To było wielkie przeżycie
Choć nie rodziłam naturalnie, nigdy nie czułam się z tego powodu gorszą matką. Dzień narodzin mego synka zawsze wspominam ze wzruszeniem.
Moja cesarka była zaplanowana. Miałam czas, by przygotować się do niej psychicznie. Czytałam, jak taki zabieg wygląda.
Poprosiliśmy też pisemnie dyrektora szpitala o zgodę na obecność męża w czasie porodu i... ku naszej radości - otrzymaliśmy ją! Cesarka wyznaczona była na 9 rano. Noc przed porodem byłam już w szpitalu.
Z emocji prawie nie spałam. Na salę operacyjną trafi łam zmęczona i podenerwowana. Było mi zimno, a brzuch strasznie ciążył. Lekarz poprosił, bym usiadła na łóżku operacyjnym i mocno pochyliła plecy.
Dostałam w kręgosłup zastrzyk, który znieczula od pasa w dół. Nie był bolesny i po chwili zrobiło mi się ciepło, błogo, a niepokój nagle prysł.
Pielęgniarki szybko położyły mnie na wznak, popodłączały do urządzeń monitorujących pracę organizmu i odgrodziły pole operacyjne - czyli mój brzuch - parawanem. Byłam cały czas przytomna. Lekarz powiedział, że tnie, a ja poczułam tylko... głaskanie, potem kilka mocniejszych szarpnięć. To było dziwne wrażenie, jakby ktoś ciągnął mnie za ubranie.
Zero bólu i strachu, chociaż pan doktor cały był we krwi, która w pewnym momencie chlusnęła na niego z brzucha.
W końcu ponad parawanem zobaczułam wyciągniętą rękę lekarza, w której spoczywał mój synek. Po chwili położna przysunęła dziecko do mojej buzi, bym mogła je pocałować.
To było piękne!
Małgorzata, mama Franka (2 lata)