Reklama

Mr. Pebble i Gruda

Powieść o miłości i śmierci w PRL, napisana słodko-gorzkim stylem. O rodzącej się w trudnych czasach miłości, mężczyźnie, który zawiódł i kobiecie, która nie miała wyboru...

Po tragicznej śmierci żony ceniony poeta Jan Kamyk zrywa kontakty z Polską. Osiedla się na amerykańskim Środkowym Zachodzie jako John Pebble, początkujący nauczyciel akademicki i ojciec samotnie wychowujący opóźnionego w rozwoju, utalentowanego muzycznie syna. Jego uporządkowaną, sielankową wręcz egzystencję przerywa wstrząs: paparazzi z Warszawy wręcza Mr. Pebble kasetę z nagraniem; zaszokowany mężczyzna rozpoznaje na nim głos zmarłej - z którą mimo upływu lat łączy go niezwykle silna więź...

Akcja powieści toczy się Polsce i w USA, wśród pokolenia, które dorastało w siermiężnych czasach Gomułki, wkraczało w dorosłość w epoce gierkowskiej, przeżywało początki opozycji, festiwal pierwszej Solidarności, dramat stanu wojennego, zmagania reżimu z opozycją, samotność emigracji. Korzenie dramatów, które splatają losy bohaterów, sięgają w głąb polskiej historii: do pewnego incydentu z wojny 1920 roku, do powstania warszawskiego, wreszcie do Holocaustu i okupacji na kresach.

Reklama

Fabułę sagi napędzają trzy motory: dochodzenie do prawdy o pewnej operacji wojskowej prokuratury wymierzonej w opozycyjną grupę radiową, uparta niezgoda zmarłej na nowy związek jej męża oraz odradzające się, mimo oporów poety, kontakty z ekstrawagancką rodziną, grupą przyjaciół i krajem.

Spotkanie z autorem odbędzie się 8.12.2011 o 18.00 w klubie przy ul. Brackiej 25 w Warszawie. Spotkanie poprowadzi Zuzanna Ziomecka. Wstęp jest wolny.

O autorze:

Mariusz Ziomecki (ur. 1952), budował rurociąg orenburski w ZSRR jako ładowniczy, był reporterem warszawskiego tygodnika "Kultura", emigrantem po wprowadzeniu stanu wojennego, komentatorem wielkiego amerykańskiego dziennika "The Detroit Free Press", a od 1992 roku w Polsce twórcą i szefem licznych tytułów prasowych, programów telewizyjnych, nawet serwisu internetowego. Autor słuchowisk, scenariuszy filmowych oraz powieści. Mieszka w Warszawie, choć najbardziej u siebie czuje się w dolinie rzeki Drwęcy, na dawnym krzyżackim pograniczu.

Przeczytaj fragment książki Mariusza Ziomeckiego:

To kobiety wybierają mężczyzn. Dopiero później do mnie dotarło, że dziewczyny ukartowały wszystko między sobą. Wymieniły się chłopakami tamtej nocy a całej operacji dokonały tak gładko, że obaj zainteresowani niewiele poczuli. Konstanty i ja znów znaleźliśmy się w ramionach - tyle, że inaczej obejmujących i pachnących...

Już wtedy miała nawyk ukrywania swej inteligencji: umiała płynąć nie robiąc fali, stąpać bez echa i bezgłośnie czynić spustoszenie w męskich sercach, jak armia na niemej kronice wojennej. Była najbliższą przyjaciółką Marietty.

(...) przedmieście Detroit nie jest ambitnym wyborem jako miejsce zamieszkania w Ameryce - nawet dla takiego gamonia jak ja, który dał się zesłać na Środkowy Zachód, do zardzewiałej stolicy przemysłu samochodowego. Ale ma swoje zalety. Ambitni pisarze-emigranci, którzy nie idą na upokarzające kompromisy, gnieżdżą się w ciasnych klitach na nowojorskim Manhattanie albo, w ostatnio, na Brooklynie. Tymczasem na naszym błotnistym zadupiu, w pełnym saren i niedźwiedzi mokradle wokół Wielkich Jezior, wygodne domy z ogródkami są w zasięgu pracujących obywateli. W takich miasteczkach jak to, ludzie nie mają much w nosie a dzieci dorastają wśród rówieśników. Jeśli tylko katecheta w lokalnej parafii rzymskokatolickiej nie obmacuje dziatwy a rumiany rzeźnik nie prowadzi drugiego życia jako seryjny morderca, jest bezpiecznie jak w uchu.

Zosia zawsze była awaryjna. Jako dziecko ciągle chodziła z jakąś końcówką w gipsie. Mama twierdziła też, że przynosi pecha: właśnie w dniu, kiedy się dowiedziała że jest w ciąży z Zosią, nasz ulubiony dozorca pan Audziejczyk, z wykształcenia rzekomo malarz pokojowy, zachwiał się na drabinie i w bukiecie alkoholowych oparów runął majestatycznie z kubłem farby klejowej na nasz bezcenny telewizor...

Nosi włosy obcięte krótko dookoła głowy, na amerykański sposób wojskowy. Jego koszula, mimo upału na dworze, jest świeża i wykrochmalona. Muskularny i zwarty, sprawia wrażenie wypełnionego energią jak naładowana bateria. Pod żadnym pozorem nie wolno tego faceta wyrzucać do śmietnika albo wkładać do ogniska. Składujemy takich wyłącznie w wyznaczonych miejscach. Jak federalne więzienie, na przykład.

Lodzia nagle obraca się na pięcie. Wkracza do pustawej sali i maszeruje prosto do centralnie wyeksponowanej litografii Picassa.

Białe linie wyskrobane na tle z grubej warstwy tuszu układają się w specyficznie przetworzoną postać. "Kobieta w fotelu, litografia wg. wersji czerwonej, 20 XII 1948" tłumaczę na głos z tabliczki obok podświetlonego rozproszonym światłem dzieła. Moja matka wzdryga się, jakby przeszedł po niej prąd.

- Data by się zgadzała.

- Z czym, mamo?

- To chyba jestem ja. Boże, co ten starhy diabeł ze mnie zrhobił!

Zastanawiałem się nie raz, jakie znaczenie mógł mieć fakt, że większość tych wydarzeń rozegrała się na granicy Ziemii Dobrzyńskiej, dokładnie w punkcie, gdzie pięć i pół wieku wcześniej wielki mistrz Krzyżaków, Ulrich von Jungingen, zasadził się przy brodzie Drwęcy ze swymi bombardami na ciągnące od zachodu siły króla Władysława Jagiełły? W naszej rodzinie nie było pasjonatów historii. O tym, że to na łące mojego dziadka o mały włos nie doszło do największej europejskiej rzezi późnego średniowiecza, dowiedziałem się znacznie później, na własną rękę. Do dziś mnie to trapi.

W obejściu dziadków nie było elektryczności. Władza ludowa co prawda w latach 1950. obwlekła w ciało radziecki slogan, że "socjalizm to władza rad plus elektryfikacja", ale wypadku Kreutzów uczyniono odstępstwo. Oficjalnie z tego powodu, że gospodarstwo dziadków było oddalone od reszty zabudowy i wymagałby dodatkowej stacji trafo. Damazy był porywczy, w złości klął jak opętany, potrafił też lunąć w pysk swoją ciężką ręką byłego górnika, co również nie przysparzało mu popularności. Na cenzurowanym znalazł się jednak głównie z powodu wojny światowej. Utrzymywał, że ukończył ją po stronie aliantów i wszyscy w miasteczku mieli z tym cichy problem.

I wtedy zaczął się srebrny deszcz. Żywe ryby, z wyprężonymi płetwami i poruszając ogonami, jakby próbowały płynąć w rozrzedzonym żywiole, setkami, tysiącami nawet spadały na ziemię. Uderzały o piasek, wpadały w trawę łaki a te urodzone w rybim czepku - z pluskiem wracały do rzeki. Jedna wylądowała na Stachu.

Ojciec rychło zrozumiał swój błąd, ale nie mógł się już wycofać. Skupił się więc na kpinach z humanistyki a zaczytany tomik Eliota, który dostałem od profesor Goldowej, podnosił dwoma palcami, jak martwe zwierzątko. Jego tresura o tyle mi się przydała, że z matmą i fizyką nie miałem problemów do końca szkoły. W ostatnim roku liceum tata nieoczekiwanie rzucił przy obiedzie, że znajomy docent z Politechniki Warszawskiej pomoże mi odświeżyć wiadomości przed egzaminami na wydział matematyki uniwersytetu. Byłby wstyd, gdyby któryś z Kamyków oblał egzamin wstępny, nieprawda?

Niezbadane są ścieżki, którymi prowadzi nas Pan, nieprzeniknione jego wyroki. Jako alkoholik, w areszcie śledczym przy Rakowieckiej znalazłem się w sytuacji skrajnej. Mogłem tylko upaść, albo powstać. Upodlić się lub wyzdrowieć. Żadnej możliwości kompromisu. Po raz pierwszy w moim życiu nie znalazłem żadnej szczeliny, którą mógłbym się przecisnąć, żadnego honorowego wyjścia z pułapki ani szansy odłożenia problemu na później.

RESZTĘ TEGO DNIA MIOTAM SIĘ jak zwierz złapany w potrzask. Tyle, że ja nie mogę nawet odgryźć sobie łapy. Katuję się za to bieganiem po wzgórzach wokół doliny, ćwiczę moje zdezelowane ramię, kłócę się z braćmi i każdym, kto wchodzi mi w drogę. A wieczorem, po położeniu Antosia spać, upijam się jak furman, czystą wódką. Zapadam w kamienny sen, potem budzę się około trzeciej nad ranem. Gdy wreszcie nadchodzi świt, jestem kompletnie zmaltretowany. Ósmej rano nadal mam problem. W kuchni smętnie popijam sok z kiszonej kapusty: dlaczego mnie to spotyka? A może Olo ma rację? To nie był pierwszy raz, kiedy Iza przywabiła mnie do siebie - by zaraz odepchnąć.

Poeta nie powinien chodzić trzeźwy, po odniesieniu sukcesu szczególnie, zacząłem więc prowadzić styl życia adekwatny do mojej nowej pozycji. Noce spędzałem w klubie aktorów "SPATiF" i w "Ścieku" u reżyserów, nieopodal hotelu Europejskiego. Popołudniami leczyłem kace w stołówce przy Wiejskiej, gdzie artyści wszelkich odmian, krytycy, uduchowiona młodzież oraz dziennikarze i informatorzy policji spotykali się, by plotkować o polityce i piłce nożnej nad tanimi obiadami.

Zastanawialiśmy się potem z Mariettą, co będzie dalej: czy teraz udzielą nam ślubu? Nie mieliśmy pojęcia, co prawo kanoniczne mówi o kandydatach na pana młodego, którzy podnoszą świętokradczą rękę na kapłana.

- Tatusiuuuuuu....

- Co, synku?

- Nie wracajmy do Ameryki.

Tak jak kanibale nie odczuwają oporów wewnętrznych przed ugotowaniem misjonarza, tak moi bracia zrobią wszystko, co uznają za potrzebne - nawet jeśli niekoniecznie rozsądne - by wesprzeć członka klanu Kamyków. Chyba tylko na Sycylii rodzina stoi na tak wysokim piedestale, poza zasięgiem innych norm, jak tu w Polsce.

Wtedy już domyślałem się, że Marietta kombinuje z Filkiem, ale nie miałem dowodów. Nic konkretnego w każdym razie. Ale potem znów układało się między nami lepiej i zapominałem o złych myślach. Cała Marietka: bycie z nią albo było rajem, albo czołganiem się po tłuczonym szkle; nic pomiędzy, żadnych stanów pośrednich.

Pewnego świtu najsłynniejszy konspirator w kraju zmaterializował się na Olbrachta. Zaspany, otworzyłem drzwi: stał tam, brodaty i ufarbowany na jasnoblond jak idiota. Miał na sobie biały prochowiec tak rzucający się w oczy, że gdybym był milicjantem albo członkiem wojskowego patrolu na ulicy, zatrzymałbym go natychmiast.

Kiedy spada na nas niespodziewany cios, nie od razu czujemy ból. Pierwszą reakcją jest niedowierzanie: to nie mogło się wydarzyć! Zaprzeczenie znieczula nas, dopiero gdy przemija, zaczyna do nas docierać, że niewyobrażalne dzieje się naprawdę. Wtedy raniony w bitwie krzyczy z bólu, wdowa zalewa się łzami żalu a skazaniec zaczyna się szaleńczo bronić.

tytuł: Mr. Pebble i Gruda

autor: Mariusz Ziomecki

wydawnictwo: Czarna Owca

materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy