Złota pościel i dzieła sztuki: Tak żył boss wnuczkowej mafii
Arkadiusz Ł.., pseudonim Hoss, wyrokiem Sądu Okręgowego w Poznaniu został skazany na 7 lat więzienia za wyłudzenie milionów złotych. Jego przestępcza działalność w Polsce stała się tematem dokumentu „Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a zabiorą Ci wszystko” Hanny Dobrowolskiej. Poniżej publikujemy jej fragment.
Luwr na Żelaznej
O tym, że oszustwa metodą "na wnuczka" mogą być źródłem bajecznego bogactwa, Polacy dowiedzieli się dopiero późną wiosną 2014 roku. Pierwszymi, którzy o tym usłyszeli, byli mieszkańcy kamienicy mieszczącej się przy ulicy Żelaznej 67 w Warszawie. Ten niepozorny szary budynek z końca lat 90. od miesięcy obserwowany był przez najlepszych funkcjonariuszy Wydziału Kryminalnego Komendy Stołecznej Policji. A dokładnie - interesował ich mieszkający pod numerem 68 Arkadiusz Ł. ps. "Hoss".
Wtorek, 27 maja, godzina 6 rano.
‒ Otwierać, policja! - krzyczeli funkcjonariusze pod drzwiami do mieszkania "Hossa". Wiedzieli, że jest w domu, a z czwartego piętra nigdzie im nie ucieknie. Chwilę trwało, zanim żona podejrzanego, ubrana w piżamę, otworzyła policjantom. Gdyby przeciągnęła ten moment, zastosowaliby swój uniwersalny klucz, czyli łom do wyważania drzwi. Na filmie, który pokazali mi funkcjonariusze, od samego początku słychać przeraźliwe krzyki Sylwii K. i jej dorosłej córki. Kobiety zachowywały się, jakby tymi dźwiękami próbowały ogłuszyć interweniujących.
‒ Ale o co chodzi? Może by pan powiedział, o co chodzi?! Bo ja nie wiem. A walicie w drzwi, jakby jakieś morderstwo było! - wołała Sylwia K., udając zaskoczenie zaistniałą sytuacją. Policja szybko wyjaśniła awanturującej się kobiecie, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wydała nakaz zatrzymania jej męża pod zarzutem oszustw i udziału w zorganizowanej grupie przestępczej.
Kobieta wraz z córką i wnuczką zostały zabrane przez policjantów do salonu. Sylwia K. siedziała w piżamie na welurowej kanapie, odpalała jednego marlboro light od drugiego, a niedopałki gasiła w kryształowej popielnicy.
Była wyraźnie zdenerwowana, podnosiła głos. - Kto miał działać w grupie?! - krzyczała do policjantów i z niedowierzaniem kręciła głową. Wpadła w histerię, gdy weszli do sypialni, w której przebywał jej mąż.
- On jest chory na serce! - łkała.
Więcej o książce "Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a zabiorą wszystko" Hanny Dobrowolskiej przeczytasz TUTAJ.
Śpioch w złotej pościeli
Boss wnuczkowej mafii w niczym nie przypominał króla opływającego w dostatki. Był potargany, miał na sobie granatowe szorty i wyciągniętą koszulkę, która ledwo okrywała mu opasły brzuch. Siedział na brzegu tapicerowanego, wysadzanego kryształami małżeńskiego łoża ze złotą pościelą i poduszkami z wyhaftowanym logo projektanta Emanuela Berga.
‒ Myślę, że chciał wyglądać na zaspane niewiniątko. Nawet mu się udało. Kilka razy probówaliśmy go zapytać, jak się nazywa i kiedy się urodził. Najpierw twierdził, że nie pamięta, a później, że nie rozumie, co do niego mówimy - opowiada mi jeden z policjantów, który podejmował interwencję u "Hossa". Pamięta, że Arkadiusz Ł. przedstawił policjantom teczkę z dokumentacją medyczną, która miała uwiarygadniać chorobę serca, o której wspomniała wcześniej jego żona.
- Zaczął się dziwnie zachowywać, mówił, że mu słabo. Wezwaliśmy pogotowie - wspomina kryminalny.
W czasie gdy "Hoss" odgrywał przed ratownikami scenę konającego ze stresu niewinnego człowieka, policjanci zgodnie z poleceniem prokuratora dokonali "przeszukania zajmowanych przez Arkadiusza Ł. pomieszczeń, (...) jego osoby oraz użytkowanych przez niego pojazdów w celu znalezienia rzeczy mogących pochodzić z przestępstw lub służyć do ich popełniania". Mieli się skupić na zabezpieczeniu gotówki, biżuterii, telefonów komórkowych, kart sim i tabletów.
Dom Pérignon i porcelanowy raj
‒ Byłem już na wielu zatrzymaniach u naprawdę bogatych ludzi. Ale takiej chaty nigdy w życiu nie widziałem. Nie bawili się w Ikeę. Tam było jak w pałacu. Nie przesadzę, gdy powiem, że wszystko dosłownie ociekało złotem - wyznaje mi po pięciu latach od akcji jeden z policjantów.
Jego słowa potwierdza nagranie z mieszkania przy Żelaznej. Operator kamery uchwycił w trakcie tej interwencji niespotykane bogactwo. Stół w jadalni nakryto serwetą wyszywaną kryształami, a drewniany blat ledwo było widać spod złotych dekoracji. Najbardziej zaskakiwała złota taca z ośmioma kieliszkami i nieotwartą butelką szampana Dom Perignon Vintage Rose z 1998 roku, który kosztuje około 8 tysięcy złotych za sztukę. Obok stała tekturowa etykieta z informacją w kolorze różowego złota informującą o roczniku trunku.
‒ Wyglądało, jakby oni czekali, aż ktoś przyjdzie, żeby to podziwiać i robić zdjęcia. Przecież nikt nie trzyma takiego szampana na stole jako dekoracji - komentuje policjant. W tym samym pomieszczeniu stał też kredens, na którym lśnił złocony serwis deserowy z porcelany wykonany w słynnej na całym świecie XVIII-wiecznej manufakturze porcelany w Miśni w Niemczech. Podobne eksponaty można podziwiać np. na Zamku Królewskim w Warszawie. To zbytek, na który mogą sobie pozwolić naprawdę nieliczni. Drugi podobny komplet stał w gablocie w korytarzu. Nad saksońską zastawą wisiał obraz, także w złotej ramie. Jak ustalili policjanci, była to scena alegoryczna autorstwa nieznanego malarza wykonana w połowie XIX wieku. Dzieło w takiej właśnie oprawie zostało kupione w stołecznym domu aukcyjnym Atena w 2009 roku. To prawdopodobnie właśnie o tym obrazie mówiło się w środowisku romskim, że jest wart tyle, ile samochód.
Bogactwo "Hossa" było powszechnie znane i szeroko omawiane przez Romow nie tylko w Warszawie. Wielu chciało żyć tak jak on. Ale to wciąż nie wszystkie muzealne eksponaty w domu "Hossa". XIX-wieczne szafki i konsole w stylu Boulle’a wykańczane marmurem i złotem, warte po kilkanaście tysięcy złotych za sztukę, stały przy każdej ścianie. Policjantów przyćmiła ilość dzieł sztuki i złota. W każdym pomieszczeniu wisiała rama z mniejszym lub większym obrazem, ale największą oprawę "Hoss" i jego rodzina przygotowali dla... gigantycznego telewizora w centralnej części salonu.
Swarovski zaprasza na posiedzenie
‒ Zabezpieczyliśmy tam dziesiątki kart sim, telefony komórkowe, tablety - najprawdopodobniej ich sprzęt roboczy. I oczywiście mnóstwo złotej biżuterii, pierścionki, broszki, kolczyki, klipsy, łańcuszki - kilkadziesiąt sztuk. No i rolexa z białego złota, który kosztował pewnie więcej niż moje mieszkanie. Na parapetach i w garderobie było pełno gotówki. Odnieśliśmy wrażenie, że są to dla nich drobniaki. W sypialni "Hossa" wśród niedopałków i butelek po napojach leżały na toaletce 24 tysiące złotych związane białą gumką. Ale największy szok to klamka do kibla, która była wysadzana kryształkami Swarovskiego. Do tego kryształowe lampy, żyrandole, te meble robione na zamówienie, marmurowa podłoga. Obserwując "Hossa" przez wiele miesięcy, wiedzieliśmy, że żyje na bardzo wysokim poziomie, ale że to będzie taki luksus, nie przyszło nam do głowy. Widać było po tym mieszkaniu, że żyli po to, żeby się pokazywać. Przecież nikt normalny nie kupuje takich rzeczy do wynajmowanego mieszkania na Woli. To był ewidentnie ich ukochany dom, który wraz z naszym wejściem przestał być bezpiecznym schronem - przyznaje policjant.