Dlaczego pokochaliśmy „Wielką grę”?

To był jedyny teleturniej, na który publiczność przychodziła z własnej woli. A nie z łapanki ani za pieniądze – opowiada Stanisława Ryster, specjalnie dla „Tiny”!

Stanisława Ryster na planie "Wielkiej gry" w 2005 roku
Stanisława Ryster na planie "Wielkiej gry" w 2005 rokuJan Bogacz/TVPEast News

Program zadebiutował 25 listopada 1962 r. na antenie TVP 1 - jedynej wówczas stacji telewizyjnej istniejącej w kraju. Najpierw prowadził go Ryszard Serafinowicz, potem jego współpracownica Joanna Rostocka. Następnie - krótko, bo tylko przez dwa lata - Janusz Budzyński.

W 1975 r.  nastąpiły znaczące zmiany,  z których najistotniejszą było powierzenie roli gospodyni Stanisławie Ryster. Jej charyzma, osobowość i wdzięk sprawiły, że "Wielka gra", prowadzona przez nią z przedwojenną klasą i kulturą, stała się programem kultowym. Była córką lekarza  dermatologa.

Urodziła się  w czasie wojny we Lwowie. Wraz z rodziną przetransportowana do Katowic, po maturze dostała się na prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Studia ukończyła z powodzeniem, szykowała się do aplikacji adwokackiej i wtedy pochłonęła ją telewizja. Zajmowała się kulturą i rozrywką, organizowała turnieje międzyuczelniane.

Obdarzona świetną aparycją, bystra, lotna i inteligentna, szybko zwróciła na siebie uwagę zwierzchników. Co ciekawe, informacja, że to ona właśnie poprowadzi "Wielką grę", początkowo nie wzbudziła w niej entuzjazmu. Wręcz przeciwnie!

- Popłakałam się rzewnymi łzami, kiedy mi to zakomunikowano - wspomina prezenterka. - Wiedziałam, co to jest za utrapienie - program cykliczny, nie ma "zmiłuj się". Nawet znalazłam kogoś, kto by mnie chętnie zastąpił, ale propozycja była nie do odrzucenia. Polecenie służbowe! Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, była likwidacja kabin - kontynuuje Stanisława Ryster.

- Dotąd to w nich odbywały się pojedynki. Brzydkie, niewygodne, koszmarnie gorące - nie sprzyjały skupieniu. Następnie zmieniłam zasadę rozgrywania każdego etapu w oddzielnym odcinku na rzecz skumulowania ich w jednej ciągłej grze. Zawodnicy byli zadowoleni, nie musieli już przyjeżdżać po wielokroć, a telewidz otrzymywał całą porcję wiedzy "w jednym kawałku", w czasie trwania danego odcinka.

Stanisława Ryster podczas pożegnalnego odcinka "Wielkiej Gry", rok 2006
Stanisława Ryster podczas pożegnalnego odcinka "Wielkiej Gry", rok 2006TOMASZ BARANSKI/REPORTEREast News

Jak podkreśla pani Stanisława, nikt jej niczego nie narzucał. Sama wymyślała tematy konkursowe i dobierała ekspertów, którzy układali pytania, a potem brali udział  w grze. - Zapraszałam ich do współpracy osobiście (wtedy nie było asystentów), najczęściej chętnie się zgadzali. Eksperci opracowywali pytania pod względem merytorycznym, a ja weryfikowałam je, by były zrozumiałe dla gracza i telewidza.

Poza tym musiały być sformułowane w ten sposób, żeby odpowiedź była jednoznaczna. Oczywiście, znałam przed grą wszystkie pytania. Osobiście zajmowałam się ich kopertowaniem, bo wierzyłam tylko sobie! Żeby mi ktoś czegoś nie pomylił, nie poprzestawiał...Funkcję prawnika pełnił  prezes Stefan Cichosz   - korpulentny, łysy okularnik, rzeczowy, ale sympatyczny, sprzyjający uczestnikom.

Jego następcą był przez lata mecenas Janusz Mika. Zawodnicy prezentowali się znakomicie,  o co dbała sama prowadząca. - Pytają mnie czasem, czy to prawda, że kazałam im zakładać marynarki, odświętne koszule? Oczywiście, że prawda, nie widzę w tym nic dziwnego! - podkreśla Ryster.

- To tak, jakbyś szedł z wizytą do cioci w niedzielne popołudnie. Tu gościliśmy w domach telewidzów! Trzeba było to uczcić odpowiednim strojem, schludnym wyglądem. Swój wizerunek również kreowała samodzielnie. - To nie były takie czasy, w których projektanci mody ubierają prezenterki, a znane firmy lansują się ich twarzami. Ubierałam się w myśl zasady: jak chcę, bo to jestem ja! Przywoziłam do studia 2-3 wersje strojów, garderobiana mi je prasowała, potem wybierałyśmy tę najlepszą.

Przygotowanie do nagrania trwało krótko. Fryzurę nosiłam zawsze jednakową, nie robiłam żadnych loków. Zresztą, włosy miałam zawsze znakomite, same się układały. Nasze wspaniałe makijażystki malowały mnie oszczędnie, bez dziwactw i przejaskrawień. Stawiałam na naturalny wygląd - opowiada z uśmiechem gospodyni "Wielkiej gry".

Telewidzowie często  pytali mnie o... nogi - zwierza się pani Stanisława. - Czy to wygodnie tak siedzieć przez godzinę z jedną założoną na drugą, czy mnie plecy nie bolą? Otóż odpowiadam krótko: Nie! Taka pozycja była dla mnie komfortowa, w dodatku założenie nogi na nogę wymusza prostą postawę, czyli pomaga kręgosłupowi i - znów powtórzę - "robię to, co chcę, bo to jestem ja i nogi są też moje". Chociaż pisali różnie, że ktoś mi te nogi ustawiał, a nawet - wyczytałam w internecie - że mi je sztucznie przesuwali. Czego to ludzie nie wymyślą!

Stanisława Ryster na planie "Wielkiej gry"
Stanisława Ryster na planie "Wielkiej gry"Agencja SE/ Wojtek RzążewskiEast News

Najważniejsi w studiu byli jednak zawodnicy. Przyjeżdżali z różnych stron Polski, wykonywali różne zawody, a wykazywali się rzetelną wiedzą  w dziedzinach nauki niezwiązanych z ich profesją. - Obowiązywało to, co było dostępne w zbiorach Biblioteki Narodowej, wyłącznie w języku polskim. Dlatego walczyli o jak najszybsze podawanie tematów, by mieć czas na przygotowanie i dostęp do materiałów. Penetrowali biblioteki. Myliłby się jednak ten, kto podejrzewałby uczestników o zawiść. Oni wspierali się nawzajem! Wymieniali pomocami naukowymi, stanowili coś na kształt solidarnej rodziny - wspomina prowadząca.A przecież szło o kasę, niemałą jak na te czasy!

Regulamin nie zabraniał wielokrotnego udziału. Rekord ustanowił Jan Wolniakowski, zwyciężając aż 18 razy w tematach z literatury. Tuż za nim uplasował się Marek Krukowski , który triumfował 15 razy w dziedzinie muzyki poważnej. - Pamiętam pewnego sędziego, grał u nas i wygrał, a jednocześnie aplikował w pracy na wyższe stanowisko. W życiorysie dodał, że jest laureatem "Wielkiej gry" - i to przeważyło - mówi Ryster.

Z czasem uczestnicy teleturnieju stali się jej bliscy. - Można mówić tu o pewnej nici przyjaźni, jaka się między nami nawiązała, ale nigdy nie było to bratanie się, zapraszanie do domów czy - nie daj Bóg  - sprzyjanie w grze - zastrzega prezenterka. Nie do wyobrażenia było także - tak powszechne dziś - mówienie sobie na "ty". Że niby tego wymaga licencja. Nieprawda! To bezkrytyczne kalkowanie angielskiego. Proszę sobie wyobrazić, że zawodnik mnie prosi: "Stasia? Przeczytaj mi to pytanie jeszcze raz"... Prawda, że nie pasowałoby to do klimatu?

Wpadki się zdarzały, ale nie było ich wiele. Tylko raz doszło do tego, że nikt nie zgłosił się na eliminacje. Normalnie przychodziło po kilkaset osób, wtedy nie wypalił temat: Zofia Nałkowska. Niektórzy uczestnicy i telewidzowie byli rozgoryczeni, że w puli pytań nigdy nie pojawił się sport, a na temat o Elvisie Presleyu musieli czekać aż 11 lat. Mimo to "Wielka gra"  była zawsze lubiana.

Kiedy  w 2006 r. zlikwidował ją ówczesny prezes TVP, złożono nawet petycję do Sejmu. - Biegu spraw to nie zmieniło. A wszystko, co dobre, kiedyś się kończy - mówi z zadumą pani Stanisława. - Do dziś nie ma i pewnie długo jeszcze nie będzie tak skonstruowanego konkursu wiedzy w telewizji. Ta formuła bawiła i edukowała, nie tylko  w zakresie merytorycznym. Uczyła też pracowitości, wytrwałości, wzajemnego szacunku i koleżeństwa.

Budziła wiarę w drugiego człowieka.

Tina
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas