Dominika Jasińska: Mój start w wyborach jest projektem bezporażkowym
- Już widzę, że moja kandydatura obudziła w wielu ludziach nadzieję i pokazała, że prawdziwe zmiany są możliwe (...). Kiedy byłam na etapie rozważania tego pomysłu w moim sercu, wyraźnie usłyszałam wewnętrzny głos. To były słowa: "Dominika, ten projekt jest bezporażkowy". W tym sensie, że jakkolwiek on się zakończy, to i tak jest sukcesem, bo wizja Polski zjednoczonej, zgodnej i świadomej własnej wartości poszła w świat i zakiełkowała - mówi Dominika Jasińska, – certyfikowana trenerka Porozumienia bez Przemocy, mediatorka, przedsiębiorczyni i kandydatka na urząd Prezydenta RP w wyborach 2025.
Katarzyna Pruszkowska: Dlaczego zdecydowała się pani startować w wyborach prezydenckich?
Dominika Jasińska: - Pojawienie się myśli o tym, żeby kandydować, mnie samą zaskoczyło. Wcześniej nie interesowałam się polityką i uważałam, że to inny, bardzo hermetyczny świat, z którym mam niewiele wspólnego. Jednak w grudniu 2023 roku, tuż po wyborach parlamentarnych, zaczęłam sporo myśleć o wyzwaniach, które stoją przed Polską i światem. Szczególnie w kontekście łączenia rozwoju i gospodarki z troską o naszą planetę. To właśnie wtedy po raz pierwszy zakiełkowała we mnie myśl o tym, że może powinnam zaangażować się politycznie. Na początku uznałam ją oczywiście za szaloną, wręcz absurdalną. Jednak czas mijał, a ona ciągle wracała. Doszłam do wniosku, że rzeczywiście mam takie doświadczenie i zasoby, dzięki którym mogę zaoferować Polakom coś, czego, moim zdaniem, brakuje.
A czego brakuje?
- Polityki, która opiera się na szukaniu możliwości porozumienia i znajdowania najlepszych rozwiązań w oparciu o dialog i wzajemny szacunek. Narzędzi do rozwiązywania konfliktów i wprowadzania kultury dialogu i przekształcania starych i niedziałających już nawyków w nowe, które służą całej społeczności. Umiejętności zarządzania zmianą.
Jak na pani pomysł zareagowało najbliższe otoczenie?
- Mam trzech dorosłych synów, którzy bardzo mnie wspierają. Pamiętam, że kiedy podjęłam decyzję o kandydowaniu, wysłałam do wszystkich wiadomość. Odpisali niemal od razu, żaden nie czekał godziny zastanawiając się, czy mama przypadkiem nie oszalała. Najmłodszy syn napisał mi wtedy: "Mamo, kto jak nie ty?", inny: "Mamo masz moje zaufanie, będę stał za tobą". Podobnie zareagowała moja mama. Niedawno byłyśmy wspólnie na spotkaniu, podczas którego zbierałyśmy podpisy. Podszedł wtedy do mnie pewien mężczyzna i powiedział, że składa swój podpis, bo mi zaufał. Podziękowałam mu i dodałam, że mam nadzieję, że nie zawiodę jego zaufania. Wtedy mama spojrzała na mnie i powiedziała: "Nie Dominika, nie zawiedziesz".
- Bardzo mnie to wzruszyło, nie wiedziałam, że mama tak bardzo mi ufa. Zaczęłam nawet żartować, że do tej pory zawsze mieliśmy prezydenta i pierwszą damę, a jeśli wygram, będzie prezydentka i jej mama. Bo ona jest moim najlepszym doradcą, czasem surowym, ale sprawiedliwym. Dlatego powiedziałam jej, że mowy nie ma, żeby została sama w Sopocie, pojedzie do Warszawy i zamieszka ze mną w Pałacu Prezydenckim. Stoi za mną również starsza siostra, kuzynostwo.
Bardzo wyraźnie widzę w nim nas, Polaków, jako ludzi wartościowych, zadowolonych z życia, umiejących docenić siebie i własne sukcesy.
Czyli ma pani wsparcie członków rodziny. A jak z przyjaciółmi, znajomymi, współpracownikami?
- Z ich strony także dostają pozytywne opinie. Uczciwie mówiąc sama nie wiem, skąd ludzie biorą tę wiarę we mnie i przekonanie, że mi się uda. Bo przecież zdaję sobie sprawę z tego, że moja decyzja może wywoływać reakcje typu "z choinki się urwałaś? Przecież ty nie masz doświadczenia! ". A tymczasem ludzie dzwonią, żeby powiedzieć mi, że podjęłam dobrą decyzję, że mogę na nich liczyć, że Polska tego potrzebuje. Jednocześnie widzę, że są osoby, które moja decyzja przestraszyła.
Przestraszyła?
- Tak. Mówią mi, że się o mnie boją, martwią o to, że mogę zostać źle potraktowana. Że wszystko to, co mogę wnieść do polityki, nie zostanie docenione, a wręcz przeciwnie - zdeprecjonowane. Moja wizja Polski opiera się na pięknych wartościach i ja sama nie chciałabym, żeby została zdeptana.
Nie chcę być prezydentką, której będzie bliżej do tej czy innej opcji politycznej. Swoją rolę widzę raczej jako osoby, która stale zaprasza do porozumienia.
Może pani opowiedzieć o tej wizji?
- To obraz, który noszę w sobie. Bardzo wyraźnie widzę w nim nas, Polaków, jako ludzi wartościowych, zadowolonych z życia, umiejących docenić siebie i własne sukcesy. Bo wiem, że wielu z nas wyniosło, choćby ze szkół, tendencję do porównywania się, umniejszania sobie, skupiania się tylko na błędach. W mojej ocenie taka postawa rodzi kompleksy, uniemożliwia zarówno dialog, jak i rozwój. Jestem przekonana, że człowiek, który żyje w zgodzie ze sobą, nie będzie atakował i wszczynał wojen i kłótni tylko dlatego, że ktoś ma odmienne poglądy. Bo będzie rozumiał, że one mu nie zagrażają, mogą więc stanowić punkt wyjścia do dyskusji. My Polacy potrzebujemy uznać, że jesteśmy wartościowi i nasze różnorodne poglądy odzwierciedlają nasze wartości. I to jest ok.
Wcześniej wspomniała pani o braku doświadczenia politycznego. To pani plus czy minus?
- Ja postrzegam go jako mój atut, bo brak doświadczenia pozwala mi na świeże spojrzenie. Przecież niejednokrotnie zdarza się, że ludzie "doświadczeni" są skostniali w swoich poglądach i nie dopuszczają myśli, że okoliczności się zmieniły lub kto inny ma rację. Nie chcę być prezydentką, której będzie bliżej do tej czy innej opcji politycznej. Swoją rolę widzę raczej jako osoby, która stale zaprasza do porozumienia. Jak pani widzi to porozumienie i komunikacja są dla mnie ważne, ale nie bez przyczyny - od 2011 roku prowadzę firmę szkoleniową, w której pełnię rolę mediatorki i trenerki NVC (pol. Porozumienie bez Przemocy - forma komunikacji opracowana przez Marshalla Rosenberga - przyp. red.). Pracuję zarówno z osobami prywatnymi, jak i firmami i instytucjami. Właśnie stąd wiem, że naprawdę nie trzeba się stale kłócić, można się dogadać. Także w polityce.
- Poza tym czerpię z własnej mądrości i dojrzałości. Mam 51 lat i to zobowiązuje. Nie ulegam zewnętrznym wpływom i nie przyjmuję opinii innych za własne. W tym sensie zakładam, że będę prezydentką "nieprzekupną", a więc taką, której nikt nie będzie w stanie przeciągnąć na swoją stronę. Bo w gruncie rzeczy nie ma, a przynajmniej nie powinno być, żadnych "stron", ale wspólna praca wszystkich polityków dla dobra wszystkich Polaków. Różnice zdań mają nas wzbogacać.
- Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że wchodząc do polityki bez doświadczenia w pewnym sensie narażam się na przykre uwagi. Nie jestem polityczką ani historyczką czy ekonomistką, więc wiem, że nie będę potrafiła odpowiedzieć na wszystkie pytania zadawane przez innych polityków lub dziennikarzy. Będę się z tym musiała skonfrontować; wiem, że popełnię mnóstwo błędów i jednocześnie znam swoje mocne strony.
Najgorsze, moim zdaniem, są takie półprawdy, półodpowiedzi, które kreują nieistniejącą rzeczywistość i zwodzą na manowce.
Jak się pani z tym czuje?
- Uważam, że jako społeczeństwo nie powinniśmy wyśmiewać niewiedzy, tego, że ktoś mówi wprost: "nie wiem". Po pierwsze, to świadczy o odwadze, bo nie jest łatwo przyznać się do swoich braków, a po drugie, o determinacji i oddaniu, że ktoś chce się dowiedzieć, nadrobić, zrozumieć. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie chcieliby, żeby inni "wiedzieli" - nic dziwnego, bo czujemy się wtedy pewniej, a to daje nam poczucie bezpieczeństwa. Być może w wypowiedziach polityków szukamy ukojenia - "spokojnie, u nas wojny nie będzie", "inflacja się uspokoi", "nie będzie bezrobocia". Ale przecież nikt nie może niczego przewidzieć na 100 proc., zawsze to będą pewne prognozy, mniej lub bardziej pewne.
- Sama marzę raczej o takim stopniu dojrzałości społecznej, który pozwoli nam samodzielnie gromadzić i interpretować informacje, oraz doceniać to, że inni mogą robić to samo. Czyli jeśli na konferencji prasowej polityk nie będzie potrafił odpowiedzieć na pytanie dziennikarza, to nie będzie wymyślał lub zmieniał tematu. Powie: "nie wiem. Po spotkaniu z państwem doinformuję się, sprawdzę, zwołam naradę ze specjalistami, a potem przedstawię nasze wnioski". Bo najgorsze, moim zdaniem, są takie półprawdy, półodpowiedzi, które kreują nieistniejącą rzeczywistość i zwodzą na manowce. Mam w sobie zgodę na niewiedzę, ale nie na kłamstwo.
- Taka postawa w dłuższej perspektywie przysłużyłaby się także politykom, bo obywatele przestaliby patrzeć na nich jak na "wszechwiedzących", których można i należy rozliczać z każdego przejęzyczenia czy "nie wiem". Staliby się na powrót zwyczajnymi ludźmi, którzy mają prawo do błędu. Jak każdy zresztą.
Spotyka się pani z krytycznymi opiniami na temat swojego startu?
- Tak, oczywiście.
Jak sobie pani z nimi radzi?
- Staram się akceptować te opinie, ale nie jako prawdy o mnie, tylko zdanie innych, do którego przecież mają prawo. To nie jest łatwe, ale możliwe. Wiem, że wielu mój start w kampanii może dziwić, akceptuję to, ale nie chcę być postrzegana jako, brak mi słowa...
...ciekawostka?
- Tak. Nie jako ciekawostka, ale jako ktoś, kto może zaciekawić, kto ma coś nowego do zaproponowania, kto może otworzyć oczy na nowe. Pani jest mnie ciekawa i proszę zobaczyć - możemy spokojnie porozmawiać. Ale ostatnio spotkałam się z taka oceną: "dobra, dobra, fajną masz tą wizję Polski, ale gdzie konkrety? Bez nich nie ma polityki". A ja uważam, że nie ma jej bez wizji, która powinna być pierwsza. Wizji opartej na rozumieniu potrzeb. Wspólnej wizji. Z prostej przyczyny - jeśli jako wyborcy wraz z politykami stworzymy wizję i w nią uwierzymy, łatwiej będzie znaleźć takie działania czy tez strategie, które doprowadzą do jej realizacji. Nawet, jeśli nie będzie to łatwe.
Pytanie o konkrety pada, bo zazwyczaj to ich oczekujemy od polityków. Chcemy wiedzieć nie tylko co chcą zrobić, ale także i jak mają zamiar to zrobić.
- To dla mnie zrozumiałe, nie uważam, że konkrety są złe. Przeciwnie, na etapie kampanii wyborcy mogą na ich podstawie wyrobić sobie zdanie o kandydacie i zobaczyć, czy jego poglądy i wartości są spójne z tym, co dla nich jest ważne. Jednak proszę zobaczyć - ile razy mieliśmy do czynienia z obietnicami, które podczas kampanii wyborczej nazywano "konkretami", a potem okazywało się, że jednak nie mogą zostać zrealizowane? A przecież były już "pewne", ustalone, przeanalizowane. Dlatego moim konkretem jest nawiązywanie kontaktu z wyborami i słuchanie ich potrzeb, niekoniecznie od razu oferowanie gotowych rozwiązań. Jeśli ktoś zapyta o szczegóły, powiem: "zapraszam do rozmowy". Może wspólnie ustalimy, jak powinno być? Chcę byśmy dzięki temu budowali do siebie zaufanie.
- Wracając na moment do pytania o doświadczenie - patrząc na moje dotychczasowe życie widzę wyraźnie, że może nigdy nie byłam aktywistką, ale śmiało mogę nazwać siebie pionierką. Czasami pytam nawet moich przyjaciółek, dlaczego z tym czy owym jest mi tak ciężko? One tłumaczą: "Dominika, bo ty to robisz jako pierwsza, nie korzystasz z gotowych rozwiązań. Ale kiedy już coś zrobisz, idącym po tobie jest łatwiej". To prawda, często podejmowałam się tworzenia i rozwijania przedsięwzięć, których wcześniej nie było. W kontekście prezydentury jest to bycie pierwszą w historii prezydentką Polski - kobietą. Chcę tym działaniem wyrazić uznanie dla wszystkich Polek na przestrzeni dziejów, w podziękowaniu za ich wkład w nasze życie. Tych które pociągały i pociągają innych do działania, i tych, które to działanie umożliwiały i umożliwiają.
Jak miałoby to uznanie wyglądać w praktyce?
- Przychodzi mi na myśl, że kobieta na stanowisku prezydenta byłaby wielkim uznaniem kobiecości jako takiej. Nigdy wcześniej żadna Polka nie piastowała tego urzędu. Mój pomysł na prezydenturę nie wynika bowiem z mojego ego, z tego, że kocham stanowiska i lubię sprawować władzę. Nie, ja traktuję start w kampanii jako możliwość. Możliwość wprowadzenia więcej harmonii i równowagi do naszego życia. Chciałabym przez to pokazać Polkom i Polakom, że mogą stawiać na siebie, domagać się uznania własnej wartości i robić swoje, bez czekania na aprobatę innych. Może moja kandydatura kogoś zainspiruje do poszukiwania własnej drogi, możliwości rozwoju, zaangażowania się? Wyobrażam sobie, że kobieta-prezydentka może dodać Polkom mocy a Polakom źródła inspiracji. Oczywiście to wizja, ale pionierzy tak już mają, że potrafią zobaczyć i uwierzyć w coś, czego jeszcze fizycznie nie ma.
Ma pani czasem chwile zwątpienia, czy kandydowanie ma sens?
- Teraz już nie. Na początku takie myśli pojawiały się częściej, jednak uznałam, że jeśli nie nauczę się radzić sobie z nimi teraz, to w trudnych momentach dialog mojego własnego krytyka mnie pokona. Wykonałam dużą pracę, by nie dać się temu głosowi, który chciał, żebym sobie umniejszała, wątpiła w siebie, bała się. Zauważyłam też, że czuję się znacznie gorzej, kiedy o siebie nie dbam, bo wtedy trudniej przychodzi mi radzenie sobie ze stresem. Dlatego zwracam uwagę na swój wewnętrzny dialog i staram się świadomie wybierać, którego głosu słucham - tego, który osłabia, czy tego, który mnie wzmacnia. Przez miniony rok stałam się dzięki temu odważniejsza i bardziej pewna siebie.
Wspomniała pani o możliwych trudnościach. W czym ich pani upatruje?
- Na początku zaznaczę, że nie wiem, czy to prawdziwe trudności, czy może wyimaginowany lęk. Boję się, że zbyt mało osób uwierzy w moją wizję, poprze tę piękną ideę i zaryzykuje.
Zaryzykuje?
- Tak, oddanie głosu na kogoś nowego. Kogoś, kto ma wizję, ale nie miał jeszcze okazji pokazać, jak przekuwa ją na działanie na taką skalę. To odwaga zaryzykować zagłosowanie na nowe i jeszcze niesprawdzone. Po starym wiemy, czego się spodziewać. Trzeba zaufać, może sercu, może intuicji Kiedy dopada mnie takie zwątpienie, staram się czymś zająć, bo zauważyłam, że działanie mi pomaga. Skupiam się wtedy na rozmowach, odpowiadam na maile, obmyślam kolejne kroki i od razu mam inną energię. Zresztą już wcześniej żyłam zgodnie z jedną z zasad wziętych z "12 kroków" (program 12 kroków pomaga osobom uzależnionym pokonać nałóg - przyp. red.), która brzmi: "jeden dzień na raz". Jeśli zacznę wybiegać myślami za bardzo do przodu i wypatrywać kolejnych trudności, łatwiej mi będzie się poddać. Podobnie jak alkoholikowi, kiedy na początku terapii słyszy, że ma nie pić do końca życia. Ale nie pić jeden dzień? To brzmi już łatwiej. I tak dzień zmieni się w tydzień, tydzień w miesiąc, miesiąc w rok, a człowiek powoli osiąga swoje cele, czasem nawet nie wie, kiedy.
- Prócz tego mam jeszcze jedną zasadę, którą się kieruję. Brzmi ona: "przede wszystkim nie zaniedbać siebie". Muszę i chcę mieć czas na spotkania z bliskimi, odpoczynek, sen, uważne jedzenie. Nie ma mowy, żebym to poświeciła, bo to wszystko sprawia, że mam siłę, by działać.
A’propos kolejnych kroków - czy pani komitet został już zarejestrowany?
- Mamy już wymagany do rejestracji tysiąc podpisów. Teraz czekają nas formalności w PKW, które umożliwią podejmowanie kolejnych działań w kierunku uzyskania wymaganych 100 tys. Jestem dobrej myśli, bo wiele osób zbiera te podpisy; często takich, które nie miały wcześniej żadnego doświadczenia i na początku było to dla nich krępujące, by podchodzić do obcych ludzi i prosić o podpis. Choć to ja startuję w wyborach, wokół tej idei pracuje wielu wspaniałych ludzi.
A co, jeśli tym razem nie uda się pani objąć urzędu?
- Staram się o tym za dużo nie myśleć, żeby chronić całą energię, która w tej chwili mnie napędza. Natomiast jeśli tak się stanie, że wygra inny kandydat, na pewno podsumuję to, co udało nam się zrobić dobrego i podejmę decyzję, co dalej. Bo już widzę, że moja kandydatura obudziła w wielu ludziach nadzieję i pokazała, że prawdziwe zmiany są możliwe. Postanowiłam jednak na razie się tym nie martwić. Kiedy byłam na etapie rozważania tego pomysłu w moim sercu, wyraźnie usłyszałam wewnętrzny głos. To były słowa: "Dominika, ten projekt jest bezporażkowy". W tym sensie, że jakkolwiek on się zakończy, to i tak jest sukcesem, bo wizja Polski zjednoczonej, zgodnej i świadomej własnej wartości poszła w świat i zakiełkowała.