Życie, choć piękne, tak kruche jest
Niektórzy spośród uczestników koncertu uznali, że strzelający w górę ogień, który w pewnym momencie ukazał się ich oczom, jest po prostu efektem pirotechnicznym. Po chwili jednak nikt już nie miał wątpliwości, z czym naprawdę ma do czynienia.
Złowieszcza linijka
Nieistniejąca już dziś hala widowiskowa Stoczni Gdańskiej mogła pomieścić tłumy. I feralnego dnia rzeczywiście znajdował się tam tłum. Dwa tysiące osób, głównie nastolatków, przyszło na koncert święcącej wówczas triumfy gdańskiej formacji Golden Life. Jako dodatkową atrakcję zaplanowano transmisję z rozdania nagród MTV w Berlinie. Zapowiadał się więc wieczór idealny.
Tak właśnie było, do czasu. Występ zespołu porwał młodzież, bawiono się pysznie. Artyści, obok wypróbowanych kawałków, zaprezentowali też nowsze numery, w tym piosenkę "Skrzydła", która kończy się słowami "Ty wielkie skrzydła możesz mieć, jeśli tylko w twojej krwi będzie płonął ogień".
Zgasło światło
Przed 21:00 muzycy zeszli ze sceny i zaczęło się oczekiwanie na rozpoczęcie berlińskiej gali. Wtedy też znajdujące się w hali materace stanęły w płomieniach. Początkowo prawie nikt się tym nie przejął, z odległości wyglądało to bardziej na efekt specjalny niż realne zagrożenie. Ale kiedy języki ognia sięgnęły sufitu, drewnianych elementów konstrukcyjnych budynku i zajęła się kurtyna, wszyscy zrozumieli powagę sytuacji.
Panika wybuchła, gdy w pomieszczeniu zgasło światło. Wtedy rozpętało się piekło. Tłum parł w stronę głównego wejścia, zewsząd słychać było krzyki. Widzowie, w większości uczniowie szkół podstawowych i średnich, przewracali się, tratując się nawzajem. Strażacy przybyli na akcję wspominają, że na podłodze leżeli żywi ludzie, stłoczeni jeden obok drugiego, którzy nie byli w stanie się podnieść, bo przebiegali po nich inni. Wówczas życie straciła pierwsza ofiara tragedii, dziewczynka zaledwie trzynastoletnia. Została stratowana przez tabun biegnących ku drzwiom.
Wrócił tylko zabrać sprzęt
Wojciech Klawinowski, operator lokalnej telewizji Sky Orunia, wydostał się z hali, ale postanowił wrócić, by zabrać pozostawione wcześniej tam kamery i inne sprzęty. Niestety, już stamtąd nie wyszedł.
Kolejne ofiary to pięć osób, które zmarły przetransportowane do szpitali. Wśród nich znaleźli się ochroniarze, którzy z poświęceniem zaangażowali się w akcję ratunkową, wynosząc z płonącego obiektu nieprzytomnych ludzi.
W potrzasku
Dramat tamtej nocy polegał przede wszystkim na tym, że obiekt nie został należycie przygotowany, brakowało drożnych wyjść ewakuacyjnych. Z perspektywy ofiar to był koszmar. Schody, hol, jakieś drzwi... Kraty! Niedające się otworzyć. Ratownicy nigdy nie zapomną widoku rąk błagalnie wyciągających się zza krat i krzyków: "Niech nam ktoś pomoże!".
W pewnym momencie zawalił się dach, w środku było tak gorąco, że nie tylko ogień parzył dotkliwie, ale i powietrze, którego temperatura mogła dochodzić nawet do 1000 stopni Celsjusza. To oczywiście tylko szacunki, bo nikt nie wykonywał wtedy żadnych pomiarów.
Główne wejście bardzo długo blokował stos żywych ciał, bez pomocy spanikowanym ludziom nie udałoby się uwolnić z tej pułapki. Niektórzy, poważnie poparzeni, znajdujący się w stanie obniżonej świadomości, zbyt ciężko ranni, by móc zdawać sobie z tego sprawę, błądzili po omacku, chcąc dotrzeć gdzieś, gdzie otrzymają pomoc. Przed płonącym budynkiem znajdował się kolejny żywy, ludzki stos. Trzeba było odrywać człowieka od człowieka, dosłownie rozwiązywać tę plątaninę bólu, ale ostrożnie, by nie przysporzyć jeszcze większego. Po leżących przebiegali inni, gnani instynktem ratowania życia, przewracali się, a potem nie byli w stanie nawet wstać.
Ktoś nas podpalił
W relacjach naocznych świadków wydarzeń powtarzał się wątek mężczyzny rzucającego ku materacom butelką wypełnioną płynem. Z przeprowadzonych ekspertyz wynika, że przyczyną pożaru istotnie było umyślne podpalenie. Sprawcy nigdy nie ujęto. Nic nie wróci życia i zdrowia ofiarom, ale wielu trudno pogodzić się z myślą, że sprawiedliwości nie stało się zadość.
Szczęście w nieszczęściu
O szczęściu mogą mówić członkowie zespołu, bo wokalista, Adam Wolski, wcześnie pojechał do domu, a gitarzysta, Jarosław Turbiarz, który za kulisami udzielał wywiadu po tym, jak skończyli grać, szybko się z tym uwinął. Muzykom udało się wyjść drzwiami, przez które kilka godzin wcześniej weszli. Mogli tylko dziękować losowi, że pożar wybuchł już po zakończeniu koncertu, kiedy to hala zaczęła się wyludniać - opuściła ją wtedy ponad połowa publiczności i z dwóch tysięcy osób zrobiło się kilkaset. Gdyby do podpalenia doszło podczas występu, ofiar byłoby znacznie więcej.
Utwór
Artyści z Golden Life niedługo po tragedii zagrali charytatywny koncert na rzecz ofiar. Skomponowali też utwór "24.11.94", w którym śpiewają, że "życie, choć piękne, tak krótkie jest". Tekst, o czym nie każdy wie, napisała żona Jarosława Turbiarza, Iwona, ujawniając wielką wrażliwość.
Piosenka stała się najpopularniejszym przebojem zespołu, którego nie może zabraknąć na żadnym koncercie. Ilekroć jest wykonywany, wracają wspomnienia. Muzycy grają go zawsze dla tych, których już tu nie ma.
To zostaje w człowieku
Ofiary zdarzenia, te, które zostały dotkliwie poparzone i te, które odniosły "tylko" rany na duszy przyznają, że nigdy nie będą w stanie zapomnieć o tym, co się zdarzyło. Niektórym zresztą już zawsze będą o tym przypominać widoczne blizny. Wielu bardzo długo nie potrafiło wrócić do zwyczajnej codzienności, wyjście do kina stawało wyzwaniem. W takich warunkach trudno uniknąć strasznych skojarzeń. Czy na sali są drzwi ewakuacyjne? A gdy zajdzie taka potrzeba, aby na pewno dadzą się otworzyć? Kto przeszedł przez piekło, nigdy tego nie zapomni.
Doszczętnie zniszczonej hali nie odbudowano. Pozostały fragment muru, uzupełniony o kolumny i tablicę pamiątkową jest dziś pomnikiem ku czci ofiar.
Czarna seria
Wydarzenia sprzed przeszło 25 lat ciężko doświadczyły Gdańszczan. Nastąpiła wtedy seria katastrof, począwszy od tragicznego wypadku autobusu międzymiastowego w Gdańsku Kokoszkach, 2 maja 1994 roku. Kilka miesięcy później wydarzył się pożar w hali Stoczni Gdańskiej. Po kolejnych sześciu miesiącach, 17 kwietnia 1995 roku, w drugi dzień świąt wielkanocnych, dzielnicą Gdańsk Wrzeszcz wstrząsnęła potężna eksplozja - w bloku przy al. Wojska Polskiego wybuchł gaz.