Sukces jest na deser
Kiedy oglądałam ją na ekranie, myślałam, że jest beztroska i może trochę roztrzepana. Podczas rozmowy zaskoczyła mnie skupieniem i powagą. Długo pracowałyśmy nad tekstem. Dla Ilony Ostrowskiej ważne było każde słowo, każdy przecinek.
Wciąż gdzieś mnie nosi. Mam naturę koczownika, jestem ciekawa świata i ludzi. Uwielbiam już sam moment planowania wyprawy. Zbieram przewodniki, kupuję bilety, kilka razy sprawdzam prognozę pogody. Nie myślę wtedy o niczym innym. Nie dbam o wygody, nie przeraża mnie brak hotelu, wilgoć, robactwo. W Malezji mieszkałam w domku na palach.
To były jeszcze czasy, kiedy nie słyszało się o żadnych zagrożeniach, więc biegaliśmy po całym mieście, bawiliśmy się w porcie. Pewnego dnia usłyszałam, że ktoś rozdaje dzieciakom słodycze z samochodu. Zebrałam moją bandę i popędziliśmy tam na wrotkach. Mężczyzna miał czarną brodę i kapelusz z szerokim rondem. Dał nam cukierki, wypchaliśmy sobie nimi kieszenie. Potem zobaczyłam go w telewizji. To był Czesław Niemen.
Kiedyś nie traktowałam aktorstwa serio. Studia we Wrocławiu były przedłużeniem dzieciństwa, zabawą, rodzajem przygody. Nie robiłam żadnych planów, nie myślałam o przyszłości. Mój dom był na drugim końcu Polski, pod Zamościem. Mogłam studiować bliżej: w Krakowie albo w Warszawie. Ale znajomi namawiali mnie na przyjazd do Wrocławia, bo piękne miasto, fajni ludzie, dobry poziom na uczelni. Więc pojechałam. Wtedy decyzje podejmowałam spontanicznie. Bez rozważania "za" i "przeciw". Lekko i bez namysłu. Wszystko jakoś tak
samo wychodziło.
Maria Barcz
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru PANI.
Więcej przeczytasz na www.styl24.pl