Reklama

Kamila z Rudy Śląskiej:

Było takie, jak mi je narysowała. Takie, jakie śniło mi się ostatniej nocy przed wyjazdem. Pamiętam drewniane baliki pod stopami, kiedy biegłam za szumem. Szósta rano, niesamowicie jasne słonce, ostry wiatr i woda, aż do samego nieba. Czy to jest koniec świata, pytałam, nie mogąc uwierzyć, że nie. Przez trzy tygodnie czekałam na Neptuna.

Do domu wracałyśmy z torbą pełną piasku, muszelek, z moim płaczem i butelką po oranżadzie, w której falowała odrobina morza. Moja mama miała wtedy trzydzieści lat. Dziś ja mam prawie tyle samo. Za siedem miesięcy będę już mieszkać w Gdańsku.

Reklama

Brudne ulice Zabrza, Rudy Śląskiej i Katowic; moje szare ulice, asfalty, duszne letnie miesiące, pachnące węglem i sadzą zostaną we mnie na zawsze. Będę tu biegła tak, jak dotychczas biegłam tam, w pośpiechu zrzucając buty, żeby wreszcie dotknąć stopami wody, żeby poczuć prawdziwy piach i ziemię. Będę tęsknić do tych koszmarnych kominów, pustoszejących familoków, rur, na których przesiadywałyśmy z koleżankami godzinami. Ale moje morze szumi we mnie coraz niespokojniej, kusi mnie pustą jesienną plażą, codziennym chlupotem, który akompaniuje myślom.

W mojej rodzinie nie było marynarzy. Bałtyk, to była ciepła plaża, na której trudno znaleźć wolne miejsce na książkę i ręcznik, ryba smażona w budce i lody bambino w koszmarnej cenie.

Za zimna woda. Brudna na dodatek.

A mnie morze często się śniło. W moje szesnaste urodziny postanowiłam, że pojadę tam sama, za własne zarobione pieniądze. Pracowałam niemal całe wakacje. Zakochałam się jednak na zabój

i pojechaliśmy dopiero rok później, razem. Myślałam - nacieszę się, przejdzie mi. Wracałam jak wtedy, z płaczem i butelką słonej wody. Pod każdym pretekstem pakowałam walizkę. On pukał się

w czoło, ze śmiechem, że wkrótce mi płetwy wyrosną. Po ośmiu latach wzięliśmy ślub. W podróż poślubną pojechaliśmy oczywiście nad morze.

No to tu zamieszkajmy, powiedział, kiedy szliśmy w deszczu, ulicą Mariacką. Nie wierzyłam. On, Ślązak z dziada! Odtańczyłam taniec pijanego żeglarza z radości i pobiegłam jak szalona do kiosku, po gazetę z ogłoszeniami. Byłam gotowa zostać tak, jak przyjechałam, ale ostatecznie zdecydowaliśmy, że potrzebujemy roku, aby się przygotować.

Od dawna wiedzieliśmy, wzdychają przyjaciele i cieszą się na myśl o wspólnych urlopach. A my wierzymy, że ludzie którzy odnaleźli siebie, znajdą też swoje miejsce na ziemi.

Wybraliśmy Trójmiasto. On potrzebuje ludzi, teatrów, pubów, w których przegadać można pół nocy. Ja ziemi, roślin, przestrzeni. Od dawna wiedzieliśmy, że jeśli jest takie miejsce na ziemi, w którym znajdziemy to wszystko równocześnie, to będzie to Gdańsk, Gdynia i Sopot.

Rodzicom się podoba. Co prawda woda zimna i brudna na dodatek Ale dobrze, że nie wymyśliliśmy jakiejś Irlandii, albo co gorsza Kanady, a to przecież teraz takie modne. A tak, to chociaż pójdziemy czasem razem na smażoną rybę, no i ten jod w powietrzu. Doprawdy, ale co my takiego w tym morzu widzimy! Zresztą niech już tak będzie skoro ma być, bo nie ma sensu przez całe życie składać na bilet?

Praca nagrodzona w konkursie "Tam chciałabym mieszkać"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy