Dzielenie się to nie rzucanie ochłapów

Chodzi o to, żebyśmy się dzielili szczerze, z potrzeby serca. Żeby to było naprawdę dzielenie się, a nie wyrzucanie z szafy rzeczy, które już nie są nam do niczego potrzebne, bo się nam znudziły albo zniszczyły i już ich nie chcemy. Dzielić się można rzeczami, które dla nas są cenne i mogą sprawić radość potrzebującym - mówi siostra Małgorzata Chmielewska, która prowadzi domy dla bezdomnych, chorych, samotnych matek, a także noclegownie dla kobiet i mężczyzn.

Siostra Małgorzata Chmielewska z przybranym synem Arturem
Siostra Małgorzata Chmielewska z przybranym synem ArturemWydawnictwo WAM

Przeczytaj fragment książki "Odłóż tę książkę i zrób coś dobrego", w której z siostrą Małgorzatą Chmielewską rozmawiają Błażej Strzelczyk i Piotr Żyłka:

Błażej Strzelczyk, Piotr Żyłka: Jak powinna wyglądać jałmużna zwykłego chrześcijanina?

Siostra Małgorzata Chmielewska: - Każdy chrześcijanin jest wezwany do tego, żeby się dzielić. Oczywiście każdy według swoich możliwości.

Ale dlaczego? Skończyłem szkoły, ciężką pracą zarabiam pieniądze, czemu mam je komuś oddawać?

- W imię Chrystusa. Ponieważ to, że miałem możliwość uczenia się, że mogę pracować, że urodziłem się z dwoma rękami, z dwoma nogami, z głową i z różnymi zdolnościami oraz do tego z silnym charakterem, że miałem takie a nie inne możliwości - rodziców, środowisko, ludzi, którzy mi pomogli - nie jest moją zasługą. Trzeba sobie wbić do głowy: to nie jest moja zasługa. Do takiej motywacji trzeba sięgnąć.

- To, że nie urodziliśmy się w Syrii, w Afryce, w krajach objętych wojną, nie jest naszą zasługą. To jest wyzwanie. To jest powołanie. I to oznacza, że wszystko, co mamy, powinno służyć budowie królestwa Bożego. To, że nam nie zawaliło chałupy, a zawaliło na Pomorzu, nie jest - na Boga - moją zasługą, prawda? Po prostu tak się stało. Naszym obowiązkiem, jako chrześcijan, jest solidarność. A więc nie kładźmy się spać, póki nie zrobiliśmy wszystkiego, co możemy, żeby potrzebujący ludzie mieli to, co im do życia niezbędnie potrzebne. Potrzebującym może być nasz sąsiad, ubogie dziecko, kolega czy koleżanka mojego dziecka ze szkoły, to może być moja własna matka, ciotka lub dziadek albo niepełnosprawny chłopak, który mieszka trzy piętra niżej.

- Miłosierdzie jest pewnym rodzajem sprawiedliwości. Nie mogę się czuć uprzywilejowany, jeśli coś mam. Pomyślmy. Jeśli mam dach nad głową, to powinienem się zastanowić, czy jestem w stanie pomóc lub wesprzeć innych, którzy tego komfortu nie mają. Albo jeśli cała moja rodzina jest zdrowa i nikt nie jest samotny, to być może należałoby pomyśleć, czy nie zapewnić również rodziny komuś, kto jej nie ma. Na przykład niepełnosprawnemu dziecku, które możemy zaadoptować. W naszym katolickim kraju mało kto się rwie do adoptowania takich dzieci. Wszyscy chcą dzieci piękne, zdrowe i zdolne. Poszukajmy kogoś, kto nie ma szansy na miłość, bezpieczeństwo, na radość. I spróbujmy mu tę radość sprawić. Do tego zachęcał Jan Paweł II, do tego zachęca nas sam Chrystus. Skończyłeś studia, zasuwasz w korporacji, ale nie musisz mieć od razu wypasionego mieszkania na strzeżonym osiedlu. A jeśli już masz, to może zaproś tam starszą panią z domu pomocy społecznej, której nikt nigdy nie odwiedza. Albo zrób imprezkę dla dzieci niepełnosprawnych. Albo, biorąc swoje dzieci gdzieś na wakacje czy do parku linowego, zabierz jeszcze parę innych, biedniejszych, których na to nie stać. To na tym polega. To jest też jałmużna. Nieustanne dzielenie się tym, co mamy.

Czy są sytuacje, które zwalniają od jałmużny?

- Nie ma sytuacji, które by nas zwalniały od dzielenia się tym, co mamy. Nie ma. Każdy ma coś do dania. Nawet człowiek leżący, sparaliżowany. Przypomnijcie sobie sławną historię Janusza Świtaja. On był zupełnie sparaliżowany, zależny od innych ludzi. W pewnym momencie publicznie poprosił o eutanazję, bo jego starzy rodzice już nie mieli sił nim się opiekować. Wtedy zadzwoniła do mnie telewizja i pytali, co ja na to. Odpowiedziałam, że to jest wołanie o pomoc, a nie wołanie o śmierć. Fundacja Ani Dymnej zapewniła mu fachową pomoc, niezbędny sprzęt i on nie dość, że rozpoczął studia, to jeszcze innym pomaga poprzez telefon zaufania. Można? Można. Tylko trzeba było kogoś, kto da pieniądze Ani Dymnej, a potem trzeba było Ani Dymnej i jej współpracowników, żeby pomyśleli, jak wyrównać temu człowiekowi szanse. Nikt nie przywrócił mu zdrowia, ale dano mu sens życia. A w życiu najważniejsze jest to, żeby być komuś potrzebnym.

Ale naprawdę jest Siostra przekonana, że nie ma żadnej sytuacji, która zwalnia z jałmużny?

- Nie ma. Podkreślę to jeszcze raz: nigdy nie jest tak, że nie mam nic do dania. Zawsze mam. Opowiem wam jeszcze jedną historię. Może was przekona. Przez dobrych kilka lat opiekowałyśmy się z Tamarą panią, która żyła samotnie na warszawskiej Pradze, w koszmarnych warunkach. Nie miała toalety, była tylko bieżąca woda. Pani Irena była kompletnie sparaliżowana. Do tego stopnia, że nie otwierała szczęk. Traciła wzrok. Trzeba było karmić ją łyżeczką i dyżurować przy niej dzień i noc. Była tak sztywna jak deska. Ale wyobraźcie sobie, że do pani Ireny przychodziło bardzo dużo ludzi. Świeckich, księży, nawet bardzo znanych. Dlaczego? Ponieważ mimo swojego fatalnego stanu zdrowia - promieniała radością. Pisała wiersze. Oczywiście je dyktowała. Ludzie uwielbiali z nią przebywać, słuchać jej i czerpać z jej prostej radości.

- Kiedy jakiś czas temu pewien młody człowiek umierał u nas na raka w schronisku dla chorych, to reszta naszych biedaków na wózkach co mogła zrobić? Grali z nim w szachy, żeby nie myślał o swojej chorobie. No więc podkreślam jeszcze raz: zawsze możesz coś zrobić. I to też jest jałmużna. To niekoniecznie musi być kasa. Choć oczywiście, jak mawiała Margaret Thatcher, nie można być dobrym samarytaninem, nie mając pieniędzy (śmiech).

W Piśmie Świętym jałmużna jest traktowana wręcz śmiertelnie poważnie. W Dziejach Apostolskich opisana została następująca sytuacja: w pierwszym Kościele wszystko jest wspaniale, chrześcijanie żyją razem i wszystkim się dzielą. Lecz nagle jedno małżeństwo nie chce się dzielić. Chcą oszukać wspólnotę, coś potajemnie dla siebie zachować. I kiedy stają przed św. Piotrem, to padają trupem. Brzmi groźnie.

- Pamiętajcie, że dzielenie się to nie biznes. Oczywiście jest w tym swego rodzaju interes duchowy, bo dzięki temu uwalniamy się od niewolniczego przywiązania do rzeczy materialnych. Ale przede wszystkim chodzi o to, żebyśmy się dzielili szczerze, z potrzeby serca. Żeby to było naprawdę dzielenie się, a nie wyrzucanie z szafy rzeczy, które już nie są nam do niczego potrzebne, bo się nam znudziły albo zniszczyły i już ich nie chcemy. Dzielić się można rzeczami, które dla nas są cenne i mogą sprawić radość potrzebującym.

Biskup Ryś w książce "Rekolekcje. Modlitwa, post, jałmużna" pisze tak: "Kiedy ojcowie Kościoła mówili o jałmużnie, bardzo często używali słowa debitum, czyli powinność albo dług. Jałmużna to nie jest praktyka dobrowolna, rada dla kilku wyjątkowych ludzi w Kościele. To jest powinność. Jesteś to winien Bogu i ludziom. To nie jest rada dla doskonałych".

- Właśnie, to jest to. Jesteśmy, jak mówiłam, dzierżawcami i musimy spłacić dług wobec Pana Boga. On jest ojcem wszystkich ludzi i cierpi, kiedy cierpią nasi bracia. Z różnych powodów. Braku dachu nad głową, braku pokoju, kiedy lecą na nich bomby, braku jedzenia, możliwości leczenia, edukacji. Najrozmaitsze są ludzkie cierpienia. My mamy dług wobec Boga i wobec cierpiących ludzi. Nie możemy przejść obok nich obojętnie.

Czyli nie ma alternatywy? Nie: możesz dać, tylko: musisz dać.

- Nie ma alternatywy. Chrześcijanin nie ma w tym wypadku wyboru. Jeżeli chcesz być prawdziwym uczniem Chrystusa, musisz dbać o Jego ludzi. Nie możesz, tylko musisz. Przypomnijcie sobie ostrą i bezkompromisową przypowieść o bogaczu i Łazarzu. Przecież ten bogacz uważał się za bardzo pobożnego, zapracował na to, co miał. Ale nie dostrzegał drugiego człowieka, w którym cierpiał Chrystus. To jest nasz obowiązek, nasze powołanie.

- Nie możesz siadać do stołu, nie upewniwszy się, że zrobiłeś wszystko, żeby inni mieli co jeść. Oczywiście nie chodzi o to, żeby ojciec rodziny zostawił żonę i dzieci, pojechał do Afryki i karmił głodne dzieci.

- To by było nieodpowiedzialne. Ale może na przykład trochę skromniej żyć i potem za oszczędzone pieniądze umożliwić sobie albo dzieciom wyjazd w wakacje na wolontariat. Oczywiście, jeśli żona pozwoli. Albo można pojechać całą rodziną. Przecież nie trzeba zawsze się wylegiwać na plaży. Można spędzić urlop, pomagając komuś potrzebującemu.

Mamy być dystrybutorami miłości, a miłość ma również wyraz materialny. I co jeszcze ważniejsze, o czym ja mówiłam od dawna, a teraz papież Franciszek to też mówi.

Skonsultował z Siostrą? (śmiech)

- Nie potwierdzam i nie zaprzeczam (śmiech).

- Ale wracając do jego słów, to jest bardzo ważne: kiedy dajesz jałmużnę, spójrz na człowieka, któremu dajesz, jak na brata, a nie jak na intruza. Jan Paweł II też o tym mówił. Jeśli traktujemy ubogich jako natrętów, którzy nam przeszkadzają w życiu, i żeby zamknąć im gębę, wrzucamy im kilka złotych, to nie jest jałmużna. Musimy spojrzeć na drugiego człowieka jak na brata, w którym cierpi Chrystus. To jedno spojrzenie może przemienić nas, a czasem może również przemienić tego drugiego człowieka. Nawet jeśli on jest agresywny, wulgarny, podpity i zaczepia nas na ulicy, to nie jest menel, to nie jest śmieć, to nie jest karaluch. To jest człowiek, mój brat, w którym cierpi Chrystus. Bóg stworzył go do miłości, do godnego życia. I Bóg cierpi, że on nie żyje w tej chwili pełnią życia. Z różnych powodów: popełnił błąd, był za słaby, ktoś go skrzywdził, dotknęła go ogromna tragedia.

- Tu trzeba wrócić jeszcze raz do rozróżnienia pomiędzy rzucaniem ochłapów a prawdziwym dzieleniem się. To jest fundamentalna sprawa. Jest różnica pomiędzy organizowaniem "wigilii z ubogimi" trzy dni przed Bożym Narodzeniem, a organizowaniem jej faktycznie w dniu Wigilii. To nas oczywiście kosztuje, jest niewygodne, bo wtedy mniej czasu spędzamy przy smażeniu własnej rybki i szykowaniu wspaniałych prezentów, tylko z całą rodziną idziemy spotkać się z tymi, którzy tego dnia są naprawdę samotni. To są prawdziwe święta. Wtedy Chrystus jest naprawdę w centrum. A nie czubek naszego nosa.

"Odłóż tę książkę i zrób coś dobrego"
"Odłóż tę książkę i zrób coś dobrego"Wydawnictwo WAM

Fragment książki "Odłóż tę książkę i zrób coś dobrego", w której z siostrą Małgorzatą Chmielewską rozmawiają Błażej Strzelczyk i Piotr Żyłka. Wydawnictwo WAM.

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas