O co toczy się walka
"W Portugalii odbędzie się dzisiaj referendum mające zdecydować o utrzymaniu zakazu zabijania dzieci nienarodzonych bądź też zalegalizowania takiego procederu, nazywanego "aborcją" albo przerywaniem ciąży" - doniósł w niedzielę PAP w porannej depeszy, dając tym jasny sygnał, że PAP także został już odzyskany.
Dziś już wyniki referendum są znane. Frekwencja nie osiągnęła 50 proc., ale blisko 60 proc. głosowało za depenalizacją aborcji. Parlament zamierza znieść kary za przerywanie ciąży. Za to Polska zmierza w odwrotnym kierunku. Chcemy zaostrzyć restrykcyjną ustawę antyaborcyjną poprzez wprowadzenie do konstytucji zapisu o ochronie życia od poczęcia, co sprawi, że kobiety będą zmuszone rodzić w sytuacjach, gdy dziecko zostało poczęte w wyniku gwałtu, gdy płód jest ciężko i nieodwracalnie uszkodzony i gdy ciąża zagraża zdrowiu i życiu kobiety. I nie będziemy organizować referendum. Za duże ryzyko, bo a nuż naród uległ propagandowej pseudonowoczesności?
Lepiej załatwić sprawę tylnymi drzwiami. Nad poprawkami do konstytucji pracuje nadzwyczajna komisja sejmowa. Sejm zajmie się nowelizacją nie wcześniej niż za miesiąc. To czas, który zdaniem "Gościa Niedzielnego" należy wykorzystać, by zmusić posłów do przepchnięcia poprawek. Przemysław Kucharczak w artykule "Zmuś posła" nawołuje, aby czytelnicy dzwonili do posłów z żądaniem: głosujcie za zmianami w konstytucji. Do akcji "Zmuś posła" nawołują też liczne organizacje katolickie. I bez referendum posłowie będą mieli jasność, jaka jest wola wyborców. Oczywiście tych, którzy do nich zadzwonią. Ten chytry pomysł uzyskał błogosławieństwo redaktora naczelnego "Gościa Niedzielnego", księdza Marka Gancarczyka, choć zdaje on sobie sprawę, że obowiązująca w Polsce ustawa jest bardzo restrykcyjna. "To prawda" - mówi. "Ale i tak w krańcowych przypadkach pozwala zabijać dzieci."
Czy w krańcowych przypadkach nie lepiej zabijać kobiety? Ależ nikt tu nie mówi o zabijaniu kobiet! W ogóle nikt tu nie mówi o kobietach. Pisałam już, że Arcybiskup Michalik w swoim długim i wyczerpującym poparciu dla inicjatywy ustawodawczej LPR ani razu nie użył słowa "kobieta". Nawet dyskusje dotyczące ciąży pochodzącej z gwałtu świetnie obywają się bez tego słowa. "Czy niewinne dziecko ma ponosić większą karę niż gwałciciel? Czy dziecko ma być zabite, a gwałciciel skazany tylko na kilka lat?" Sytuacja ofiary gwałtu w ogóle nie jest brana pod uwagę. Również w przypadku, gdy płód jest uszkodzony, nikt nie zajmuje się konsekwencjami tego faktu dla kobiety, która przez całe życie będzie opiekować się chorym dzieckiem. Słowo "kobieta" pojawia się jedynie wtedy, gdy zagrożone jest jej życie i zdrowie, ale czy życie kobiety naprawdę się liczy? "Wartość absolutną ma nie życie jako takie" - wyjaśnia Marek Jurek na łamach "Rzeczypospolitej" - "ale życie niewinne, które domaga się solidarności i obrony."
Nie miejmy złudzeń. Życie kobiety nie ma tu znaczenia, jak nie miało od początku świata. Przez wieki kobiety nie mogły decydować o sobie. Nie miały własnych pieniędzy, dostępu do edukacji ani praw wyborczych. Nie mogły podejmować decyzji o kształcie swojego życia. Nie mogły również decydować o swojej płodności. W Polsce próbuje się ten stan rzeczy utrzymać. Stąd liczne nawoływania, by kobiety wróciły do domów. By rodziły jak najwięcej dzieci. "Szanujemy kobiety w ich naturalnych rolach" - mówi Marek Jurek. W rolach "nienaturalnych" musimy radzić sobie same.
Zakaz aborcji nie występuje w przyrodzie sam. Łączy się dziwnie często z niechęcią do edukacji seksualnej i blokowaniem dostępu do antykoncepcji. Bo tu nie chodzi wcale o ochronę życia, ale o odebranie kobietom prawa do decydowania o sobie. To nie jest tak, że po jednej stronie stoją obrońcy życia, jak oni sami chętnie siebie nazywają, a po drugiej zwolennicy aborcji. Zwolennicy aborcji nie istnieją. To tylko tradycyjna propaganda nazywa tak swoich przeciwników, którzy walczą o prawo do tego, by kobieta mogła decydować o sobie i o tym, czy chce i może być matką. Zwolennicy prawa do przerywania ciąży równie mocno walczą o powszechną edukację seksualną i dostęp do antykoncepcji. Walczą właśnie po to, by nie musiało dochodzić do aborcji, do których teraz dochodzi. A przede wszystkim walczą o uznanie podmiotowości kobiety i jej prawa do kierowania swoim życiem.
Dlatego martwi mnie, że Partia Kobiet odcina się od problemu aborcji. Jeśli dobrze rozumiem, chodzi o to, że aborcja to sprawa światopoglądu, a on dzieli kobiety. Ale prawo do aborcji nie zmusza nikogo do korzystania z niego. Mając prawo, dalej można kierować się swoim światopoglądem. Za to obowiązująca ustawa, a jeszcze bardziej planowane zmiany, narzuca wszystkim jeden światopogląd, który jasno określa miejsce kobiety. A to jest sprzeczne z wartościami demokratycznego państwa.
Prawo do aborcji nie oznacza, że będzie ona częściej dokonywana niż dzisiaj. Paradoksalnie, najrzadziej do aborcji dochodzi w krajach, w których kobiety mają do niej prawo. Gdyby tzw. obrońcom życia naprawdę o obronę życia chodziło, a nie o restrykcje wobec kobiet, wzięliby ten fakt pod uwagę. Gdyby tyle energii, ile wkładają w walkę z kobietami, włożyli w opiekę nad dziećmi chorymi, opuszczonymi, upośledzonymi, świat wyglądałby dużo lepiej. Ale tu nie o obronę życia chodzi, lecz - zgodnie z depeszą PAP - o utrzymanie tradycyjnych wartości. Przez wieki to mężczyźni decydowali za kobiety. Obrońcy życia chcą ten stan rzeczy utrwalić. Ale to nie służy ani dzieciom, ani kobietom, które nie mają pewności, czy chcą być matkami. Tylko wtedy można naprawdę powiedzieć "tak", gdy ma się prawo powiedzieć "nie".
Kobieta, która decyduje się urodzić dziecko w trudnej dla siebie sytuacji, a nie jest do tego zmuszona, nie czuje się ofiarą, lecz podmiotem swojego życia. Bierze odpowiedzialność za siebie i dziecko. I bardzo rzadko się od niej uchyla. Dlatego proszę Partię Kobiet, aby raz jeszcze rozważyła swoje stanowisko. Wielu z nas problem aborcji szczęśliwie nie dotyczy, ale stosunek do kobiet dotyczy nas wszystkich. A o to toczy się walka.
Hanna Samson