Reklama

Kobiety i pieniądze

Naszą winą jest to, że za dużo wydajemy, za dużo chcemy, za długo szukamy pracy, za mało zarabiamy, za wolno awansujemy i za duże zaciągamy debety.

Jesteśmy złe, okrutne i zostawiamy swoich facetów w momencie największej eskalacji ich uczuć. Mało tego, lecimy TYLKO na kasę i nie potrafimy zarobić porządnych pieniędzy - twierdzą mężczyźni, którzy naskoczyli na Eks-Blondynkę po poprzednim artykule.

I naprawdę mocno trzeba się napracować, żeby zerwać z takimi stereotypami. W głowie większości kierowników, dyrektorów i prezesów utrwalił się wizerunek matki Polki - wiecznie narzekającej na zbyt wiele obowiązków, mogącej pracować jedynie w wyznaczonych przez siebie godzinach, zachodzącej w kolejne ciąże i spędzającej więcej czasu na urlopach zdrowotnych niż w miejscu pracy. Dzięki temu kobieta w potencjalnym okresie rozpłodowym ma niewielkie szanse na dobrą pracę, nie mówiąc już o wysokiej pensji. Lepiej jej dać mniejszą, żeby potem na macierzyńskim nie doprowadziła firmy do ruiny.

Reklama

W jeszcze gorszej sytuacji są kobiety w tzw. wieku średnim. Raczej nie zaprasza się ich na rozmowy kwalifikacyjne, bo z góry wiadomo, że po iluś tam latach pracy za niewielkie pieniądze, teraz w końcu zacznie upominać się o swoje.

Obojętne, jaką pensję uda się uzyskać, z awansem może już być bardzo trudno. Nigdy nie wiadomo, czy w trakcie bardzo ważnych negocjacji nie okaże się, że akurat mamy zespół napięcia miesiączkowego. To pewnie senna zmora każdego szefa.

Nie wspomnę już o historiach z wycinaniem kilku punktów z CV kandydatek na asystentki dyrektorów na przykład dotyczących zagranicznych stypendiów. Mało jest tak odważnych facetów, żeby wprost powiedzieć, że nie chcą mieć współpracowniczek bardziej wykształconych od siebie. Lepiej powiedzieć, że dramatycznie brakuje im doświadczenia.

Załóżmy, że udało się przekonać pracodawcę, że nie planujemy mieć dzieci, nie posiadamy psa, nie jeździmy na święta do rodziny, możemy pracować w weekendy i w nocy... Uff, tu już jest w porządku, ale kłopoty zaczynają się w domu.

Najpierw pojawiają się drobne uwagi na temat cen nowych kosmetyków, ilości pieniędzy utopionych w drinkach podczas spotkań z koleżankami, aż po nieuważne zaopatrywanie lodówki.

Kotlety pojawiają się tylko trochę częściej niż zaćmienie Słońca, pizza za to co dwa dni. Granica tolerancji dla warstwy kurzu na szafie i ilości nieumytych naczyń znacznie wzrasta. Mężczyznom naszego życia coraz bardziej zaczyna to przeszkadzać. Aż dochodzą do wniosku, że lepiej było jak nie pracowałyśmy.

Tylko, że lekko upokarzające jest proszenie o pieniądze na każdy drobiazg, od mówiąc bardzo obrazowo - tamponów po płaszcz na zimę. Najhojniejszy facet choć raz skrzywił się, gdy kobieta o coś go poprosiła. Właśnie ta mina mobilizuje nas do znalezienia jakiejkolwiek pracy.

Zresztą bycie kurą domową łatwym zajęciem nie jest i naprawdę lepiej od czasu do czasu zasponsorować komplet kosmetyków, niż zatrudniać gosposię, która na pewno liczy sobie znacznie więcej.

Aluzje co do wysokości naszego wynagrodzenia pojawiać się będą zawsze. Lepiej jednak, aby chodziło o zbyt niskie. Męskie ego ciężko trawi zbyt duże wpływy na konto partnerki. Zaczynam się obawiać, że pytanie o zarobki niedługo zacznie padać już na pierwszej randce, aby potem zapobiec niepotrzebnym frustracjom.

Faktem jest niezaprzeczalnym, że kobiety nie potrafią oszczędzać. Przyznajemy się bez bicia. Pieniądze przeciekają nam przez palce, ale głównie z dobrego serca. Jedno, co możemy mieć na swoje usprawiedliwienie, to to, że zazwyczaj robimy to dla swoich mężczyzn. Chcemy zaimponować pyszną, choć trochę drogą kolacją, kupić im jakiś miły drobiazg, albo po prostu zrobić wszystko, aby się podobać.

Aha, i jeszcze jedno - chciałam z całą stanowczością zaznaczyć, że ostatnia para bardzo modnych spodni przeceniona o połowę to jest czarna godzina :-)

Przeczytaj jeszcze:

Gdy ona zarabia więcej...

Gdy ona jest głową rodziny...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy