Klątwa ruskiej księżniczki. Dlaczego arcybiskup Gaudenty przeklął Polskę?
Zamknięto kościoły, umierający nie mogli liczyć na ostatnie namaszczenie, a kraj odtąd uważany był za zapomniany przez Boga. Arcybiskup Radzim Gaudenty o mało nie zniszczył Polski, a to wszystko przez pewną ruską księżniczkę…
Bazylika katedralna pękała w szwach. Arcybiskup gnieźnieński Radzim Gaudenty już się postarał o to, by do Gniezna na tę niezwykłą ceremonię dotarł każdy, kogo zdanie liczyło się w państwie. Dowódcy wojsk, książęcy krewniacy, zarządcy grodów. Oraz rzecz jasna: wszyscy polscy biskupi. Był obecny następca tronu Mieszko. Stawiła się jego żona, cesarska siostrzenica Rycheza.
Na wyraźną prośbę arcybiskupa ściągnięto też zapewne małżonkę władcy, Odę. Wreszcie nie mogło zabraknąć samego Bolesława. Wszyscy oni stali w miejscu, które bardziej przypominało morze gruzu niż dom Boży. W 1018 roku, zaledwie trzy miesiące przed tym, jak książę wyruszył na swoją słynną wyprawę kijowską, w gnieźnieńskiej katedrze wybuchł pożar. Ogień spustoszył bazylikę i sąsiadujące z nią budynki mieszkalne.
I nastał czas anatemy
Wtedy widziano w tym zdarzeniu wyłącznie nieszczęśliwy wypadek. Wygodnego kłamstwa nie można jednak było powtarzać w nieskończoność. Tego dnia dla wszystkich miało stać się jasne, że pożar był dopustem Bożym. Ostrzeżeniem z niebios, którego nie usłuchano.
Atmosfera była iście pogrzebowa, a wciąż nieusunięte zniszczenia tylko pogłębiały poczucie beznadziei. Rusztowania podpierały osmolone mury. Przez puste, wyszczerbione okna do wnętrza wpadały krople deszczu. Wiatr bez przeszkód hulał po katedrze. Arcybiskup nie zważał jednak na chłód i wilgoć. Stanął plecami do grobowca swego brata, męczennika Wojciecha.
Otaczało go dwunastu kapłanów, mających symbolizować grono apostolskie. Każdy przyodziany był w czarne szaty, w dłoni zaś trzymał zapaloną świecę. Gaudenty wystąpił z tego złowieszczego kręgu i zbliżył się do ambony. Oparł dłoń na pulpicie i poczekał, aż tłum zamilknie. Gdy ciszy nie zakłócał już żaden szmer, skupionym, pełnym powagi głosem zaczął odczytywać łacińskie sekwencje. Zebrani nie rozumieli słów, które wypowiadał. Wiedzieli jednak, że to nie są zwyczajne mszalne modlitwy.
- Anathema sit! - zakrzyknął wreszcie arcybiskup. Za nim słowa te powtórzyło dwunastu tworzących krąg księży.
- Anathema sit! - rozległo się po raz drugi. I ten sam głos zaraz wydobył się z gardeł kapłanów dzierżących świece.
Gaudenty odchrząknął i pochylił się nad amboną. Dłonie mu drżały, zdawało się, że ta krótka formuła wyzuła z niego całą energię. Wreszcie zebrał resztki siły i tubalnym głosem zakrzyknął po raz trzeci:
- Anathema sit!
Kapłani jednocześnie upuścili świece, które z głuchym trzaskiem uderzyły o kamienne płyty posadzki. Zdeptali je, tak by żaden knot nie pozostał zapalony. Gdy na nowo zamarli w bezruchu, Gaudenty raz jeszcze zwrócił się do zebranych. Teraz mówił już po polsku, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zabrania się wam wstępu...
Pontyfikał był w tej kwestii jednoznaczny. Informacje o anatemie, jej konsekwencje, a przede wszystkim warunki cofnięcia klątwy, miały zostać wyłożone ludności "w jej języku". Kara dotykała przecież całej ziemi. Wszystkich od samego władcy po ostatniego niewolnika. I każdy miał prawo znać powody, dla których został skazany na życie w kraju zapomnianym przez Boga.
Poczynając od tego dnia, świątynne dzwony miały zamilknąć, a wszystkie kościoły w państwie zostać zamknięte na cztery spusty. Zabroniono wstępu do domów Bożych i na cmentarze. W kraju obłożonym anatemą nie wolno było odprawiać mszy i udzielać sakramentów. Zakazane były chrzty, komunia święta, nawet wiatyk. Nie mogło być odtąd mowy o grzebaniu zmarłych w chrześcijańskim obrządku. Każdego, kto umarł w okresie obowiązywania klątwy, czekało wieczne potępienie. Za życia natomiast ludzi miały dręczyć choroby, susze i gradobicia. A to wciąż jeszcze nie było wszystko.
Anatema Gaudentego znana jest tylko z krótkiej wzmianki Galla Anonima. Możemy jednak zrekonstruować ją na podstawie innych ekskomunik generalnych, rzuconych w tym samym okresie. Były one niezwykle bezwzględne, żeby nie powiedzieć: bezduszne. Weźmy chociaż klątwę zapowiedzianą przez biskupów na synodzie w Limoges w 1031 roku. Wiernym zabroniono opuszczać domostwa, strzyc włosy, dawać pocałunki, nosić wygodną odzież, a nawet spożywać mięso i pić wino.
Każdy, kto bał się Boga, miał pościć i trwać w ciągłych modlitwach. Przede wszystkim zaś miał traktować tych, którzy doprowadzili swymi parszywymi postępkami do rzucenia klątwy, jak pogan. Podobne zarządzenia wygłosił też zapewne Gaudenty. Nie wiemy, kiedy dokładnie do tego doszło. Być może już około 1020 roku, choć równie dobrze dopiero w 1023 lub 1024. Prościej stwierdzić, kto był głównym winowajcą. Tym szkaradnym grzesznikiem, ściągającym gniew Boży na całą wspólnotę chrześcijan.
Za jakie grzechy?
Klątwę Gaudentego próbowano objaśniać na przeróżne sposoby, ale większość rozwiązań zwyczajnie nie ma sensu. Jeden badacz twierdził chociażby, że ekskomunika była efektem złupienia przez polskich żołnierzy niemieckiego kościoła lub klasztoru. Problem w tym, że jest to domysł pozbawiony podstaw. O podobnym wydarzeniu nie poinformował żaden dziejopisarz.
A gdyby nawet do niego doszło, to przecież nie byłby to kłopot Gaudentego. Jeśli ktoś miał powód do protestów, to ten, kto był stratny. Akurat polski arcybiskup na ewentualnych łupach zwiezionych z wojny tylko się dorobił. Właśnie dzięki nim wyposażał kościoły, kupował liturgiczne stroje i pozyskiwał relikwie. Wojna opłacała mu się w takim samym stopniu jak samemu władcy.
Inne wytłumaczenie zakłada, że ekskomunikę rzucono... na wyraźną prośbę Bolesława, pragnącego przywieść do porządku zrewoltowanych chłopów. Ta teoria jest już zupełnie oderwana od rzeczywistości. Jeśli Chrobry borykał się z buntami poddanych, to musiał wiedzieć, że zarządzenie anatemy tylko pogorszy sytuację. Na wpół pogańscy wieśniacy ani nie zrozumieją, co nastąpiło, ani tym bardziej - nie przejmą się klątwą.
Sam Bolesław natomiast, jako władca przeklętego kraju, pewnikiem utraci zaufanie swojego najbliższego otoczenia. Tych chrześcijan, których bezpośrednio dotykał fakt zabarykadowania kościołów i zawieszenia sakramentów. Obłożony klątwą książę nie mógł również liczyć na poważne traktowanie na arenie międzynarodowej. Stawał się, wraz z całym swoim krajem, niemalże apostatą.
Właśnie Chrobremu ekskomunika musiała przynieść najpoważniejsze szkody, a każdy dzień jej obowiązywania dodatkowo podkopywał jego pozycję. Klątwa niweczyła też wszystko, na co monarcha pracował przez trzy dekady. Odkąd tylko przejął w Polsce władzę, oblekał się w szaty wiernego sługi Boga. Karał grzeszników, wykupywał ciała poległych misjonarzy, wznosił imponujące domy modlitwy... Robił, co mógł, by widziano w nim Chrystusowego rycerza, miles Christi.
Może nawet marzyło mu się, że po śmierci zostanie wyniesiony na ołtarze i zastąpi Wojciecha w roli świętego patrona Polski. Teraz praca jego życia legła w gruzach. W oczach całej chrześcijańskiej Europy Chrobry stał się wtórnym poganinem. Powrócił do swych barbarzyńskich korzeni. Władca na pewno tego nie chciał. Ale też najwidoczniej nie był w stanie powstrzymać rozwoju wypadków. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa właśnie w niego została wymierzona klątwa Gaudentego. On jeden był wysłannikiem Węża, zatruwającym winnicę Pańską.
Jeżeli zainteresował cię ten artykuł, to na łamach CiekawostekHistorycznych.pl przeczytasz również o tym, dlaczego Dobrawa nie wpuściła Mieszka do swojej sypialni w trakcie nocy poślubnej
Sojusznicy, którzy stali się wrogami
Konflikt między księciem a arcybiskupem tlił się od lat. Dwóch mężczyzn w 997 roku połączyła wspólna tajemnica, żeby nie powiedzieć: wspólna zbrodnia. To Chrobry posłał czeskiego wagabundę, Wojciecha Sławnikowica, na pewną śmierć z rąk pogańskich Prusów. Z kolei brat misjonarza, Gaudenty, towarzyszył mu w wyprawie, ale nie zrobił nic, by uratować nieszczęśnika. Jemu włos nie spadł z głowy.
W tajemniczych okolicznościach wyrwał się z więzów, wrócił do Polski, a potem... raz jeszcze wyprawił się do Prus po ciało Wojciecha. I znów: nie stała mu się żadna krzywda. Wojciech został ogłoszony męczennikiem, a Bolesław i Gaudenty zbudowali kariery na jego truchle. Bez męczennika nie byłoby zjazdu gnieźnieńskiego. Książę nie dostałby świętej włóczni, a prosty mnich Gaudenty nie mógłby nawet marzyć o wyniesieniu do rangi arcybiskupa. Obaj osiągnęli wszystko, co sobie zamierzyli. Sojusze opłacone krwią rzadko jednak są trwałe i pełne wzajemnego zaufania.
Chrobry szybko zaczął kopać dołki pod Gaudentym. Ściągnął do kraju nowego misjonarza, Brunona z Kwerfurtu. To był człowiek, u którego polski władca miał ogromny dług wdzięczności. Według hipotezy Błażeja Śliwińskiego Brunon w 1002 roku stał się kluczowym pośrednikiem pomiędzy Bolesławem, a jego zbuntowanym, nastoletnim synem Bezprymem.
Ten ostatni, ogarnięty manią religijną i znajdujący się pod przemożnym wpływem cesarza Ottona III, samowolnie wstąpił do wspólnoty mniszej w Rawennie. Został pustelnikiem i był zdeterminowany wyrzec się wszelkich ziemskich pokus. Dopiero interwencja Brunona pozwoliła wyrwać go z rąk mnichów i zwrócić na dwór ojca. Takich przysług się nie zapomina. I rzeczywiście Bolesław traktował Brunona jak najbliższego przyjaciela. Niewykluczone nawet, że myślał o osadzeniu go w Polsce na tronie arcybiskupim.
Zdaniem niektórych historyków chciał w tym celu utworzyć nową metropolię kościelną. Istnieje też jednak odmienna koncepcja. Zgodnie z nią Bolesław starał się o odwołanie Gaudentego: człowieka, do którego nie miał zaufania i który zdecydowanie zbyt swobodnie sobie poczynał.
Narastający konflikt znalazł odbicie w pismach Brunona. Ten płodny twórca miał na koncie między innymi nowy żywot Wojciecha. Chwalono go za rozbudowanie sylwetki świętego, przydanie mu ludzkich cech, podkreślenie targających przyszłym męczennikiem emocji... Ale Brunon ubogacił nie tylko postać pierwszoplanową. Nawet ciekawsze rzeczy rozgrywają się w tle przedstawionej przez niego opowieści.
Od bohatera do nieudacznika jeden krok...
W spisanym zaraz po śmierci Wojciecha "pierwszym żywocie" Gaudenty był postacią iście kryształową. Świętym mężem, we wszystkim naśladującym swego wielkiego brata. U Brunona jego sylwetka przedstawia się już kompletnie inaczej. Autor wprost pomiata Gaudentym. Nazywa go "zuchwałym pyszałkiem", podkreśla, że ten nie nadaje się na męczennika, ani nawet na księdza. Robi też z niego zwyczajną beksę. Przyszły arcybiskup, przynajmniej wedle Brunonowego tekstu, boi się nie tylko Prusów, ale nawet morskich fal. To mięczak, głupiec i nieudacznik.
Żywot powstał, gdy Gaudenty już zasiadał na arcybiskupim tronie. Był osobą ze wszech miar publiczną. W epoce pozbawionej portali plotkarskich to właśnie z nielicznych ksiąg o świątobliwych mężach czerpano soczyste anegdoty. W efekcie Gaudenty z bohatera szybko przeistoczył się w pośmiewisko całej kulturalnej Europy.
I już nic nie dało się z tym zrobić. Jego wizerunek na stałe został zszargany. Bolesław tymczasem nie tylko nie zapobiegł stworzeniu paszkwilu, ale chyba nawet był swoistym mecenasem tego dzieła. Pomógł w unicestwieniu Gaudentego i ten nie zamierzał wybaczyć mu krzywdy.
Przez kolejne lata mężczyźni ledwie się tolerowali. O Chrobrym wiemy, że zawsze chętnie korzystał z usług biskupów i opatów. To właśnie ludzi wiary wysyłał na najważniejsze misje dyplomatyczne. Oni byli jego uszami i oczami w obcych krajach. Użytek zrobił z biskupa Kołobrzegu Reinberna i z poznańskiego pasterza Ungera. Z kolei opat Tuni uchodził za jednego z jego najbliższych doradców.
Tylko o współpracy między księciem a arcybiskupem zupełnie nic nie słychać. Chrobry zachowywał się tak, jakby Gaudenty nie istniał. I może właśnie na tym polegał jego błąd, bo przecież to nie przyjaciół, ale przede wszystkim wrogów zawsze powinno się mieć na oku. Arcybiskup tymczasem tylko czekał na okazję do zemsty.
Zemsta będzie słodka
Musiał uzbroić się w cierpliwość. Minęła cała dekada, a Chrobry wciąż był niezwyciężony. Wydawało się, że nic nie jest w stanie go zatrzymać... Aż wreszcie zdarzył się Kijów. W 1018 roku książę stracił na wschodzie setki żołnierzy. Nie udało mu się trwale podporządkować Rusów, a na dodatek - wbrew prawu Bożemu i z bezczelnością godną perskiego satrapy wśród innych skarbów przywiózł też sobie dostojną nałożnicę.
Była to Przedsława: ruska księżniczka, którą Bolesław najpierw zgwałcił, by w ten sposób podkreślić skalę swojego zwycięstwa, a następnie uczynił z niej kurtyzanę. O jej istnieniu wiedział każdy: Bolesław chwalił się w końcu, że sponiewierał ją w łożnicy tak samo, jak wcześniej pokiereszował mieczem jedną z kijowskich bram. Na wojnie takie akty zemsty i demonstracje władzy zdarzały się często. Bolesław jednak folgował sobie dalej. I to mimo, że w domu czekała na niego ślubna małżonka - Oda Miśnieńska.
Jeśli Gaudenty chciał przejść od złorzeczenia do działania, to właśnie pojawiła się idealna okazja. Nie wiadomo, czy sam dostrzegł tę lukę w obronie. Jeśli w Brunonowym obrazie arcybiskupa kryje się choćby ziarno prawdy, to Gaudentego należałoby uznać za asekuranta albo wręcz tchórza. Człowieka, który bez zewnętrznego bodźca, bez osoby o silniejszym charakterze biorącej na siebie rolę sternika, nie byłby zdolny do otwartego buntu przeciwko władcy. Na szczęście takiej persony nie musiał szukać daleko.
Przedsława była przed laty jedną z rozgrywających ruskiej polityki. Rozstawiała figury na szachownicy, zbijała pionki, nie bała się poświęcać ludzkich istnień... Lata niewoli mogły stępić jej wolę walki, ale nie wyzuły jej z cynizmu i przebiegłości. Teraz, gdy jej gniew wreszcie doszedł do głosu, doskonale wiedziała, co musi zrobić. Nawiązała kontakty z arcybiskupem. Być może spotkali się osobiście na Ostrowie, a może wymieniali listy poprzez zaufanych pośredników. Pogardzana kobieta i arcybiskup. Nie trzeba było więcej, by zachwiać pozycją władcy.
Bigamia. Oto prawdziwe uzasadnienie ekskomuniki. O fali oburzenia, która przetoczyła się po Niemczech w związku z publicznym romansem Bolesława, wspomniał już kronikarz Thietmar. Chrześcijański wódz - filar moralności, skazujący innych cudzołożników na publiczną kastrację - przywiózł sobie brankę, "bezwstydnie zapominając o ślubnej małżonce". Głuchy na napomnienia kleru, żył odtąd z dwiema żonami. I właśnie te żony doprowadziły go do upadku. Klątwa Gaudentego była w równym, a może nawet większym stopniu, klątwą Ody i Przedsławy.
Jeżeli zainteresował cię ten artykuł, to na łamach CiekawostekHistorycznych.pl przeczytasz również o tym, dlaczego Dobrawa nie wpuściła Mieszka do swojej sypialni w trakcie nocy poślubnej
Kamil Janicki - Historyk, publicysta i pisarz, redaktor naczelny portalu "Ciekawostki historyczne". Autor książek o łącznym nakładzie ponad 160 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych "Pierwszych dam II Rzeczpospolitej, "Upadłych dam II Rzeczpospolitej, "Dam złotego wieku", "Epoki hipokryzji" i "Żelaznych dam". W listopadzie 2016 roku ukazał się jego najnowsza książka - "Damy ze skazą".