytułem zadośuczynienia.
- Już nawet nie o wyrok mi chodziło, ale o prawdę - mówiłam.
Kierowca nie odwołał się od wyroku. Zrobiła to za to prokuratura. Nie mogłam zrozumieć dlaczego tak im zależy na tym, by Diana została uznana za winna. 30 kwietnia 2014 r. Sąd Okręgowy w Zamościu potwierdził, że to kierowca był winien.
- Prawda zatriumfowała! - cieszyliśmy się.
Przed nami jeszcze długa walka o zdrowie Dianki. Ćwiczymy z nią codziennie. Robert rano rozciąga jej mięśnie. Przyjeżdża Konrad, nasz rehabilitant. A ja prowadzę z nią ćwiczenia logopedyczne. Z każdym dniem jest coraz lepiej. Cieszę się, kiedy widzę, jak nasza córka rzuca piłeczkę ukochanemu Miśkowi. Dziś czuję ogromną satysfakcję. Wygraliśmy dla Diany. Obroniłam jej dobre imię.
Joanny Komadowskiej wysłuchała Maria Pastuszek