O przemocy

Jest wszechobecna i niezmierzona, pojawia się w domu i w pracy. Może być fizyczna, psychiczna, ekonomiczna albo seksualna - przemoc wobec kobiet. Kiedy wreszcie przestanie być tematem tabu?

ThetaXstock

Bez względu na to, jaki zapadnie wyrok, samo upublicznienie sprawy odnosi skutek. Wywołuje dyskusję, zmusza do zajęcia postaw. Działa też jako ostrzeżenie dla innych molestujących, że nie będą już bezkarni. Oni liczą na milczenie. Ponad połowa molestowanych kobiet nie wierzy, że zgłoszenie skargi coś zmieni w ich sytuacji, uważa, że to one będą obciążone winą.

Doniesienia mediów coraz częściej rozpoczynają albo przyspieszają działania ze strony organów ścigania. Jednak tylko wtedy, gdy kobiety same decydują się opowiedzieć o tym, co je spotkało. Tak było w przypadku seksafery w Samoobronie. Lawina ruszyła zaraz po tym, jak Aneta Krawczyk oświadczyła, że została radną w łódzkim sejmiku i dyrektorką biura posła Stanisława Ł. w zamian za usługi seksualne świadczone jemu oraz przewodniczącemu partii Andrzejowi L. Afera w Samoobronie ujawniona przez "Gazetę Wyborczą" miała tę pozytywną stronę, że przerwała milczenie. Cała Polska mówiła o "pracy za seks".

Wkrótce głośna stała się sprawa dyrektora wydziału spraw społecznych łódzkiego urzędu wojewódzkiego, członka PiS Zbigniewa P., który przez ponad rok wysyłał pracownicom nieprzyzwoite SMS-y: "Czy niezobowiązujący seks zadowoli cię?" albo "Czy wylizać ci muszelkę?". Potem tłumaczył, że w ten sposób "tylko flirtował". Tyle że granica między flirtem i napastowaniem jest jednoznaczna. Flirt to umowa dwóch osób na zachowanie sprawiające przyjemność, nienaruszające granic fizycznych i pozostające bez zobowiązań. Natomiast do seksualnego napastowania zaliczają się wszelkie zachowania dokonywane bez wyraźnej zgody drugiego człowieka. Zbigniew P. został usunięty z partii i stracił stanowisko.

Siła strachu

Opinią publiczną wstrząsnęła też inna sprawa o molestowanie. Lubelska prokuratura oskarżyła Jacka S., szefa jednej ze spółek branży budowlanej. Zarzuciła mu, że podstępnie zwabiał kobiety, które odpowiadały na jego ogłoszenie w sprawie pracy. Podając się za lekarza ginekologa, przeprowadzał badania ginekologiczne, które - jak twierdził - są potrzebne przed przyjęciem do pracy. Mężczyzna "badał" kobiety w swoim gabinecie. Według prokuratury narażał je na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. W jego komputerze znaleziono filmy z "badań" nagrane telefonem komórkowym.

- Zgłasza się do nas sporo ofiar, problem w tym, że zwykle na tym się kończy - mówi Urszula Nowakowska, szefowa fundacji Centrum Praw Kobiet. Tylko nieliczne decydują się nadać sprawie bieg prawny. Boją się odwetu. Ważnym powodem niechęci do ujawniania aktów molestowania jest też wtórna wiktymizacja. Kobiety najpierw są ofiarami sprawcy, a później systemu, który miał je chronić.

Na razie na palcach jednej ręki można policzyć przypadki bezkompromisowej odwagi. Nowakowska wspomina sprawę fabryki w Cieszynie. Jedna z pracownic wystąpiła przeciwko kierownikowi, który od dwudziestu lat bezkarnie molestował kobiety. "On to żadnej nie przepuści", opowiadały po cichu jej koleżanki z pracy, ale żadna nie chciała zeznawać. Najbardziej bały się reakcji swoich mężów, podejrzeń o to, że same są nie w porządku, że prowokowały.

A tę jedyną odważną z Cieszyna oczywiście spotkały szykany. Została zwolniona z pracy, potem po interwencji sądu w ramach ugody wróciła, ale na gorsze stanowisko. Traktowano ją jak wroga. - Uderzyło mnie, że przedstawiciele związków zawodowych, do których zgłosiła się po pomoc, poparli nie ją, lecz tego kierownika. Sprawę karną umorzono. Kiedy jakiś czas potem rozmawiałam z tą kobietą, żałowała, że ujawniła aferę. Jej nastoletni syn został zaszczuty w szkole, próbował popełnić samobójstwo. To było dziesięć lat temu, ale myślę, że od tego czasu niewiele się zmieniło - powątpiewa Urszula Nowakowska.

Milczenie "owieczek"

Na tle milczenia i bierności wobec przemocy, które wciąż niestety wydają się polską normą, chlubny wyjątek stanowi Lucyna Krawiecka. W pojedynkę wystąpiła przeciwko księdzu z Tylawy i doprowadziła go przed sąd. Naraziła się tym na ostracyzm ze strony lokalnej społeczności i środowisk kościelnych. Po siedmiu latach, które minęły od tej sprawy, wspomina: - Wkrótce po tym, jak zamieszkaliśmy z mężem i dziećmi w małej wsi na Podkarpaciu, wiedziałam, że tamtejszy proboszcz jest pedofilem. Wszyscy to wiedzieli, po cichu o tym mówili, ale nikt nic nie robił. W ciągu czterdziestu lat spędzonych w tej parafii ksiądz molestował kilka pokoleń dziewczynek.

Sprawował we wsi rząd dusz, wiedział o nich wszystko, bali się go - opowiada Krawiecka. - Nie mogę sobie wybaczyć, że w porę nie zareagowałam, może wtedy nie doszłoby do tej strasznej krzywdy?

Pamięta dzień, gdy do jej córki przyszły koleżanki. W pewnym momencie jedna z nich zaczęła płakać i opowiadać, co wydarzyło się na plebanii. Wyznała, że proboszcz rozebrał ją i mył, a potem wsadzał jej palce w intymne miejsce i że to bardzo bolało. Tłumaczył, że ją uzdrawia w imieniu Boga. Okazało się, że inne dziewczynki też to przeżyły. Krawiecka nagrała ich relacje i wyruszyła do biskupa. Miała nadzieję, że on zareaguje jak przyzwoity człowiek. - Powinien wziąć stronę słabszego, czyli skrzywdzonych dzieci. Stało się inaczej, odtąd to ja byłam wrogiem numer jeden - wspomina. W kościołach czytano listy pasterskie pełne oszczerstw na jej temat. Nie było kłamstwa i podłości, których by jej oszczędzono. Pod wpływem tej indoktrynacji mieszkańcy razem z ofiarami molestowania zwrócili się przeciwko niej. Była opluwana, zastraszana, próbowano zniszczyć jej auto. Nie wycofała się. Walczyła w prokuraturze, informowała media, pisała listy do Watykanu. - W sądzie nie mogłam w to uwierzyć. Matki molestowanych dziewczynek broniły pedofila! - opowiada Krawiecka. Jej zdaniem trudno o większe upodlenie. Wini za to Kościół, który ukrywając patologię i zamiatając sprawy pod dywan, daje ciche przyzwolenie na przemoc.

Między kopem a mopem

"(...) Pewnej nocy mąż bardzo mnie pobił, a potem wszedł do pokoju dzieci, zerwał je z łóżek i kazał pożegnać się z matką, bo jutro znajdą ją w czarnym worku zakopaną w lesie. Gdy wezwałam pomoc, mąż wyszedł do policjantów ubrany w garnitur, z uśmiechem na twarzy. Mówił, że żona jest histeryczką, że napożyczała pieniędzy, a teraz żąda od niego, żeby spłacał jej długi. Policja odjechała, nie słuchając tego, co mówię ja i dzieci. Mąż czuł się całkowicie bezkarny i wszechmocny (...)".

To relacja Haliny Dymytrowskiej, jednej ze 130 beneficjentek programu "Godne życie i praca dla kobiet ofiar przemocy". Opowiada, że dom był dla niej najniebezpieczniejszym miejscem na świecie. Po tym, jak zdecydowała się wraz z dziećmi odejść od męża, zamieszkała w ośrodku pomocy społecznej. Miała duże problemy ze znalezieniem pracy, bo mąż próbował wymeldować ją ze wspólnego mieszkania i zastraszał wszystkich, którzy decydowali się ją zatrudnić. Pomoc znalazła u zagranicznego przedsiębiorcy, który nie przestraszył się gróźb. Wietnamczyk Nam Trinh dał jej to, czego bardzo potrzebowała - życzliwość i miejsce pracy. Centrum Praw Kobiet uhonorowało go za to specjalną nagrodą. - Chcemy zaapelować do wszystkich pracodawców w Polsce o to, by wspierali w pracy kobiety doświadczające przemocy w domu - mówi Urszula Nowakowska. - Często od ich postawy zależy, czy uwierzą one we własną samodzielność i uwolnią się od oprawcy.

"Nieobecne" w pracy

- Przemoc domowa ma ogromny wpływ na pracę zawodową kobiet - relacjonuje Danuta Duch z Zespołu Badań nad Kobietami i Rodziną w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Pierwsze w Polsce badanie tego typu potwierdziło, że ofiary są owładnięte stresem. Jeśli mają widoczne sińce i krwiaki, próbują ukryć te ślady, idą na urlop albo zwolnienie lekarskie. Wciąż się boją - o dzieci, o to, że mąż zjawi się w pracy i im naubliża. Od pracodawców słyszą, że to nie miejsce na załatwianie domowych porachunków.

Relacjonują, że takie sytuacje psują im opinię i nierzadko są przyczyną zwolnienia. Niektóre same rezygnują z pracy, bo czują się ośmieszone i upokorzone. Życie w napięciu odbija się na ich kondycji psychofizycznej. Często zmęczone, niewyspane, mają kłopoty z koncentracją, są zamknięte w sobie, "nieobecne", co wpływa na jakość wykonywanych przez nie obowiązków i kontakty ze współpracownikami. Cierpią na wiele chorób psychosomatycznych: astmę, depresję, choroby serca, nadciśnienie, bezsenność. W najbardziej drastycznych przypadkach tracą zdrowie i muszą przejść na rentę. Przeważnie dręczy je poczucie niskiej wartości i przekonanie, że nic się nie da zmienić.

Twarzą w twarz

- Chciałam odejść od niego, uciec, ale bardzo się bałam. Powiedział, że mnie znajdzie i zabije. Taka sytuacja trwała 26 lat. Gdy w 2000 roku doszło do tragedii, byłam zmęczona fizycznie i psychicznie. Dostałam karę dwunastu lat pozbawienia wolności - opowiada jedna z kobiet odsiadujących wyrok za zabójstwo męża w więzieniu w Lublińcu. Większość z osadzonych to ofiary wieloletniej przemocy, które w pewnym momencie nie wytrzymały bicia, kopania, przekleństw i niechcianego seksu. Inne nie zabiły, ale - jak przyznają - mogły to zrobić. Dziś te kobiety ze swoimi demonami mierzą się na deskach teatru. Są uczestniczkami terapii metodą dramy prowadzonej przez fundację Centrum Praw Kobiet. Z ich biografii powstają spektakle, takie jak: "Czy mogę coś powiedzieć?", "Węzły życia", "Strachy" i "Pasja - obrzęd zdejmowania masek ofiarnych". Trzy ostatnie przedstawienia stały się kanwą wstrząsającego filmu dokumentalnego w reżyserii Andrzeja Titkowa, który niedługo trafi do telewizji. - Teatr angażuje stłamszone uczucia, które same wyparłyśmy albo których nie pozwolono nam ujawniać. Chore emocje trzeba leczyć emocjami - przekonuje jedna z uczestniczek grupy terapeutycznej. - Chcemy być ostrzeżeniem dla innych kobiet. Może rozpoznają w nas siebie i obudzą się ze złego snu.

- Sama nie doświadczyłam przemocy, nie byłam nawet jej bezpośrednim świadkiem - mówi Elżbieta Radziszewska, nowy pełnomocnik rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn. - Ze skali problemu zdałam sobie sprawę, kiedy weszłam w życie publiczne. Coraz częściej mówi się o przemocy wobec kobiet, ale niewiele z tego wynika. Trzeba pamiętać o nierówności społecznej. Obiecuję, że będę walczyć z dyskryminacją kobiet.

Wiele jest do zrobienia. W Polsce wciąż brakuje dokładnych danych i statystyk na ten temat. Nie ma dobrego przepływu informacji między rządowymi i pozarządowymi instytucjami ani zintegrowanych działań. Niestety, pomimo kampanii z cyklu "Bo zupa była za słona", jesteśmy społeczeństwem, które uważa, że to, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami domów, to sprawa prywatna. W czerwcu poznamy wyniki kampanii przeciwko przemocy wobec kobiet prowadzonej przez Radę Europy, która postanowiła zbadać skalę tego zjawiska we wszystkich 47 krajach członkowskich, także u nas. Badania pomogą postawić diagnozę i może wtedy wreszcie zaczniemy się leczyć.

Magda Rozmarynowska

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas