Reklama

Tato, nie wolno kłamać!

Dnia 12 lipca urodziła nam się druga córka. pierwszą osobą, do której zadzwoniliśmy ze szpitala była nasza starsza 7-letnia córka Milena. Była wtedy u dziadków na wsi. Tak się rozbrykała z tej radości, że spadła z drabiny.

Dnia 12 lipca urodziła nam się druga córka. pierwszą osobą, do której zadzwoniliśmy ze szpitala była nasza starsza 7-letnia córka Milena. Była wtedy u dziadków na wsi. Tak się rozbrykała z tej radości, że spadła z drabiny.

NIe chciała jednak jechać do lekarza z dziadkami. Bolała ja ręka, ale niezbyt mocno, więc nie chciała jechać do lekarza.

Na drugi dzień mąż pojechał po Milenkę i potem po mnie i Kasię do szpitala. Po przyjeździe do domu stwierdziliśmy jednak, że lekarz powinien zobaczyć tę rękę. Zostałam w domu z dzidziusiem a oni pojechali. Lekarz zlecił rtg.

Oczywiście nasza córka miała obiekcje, że to nie jest potrzebne. W pracowni rtg negocjowała pozycje, w jakiej mają jej prześwietlać - czy na leżąco czy na stojąco (złamanie było na wysokości główki kości ramieniowej).

Reklama

Okazało się, że ręka jest złamana i trzeba jechać do szpitala na gipsowanie. Oczywiście nasza Milka - ekspert stwierdziła, że nie jest konieczne gipsowanie i nie jedzie do szpitala. Mój mąż już miał zaciśnięte pięści, aby nie doszło do rękoczynów. Lekarz rodzinny poradził, by nie mówić, że to wczorajszy wypadek bo mogą nie przyjąć na ostry dyżur i odesłać do przychodni.

I tu się zaczęło na dobre - nasza córka na te słowa zaczęła ostrą dyskusję, że nie wolno kłamać i że tata nie może tak powiedzieć!

Przed wyjazdem do szpitala weszli jeszcze do domu powiedzieć mi jak się sprawy mają. A ja przeżyłam szok - mój mąż od drzwi rzucał słowa niecenzuralne i miał pianę na ustach. Wrzeszczał, że nasza córka żadnej decyzji lekarskiej nie przyjęła bez dłuższej dyskusji, że ,,coś go strzela" jak ma z nią iść do lekarza, że teraz ją zaklei, żeby nie wygadała się, że wypadek miał miejsce wczoraj, że on nie ma siły na to wszystko itd, itp. To był potok słów. Miał żądzę mordu w oczach. A tu jeszcze w domu jednodniowy bobas, który akurat zaczął drzeć się jak oni weszli do domu. Ja zaczęłam również płakać, bo to było ponad moje nadwątlone porodem siły.

Nie pozostało jednak nic innego, jak tylko jechać do szpitala na gipsowanie. Wrócili po 2 godzinach. Szczelnie zagipsowana od szyi do pasa córka była atrakcją podwórka, a my mieliśmy w domu 2 córki do kąpania, karmienia (to była prawa ręka) i wstawania w nocy bo siusiu, pić i przykryj mi nóżki. To była niezła zaprawa dla nas jako świeżo upieczonych rodziców dwójki dzieci, ale teraz to zabawne wspomnienie.

Hanna i Przemek z Bydgoszczy

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy