Poruszająca historia polskiej sanitariuszki
Ramię w ramię z mężczyznami służyła na najniebezpieczniejszych odcinkach frontu. Nieraz ryzykowała życiem, byle uratować kolegów. I wszystko to opisała z przejmującymi detalami.
Rozkaz Piłsudskiego, potwierdzony następnie przez austriackie dowództwo, nie pozostawiał wątpliwości. Już w kilka tygodni po wybuchu I wojny światowej zdecydowano o usunięciu z Legionów Polskich niemal wszystkich kobiet.
Nawet służba medyczna była dostępna dla pań tylko na tyłach. Te, które mimo to chciały wyruszyć na front, musiały to robić w męskich przebraniach i pod przybranymi nazwiskami. Chętnych wcale nie brakowało.
Trzy zapomniane żołnierki
Znane są dobrze losy trzech kobiet, które jesienią 1915 roku ruszały z pomocą legionistom prowadzącym ciężkie boje na Wołyniu.
Maria Błaszczykówna, występująca jako Tadeusz Zalewski, "zginęła na stanowisku, opatrując rannego na przedpolu podczas walki".
Eliza Daszkiewiczówna, służąca pod pseudonimem Stanisława Kepisza, dostała się do niewoli. I to dwa razy w ciągu jednego tylko dnia.
Jak relacjonowała jej koleżanka z oddziału i kolejna przebrana kobieta:
W czasie nocnego ataku na nasze pozycje zabrakło chłopcom amunicji. Kepisz biegnie więc do łączących na lewo Niemców, bierze od nich skrzynkę z amunicją (normalnie taką skrzynkę nosiło dwóch ludzi) i wśród ognia rozdaje żołnierzom.
Podczas dalszej walki Kepisz wraz z paru legionistami dostaje się do niewoli, chłopcy jednak odbijają ich natychmiast. Tego samego dnia, po południu, Kepisz wyszła na przedpole, aby opatrzyć rannego i wraz z nim zostaje zagarnięta przez Moskali.
W taborze jenieckim Eliza dotarła aż do Moskwy, skąd pozwolono jej wysłać list do oddziału. Wiadomo o tym dzięki służącemu na tym samym odcinku Alfredowi Wołoszynowskiemu. Czy też raczej... dzięki Marii Wołoszynowskiej, bo rzecz jasna mamy tu do czynienia z kolejną żołnierką. A zarazem z płodną pamiętnikarką, która pozostawiła obszerny dziennik z pobytu w Karpatach i na froncie wołyńskim.
Dzięki jej zachowanej (co należy uznać za rzecz wyjątkową) kartotece wojskowej wiadomo, że Maria urodziła się w roku 1895 i że podobnie jak wiele jej koleżanek i rówieśniczek ani przez moment nie wahała się, czy iść na wojnę.
Początkowo pozwolono jej tylko szyć mundury i podawać zupę, ale z natury zaradna przy pierwszej okazji załatwiła sobie sfingowaną przepustkę, która pozwoliła zupełnie ominąć komisję lekarską i bez żadnych kontroli wstąpić do oddziału frontowego. Jej relacja rzuca światło na sytuację kobiet w armii, ale przede wszystkim - na nieodstępującą żołnierzy ani na krok grozę wojny.
Inne oblicze wojny
Maria pisała o powszechności chorób, przybierających wręcz skalę epidemii. Przyznawała, że w jej oddziale chyba każdy przeszedł czerwonkę. Zdarzały się przypadki tyfusu plamistego (prowadzące do kwarantanny) i ospy. Warunki wołały o pomstę do nieba.
"Okopy są fatalne, bo na moczarach" - relacjonowała sanitariuszka. - "We wszystkich okopach woda, a to zimny listopad...". Dokuczało przejmujące zimno, żołnierze grzęźli w śniegu. Wytchnienia nie było, bo na ich pozycje bez pardonu napierał przeciwnik.
Pod 6 listopada 1915 roku w dzienniku widnieje notatka:
Straszne tu piekło! Strzelanina trwa cały dzień. Kuchnia dojeżdża tylko raz w nocy. Mamy wielu ciężko rannych. Tak jest ogromnie smutno patrzeć na zabitych, tych, którymi rozmawiało się ledwie przed paroma godzinami... Naprzeciwko punktu opatrunkowego powstaje powoli nasz cmentarzyk, na którym grzebie legionistów kapelan austriacki.
Tydzień później pojawił się kolejny, dramatyczny zapis:
Z pola zbieramy zabitych i grzebiemy ich. Jak smutno... całe pole jest pokryte trupami. Ziemia poryta głęboko pociskami - wszędzie pełno wystrzelanych gilz - dokoła zniszczenie, drzewa powyrywane leżą na ziemi...
Dziewczyna relacjonowała panikę, która zapanowała wśród Austriaków i pospieszną, wprost szaleńczą reakcję, gdy Moskale wdarli się na tyły polskiego oddziału. Trzeba było na gwałt pakować medykamenty, środki opatrunkowe, nosze i łóżka polowe, "pod groźbą zagarnięcia przez nieprzyjaciela całego punktu opatrunkowego".
"Paliki wynosimy w ogniu karabinowym" - notowała Maria. I nie kryła, że więcej niż raz przyszło jej się ocierać o śmierć. W innym dniu zapisała:
Po nocnym dyżurze zabrałam się do uszczelniania okien od zewnątrz. Pracę tę przerwał mi huk granatu, który wybuchnął tuż obok, wyrzucając w powietrze słup dymu i darni. Skryłam się za chatę, ale i tak dostałam w plecy. Chatę musieliśmy zaraz opróżnić, gdyż byliśmy wciąż ostrzeliwani. Rannych i aptekę wynieśliśmy w samą porę, w chwilę później granat uderzył w sam środek chaty.
Poznaj losy kobiet, które zdobyły dla Polski niepodległość, a dla siebie - wolność, prawa wyborcze i godność dzięki książce Kamila Janickiego "Niepokorne damy". Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy!
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o 10 kobietach, bez których nie było niepodległej Polski
Cisza przed burzą
Nawet gdy nadchodziły chwile wytchnienia, dziewczynie nie ubywało pracy. Po prostu zmieniał się jej charakter.
"Korzystając ze względnej ciszy na froncie, organizuję naukę czytania i pisania dla analfabetów naszego batalionu i w oddziale karabinów maszynowych" - pisała z końcem grudnia 1915 roku. Roboty było z tym mrowie, bo też chętnych, by uczyć się w najbardziej niesprzyjających warunkach, wcale nie brakowało. Z drugiej strony podobne inicjatywy pomagały Marii trzymać rękę na pulsie.
Doskonale orientowała się w nastrojach panujących w polskich oddziałach. Wspominała o sympatii, z jaką podchodzono do Węgrów i o rosnącej niechęci względem Austriaków, przede wszystkim zaś - kierowanego przez nich państwa.
"Kazano nam pójść do kościoła i modlić się za cesarza..." - biegnie tekst jednej z pamiętnikarskich notatek - "Dużo nas wykłamuje się z tego jak może. Po południu, jak na ironię, dostajemy medaliony z podobizną Franciszka Józefa".
Żołnierka wiele uwagi poświęciła też obliczu wojny, które mężczyźni nagminnie pomijali we własnych relacjach. Pisała o dewastacji kraju i o tragediach, które spotykały rozliczne rodziny. "Wszędzie sterczą nagie kominy, tu i ówdzie mogiła z przekrzywionym, naprędce zbudowanym krzyżem... Lasy spalone lub wyrąbane. W Przeworsku z cukrowni są tylko szczątki" - wspominała przemarsz przez tereny Galicji.
Nie omieszkała też zwrócić uwagi na akty bestialstwa ze strony austriackich panów, wcale nie zachowujących się tak, jakby Polacy byli ich równoprawnymi współobywatelami. "Okropny widok, czterech chłopców powieszonych - wszyscy w wieku od lat 9 do 12" - pisała przy okazji wizyty w wiosce Maniewicze na Wołyniu.
Dzieci uznano za winne przecięcia drutów telefonicznych. Bez procesu i bez chwili wahania kazano je zabić, by dać przykład miejscowej, głównie polskiej ludności.
"Strasznie mi żal mieszkańców, a najwięcej rodziców, którzy wystraszonymi oczyma patrzyli na własne dzieci". Tak wizytę w osadzie skomentowała Maria. Jej koledzy pamiętali z kolei raczej o tym, że właśnie podczas postoju pod Maniewiczami powstała pierwsza w historii wojska polskiego drużyna piłkarska, nazywana "drużyną legionową". Parę lat później zostanie ona przemianowana na Legię Warszawa.
Niewygodny żołnierz
Maria stale przyglądała się wojnie z bliska, choć przełożeni robili wiele, by jej to utrudnić lub wręcz uniemożliwić. Gdy pojechała do Lwowa, rzecz jasna, nie na urlop, ale w sprawie służbowej, w lokalnej komendzie Legionów "spotkała ją przykra niespodzianka". Występowała jako ordynans swojego dowódcy, a tymczasem napotkany na miejscu kapitan kazał jej... włożyć kobiecy strój i "nie afiszować się w mundurze". Wystawił jej też legitymację i polecił przenieść się do szpitala oddalonego od frontu.
Dziewczyna przyjęła dokument i zachowała go sobie "na pamiątkę". Ale munduru, rzecz jasna, nie zdjęła i zaraz wróciła do swojej jednostki. Kłopoty miała jednak nie tylko ten jeden raz.
Po tym, jak chorą na czerwonkę odwieziono ją do szpitala epidemicznego, zmuszona była podjąć prawdziwe śledztwo, by choćby trafić na trop swojego oddziału. Spędziła długie tygodnie, podążając jego śladem, tylko po to, by wreszcie znaleźć rozkaz pozostawiony jej przez kapitana. Kazano jej zostać przy taborach i nie wychylać nosa. A tym bardziej nie dołączać na powrót do batalionu.
Maria nie miała wątpliwości, że decyzja zapadła po tym, jak w trakcie zaciętej bitwy zginęła inna sanitariuszka, jej imienniczka Maria Błaszczykówna. Rozumiała nawet, że dowódca uratował jej skórę. Pisała: "z kobiet znajdujących się w batalionie, ja tylko ocalałam i zapewne stało się to dzięki rozkazowi". A mimo to nie zamierzała w pełni respektować poleceń. Zaraz wystarała się o zgodę, by służyć jeśli nie na polu walki, to już w drugiej linii, na najbardziej wysuniętych punktach opatrunkowych.
Wiedziała, że każdego dnia giną jej koledzy i nie zamierzała zostawiać ich samych. Tym bardziej nie zamierzała czekać bezczynnie na tyłach, podczas gdy oni nadstawiali karku.
Poznaj losy kobiet, które zdobyły dla Polski niepodległość, a dla siebie - wolność, prawa wyborcze i godność dzięki książce Kamila Janickiego "Niepokorne damy". Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy!
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o 10 kobietach, bez których nie było niepodległej Polski
Kamil Janicki - redaktor naczelny "CiekawostekHistorycznych.pl". Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie ponad 200 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej", “Żelaznych dam", "Dam złotego wieku", "Epoki hipokryzji", "Dam polskiego imperium" i "Epoki milczenia". W listopadzie 2018 roku ukazuje się jego najnowsza książka: "Niepokorne damy".