Reklama

Co ludzie powiedzą

Ten wywiad przekładaliśmy kilka razy. Jolanta Fraszyńska była ostatnio bardzo zabiegana. Próby do nowego spektaklu, serial, występy w "Jak oni śpiewają". A kiedy już udało nam się ustalić termin spotkania, aktorka pojechała kupić ziemię. Wreszcie znalazła miejsce, dzięki któremu spełni swoje marzenie.

Wierzę, że nieprzypadkowo przychodzimy na świat w określonym miejscu i czasie. To jest nasz los, nasza karma, z którą musimy się zmierzyć i ją przepracować. Pochodzę z Mysłowic, miasta na Śląsku. Moja mama, córka miejscowego fryzjera, urodziła mnie, gdy była młodziutką dziewczyną. Późno poznałam swojego biologicznego ojca.

Mimo biografii, która zainteresowałaby zarówno scenarzystów, jak i psychologów, wspominam swoje dzieciństwo z rozrzewnieniem i wdzięcznością. Wszystko, co przeżyłam, bardzo mnie uwrażliwiło. Wpojono mi, że należy mieć zaufanie do ludzi. Kiedy zdarzało mi się w życiu, że ktoś mnie zawiódł, to zawsze byłam zaskoczona i dziwiłam się, że to w ogóle możliwe. Nauczono mnie również szacunku do pracy. Dlatego jestem solidna i rzetelna.

Reklama

Osobą, która miała na mnie ogromny wpływ, była babcia Gertruda. Niezwykle dzielna kobieta. Typowa Ślązaczka i matka Polka w jednym, trzymała w garści całą naszą rodzinę.

Prowadzenie domu: pranie, gotowanie, krochmalenie, wychowywanie najpierw czwórki dzieci, a później wnuków - ze wszystkim radziła sobie świetnie. Przez całe życie nikomu nie zaprzątała głowy sobą i swoimi problemami. Dlatego zapewne kompletnie nie rozumiała kobiet niezaradnych, które przyznają się do swoich słabości.

Odziedziczyłam charakter właśnie po niej. Po pierwsze nie umiałam prosić, po drugie uważałam, że nic mi się w życiu nie należy. Babcia okropnie się przejmowała tym, co ludzie powiedzą. Zapewne wpłynął na to fakt, że ja i moja siostra byłyśmy nieślubnymi dziećmi. W tamtych czasach w małym mieście to był obyczajowy skandal. Babcia bardzo to przeżywała i gdzieś podskórnie zaszczepiła nam poczucie wstydu. Miałam potworne kompleksy. Teraz uważam, że były one bardzo cenne. Stanowiły moją siłę napędową.

Byłam wesołą dziewczynką, taką śmieszką, która lubiła odgrywać różne scenki przed sąsiadami i ich dziećmi. Odkąd pamiętam, czułam w sobie jakiś mus, który nie pozwalał mi siedzieć w miejscu, tylko gnał mnie gdzieś do przodu. Roznosiła mnie energia. W podstawówce trafiłam do zespołu taneczno-wokalnego WSS Społem w domu kultury w Mysłowicach. Działałam w ruchu oazowym, śpiewałam w kościele, występowałam w konkursach recytatorskich. Tak zaczęła się moja "kariera".

Kiedy czytam różne biografie aktorów dorastających na prowincji, to widzę, że przeszli podobną drogę, więc nie wyróżniam się niczym specjalnym. Później znalazłam się w Studium Wychowania Przedszkolnego, potem zdałam do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Każdy dostaje od opatrzności jakieś zdolności, predyspozycje, umiejętności, trzeba uważać, żeby ich nie przeoczyć. Bo może się okazać, że zmarnowaliśmy życie. Ja miałam szczęście, bo wcześnie udało mi się ten swój talent odkryć i rozwinąć. Od początku aktorstwo było dla mnie łaskawe. Za rolę w przedstawieniu dyplomowym dostałam aż trzy nagrody: główną, publiczności i magazynu "Goniec Teatralny". Wtedy to było dla mnie coś w rodzaju namaszczenia.

Zostałam przyjęta do zespołu Teatru Polskiego we Wrocławiu. Po kilku bardzo udanych latach przeprowadziłam się do Warszawy, dostałam angaż do Dramatycznego. Jestem w tym teatrze do dziś. Cztery lata temu, po urodzeniu drugiej córki Anielki przedłużyłam sobie urlop macierzyński i odmówiłam przyjęcia roli, nad którą praca wymagałaby odstawienia dziecka od piersi. Jestem aktorką już od prawie dwudziestu lat, widziałam zmieniające się mody na aktorskie twarze. Wiem, dlaczego niektórzy są na fali przez dwa, trzy sezony, a inni funkcjonują w tym zawodzie przez całe życie. Wierzę, że należę do tej drugiej grupy. Z wielką radością przyjęłam propozycję Jerzego Jarockiego z Teatru Narodowego, żeby wystąpić w "Miłości na Krymie" Sławomira Mrożka. Później zagrałam z Michałem Żebrowskim w sztuce "Fredro dla dorosłych - mężów i żon" w reżyserii Eugeniusza Korina. Ten spektakl cieszy się szalonym powodzeniem u publiczności.

Iza Komendołowicz

Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru PANI.

Więcej przeczytasz na www.styl24.pl

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: babcia | Jak oni śpiewają
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy