Reklama

Małgorzata z Poznania:

Nie byłam wychowana w kulcie matki-polki, zadne z rodzicow nie usiłowało wpoć mi, że to macierzyństwo i prowdzenie domu jest nadrzędną rolą kobiety, nikt nic nie kazał, a wręcz odwrotnie..Mama przez szereg lat aktywna zawodowo, obiady w domu na "pół gwizdka", bo trudno pogodzić absorbujaca pracę z prowadzeniem domu. Taki obraz zachowalam w pamięci - oboje z rodziców wzajemnie dzielili się obowiazkami "kury domowej" i tato pomagał mamie, a niekiedy po prostu wyreczał ją, jak tylko mógł. W takim "klimacie" dorastalam i taki był moj wzorzec. Naturalną koleją rzeczy było więc, że gdy urodzilam syna na drugim roku studiów, świetnie odnalazlam sie w roli matki-studentki. Mąż, rodzice, teściowie sluzyli pomocą na każde nieomalże skinienie, czego wiecej oczekiwać? Synuś rósl zdrowo, a my z mężem kończylismy studia. Wspólne pomieszkiwanie z rodzicami to same plusy. Choć oczywiście ograniczylismy studenckie zycie, to nie zrezygnowalismy z wszystkich jego uroków. Były i imprezy i wspólne wyjazdy w góry, znajomi w parach, a my we trójkę. Tak prawie niepostrzezenie Bartus dorósł do przedszkola, a my do absolutorium. Z dyplomem w kieszeni, głową pełna marzeń wyruszyłam na "podbój swiata" , którego celem była super-hiper praca. Była połowa lat 90-siatych i choc już o dobra posadę zabiegało kilka osób, to jeszcze nie czas, tak dobrze znanego dziś "wyścigu szczurów". Po kilku próbach, znalazłam swoje miejsce w firmie marketingowej. Z dnia na dzień rozkwitałam, utwierdzając się w przekonaniu , ze i kierunek studiów i praca to przyslowiowy "strzał w dziesiątkę". Gdy po raz pierwszy zaprowadziłam Bartusia do szkoły, on był pierwszakiem, ja szefowa działu. Choć praca bardzo mnie pochlaniała, lubiłam ją , a ona chyba mnie :), nie mogę powiedzieć, że synka wychowywałam "przy okazji". On poniedzialku do piątku "wskakiwałam" w idealnie skrojona garsonkę i do szesnastej zyłam firmą. Po powrocie do domu, byl czas na klocki, spacery, a weekendy juz musowo nalezały do rodzinki. Eskapady za miasto, rowery, kino i długie przegadane z męzem i synem godziny. Tylko czasem, gdy "kroiła się" delegacja lub inny pilny wyjazd nie mogłam liczyc na rozdwojenie. Dlatego też "opuściłam" kilka wywiadówek szkolnych, ze dwa bale w szkole Bartka. Czas płynał, moja praca, wciaz w tej samej firmie nabierała z roku na rok coraz wiekszego rozpedu. Firma sie rozwijała , a ja razem z nią. I gdyby wtedy , 3 lat temu ktos powiedział mi jak diametralnie zmieni sie moje zycie , wysmiałabym, albo potraktowałabym to jako brednie. A jednak..... Bartek był w "starszych" klasach podstwówki, gdy poczułam "głos natury", albo zew krwi...Wszystko jedno jak to nazwiemy, nie nazewnictwo jest wazne. Poczułam, że nadszedł czas, że teraz w pełni świadomie chce, więcej pragnę poczuc macierzyństwo. Nie żebym w wieku 20-lat, gdy urodzilam Bartka nie czuła czym jest matkowanie, o nie! Tyle tylko, ze wtedy byłam duzo młodsza, wszystko co wokól mnie sie działo , samą mnie zaskakiwało. To był taki pęd, pozytywny a jakże, ale wszystko działo sie szybko, bardzo szybko, super tempo, nawet nie wiem kiedy mineło pierwszych 5 lat zycia Bartka. Teraz bedąc juz dojrzałą, "poukładaną", trzydzistoletnią z plusem na karku chciałam rozsmakowac się w pieluchach, kaszkach a nade wszytsko w karmieniu piersią. Oboje z mężem marzylismy wrecz obsesyjnie o rodzeństwie dla Bartka. I natura nie kazała dlugo sie prosić . Od ponad roku jestesmy najszczesliwyszymi pod słońcem rodzicami małej Ani. I ja jeszcze przed dwoma laty pracoholiczka, "wariatka" na punkcie swojej pracy, ta o której sie mówiło "facet w spódnicy", bo w negocjacjach byłam twarda jak stal, własnie ta sama kobieta, dziś w czułością pichcę kaszki, kupuje papmersy i godzinami przesiaduję w paskownicy robiac z Anusią super babki z piasku. Spacery, gdy pcham przed soba wózek z najsłodsza kruszyną , z moja Aneczką to najlepszy, najpiekniejszy czas. Tak, dzis z cała stanowczościa moge powiedzieć o sobie matka -polka , czekam na meża z goracym obiadem, sprawdzam zeszyty Bartkowi, a z Ania układamy klocki i wspólnie robimy pierwsze nieporadne jeszcze kreski, które sa początkiem Anusiowych malunków. A co najwazniejsze - w tej roli czuje się świetnie, czyzbym była stworzona do roli matki-polki? Nie żartuję, zupelnie serio, uważam, ze to najlepszy w moim zyciu czas. Co będzie za dwa, może trzy lata - czas pokaże. Nie zamartwiam sie na przyszlośc, co z pracą, co z realizacja swojego zawodowego "ja". Dzis mój swiat kręci sie wokół domu, dzieci, męża. Moje "ja", dotąd skrywane, albo nierozbudzone to bycie "kurą domową" w fartuszku nad garnkami, w zieleniaku wybierając najładniejsza marchewkę dla corci, albo prowadząc "dysputy" :) z paniami na ławeczce o ząbkach i wyższości jedej kaszki nad druga. I choć bycie mamą dla Bartka i dla Ani jest "w moim wydaniu" rózne , to jedno i drugie wzdobaciło mnie i każde z osobna, choc rózne było i jest piekne.

Reklama

Praca nagrodzona w konkursie "Dość matki-Polki"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy