Zaginiona i mało popularna receptura na prawdziwą kobietę
Kiedy wstaje ciepły ranek
Słońce lekko szczypie mnie w policzki na dzień dobry
A księżyc dopiero co pożegnał się leniwie
Komponuję moje rytualne menu na dziś:
Tak! Na śniadanie jak to zwykle we wtorki: odchudzam się!
Uszczknę tylko troche ciepła z tych żółtawych promieni
Koloru loków mego śpiącego słodko synka,
Będę się śmiać tańcząc w myślach na plażach południa
Prawie spóźnie się do pracy rozsypując w łazience
Karminy, róże, pudrowe mgiełki i zapachy wanilii,
Jak ze swieżo pieczonych babcinych ciast.
Nikt nie będzie miał o to pretensji, nagle atmosfera stanie się magiczna?
A ja po cichutku, heroiczna królowa domowych pieleszy
I skrzętna robotnica w jednym: zdążę sprzątnąć, uprać, ukoić poranną panikę,
Jakby mimochodem zrobić się na bóstwo,
Wyprawić Ciebie do pracy a dzieciaki do szkoły, kupić bułki
Niech wyglądają tak, jakby wyszly wprost spod ręki piekarza artysty!
Dziś wybieram bycie prefrekcyjną żoną i matką.
A potem przychodzi na palcach dzień upałem i potem południa
Powietrze unosi się ciężko nad głowami pełnymi niespełnionych wakacyjnych marzeń
W chmurach pracujących biur plącze się po kątach rutyna i monotonia
Ale ja mam się świetnie! Po czwartej kawie jest mi rześko, jest mi zielono!
Pachnie mi imbir, lekkie korzenne woreczki niczym talizmany zamorskie
Noszone w torebce dla ochlody i umiłowania estetyki przez stare Japonki.
I mnie.
Przenoszę gory. Mam siłe, wiedze, chęci i czas.
Nie szkodzi, że to on dostał podwyżkę i awans a nie ja.
Zawiść- w żadnym wypadku. Rywalizacja- też nie w moim stylu.
Nie radzi sobie ale przecież równy z niego gość...
Biwaki w przerwie na lunch z konieczności zamieniam na grę w statki
jak zwykle z Panem Kaziem (już prawie na emeryturze).
Pachnie nam morska bryza prawie tak mocno jak z czasów
Gdy moje włosy były prawdziwie czarne.
Nie ma już takich bryz, ale ich wspomnienie zostaje na zawsze.
Bawiąc się w podchody z szefem jak starzy Indianie,
Tropiąc niestrudzenie setki notatek, liczb, wyciągów, małe smutki, i małe radości
Wybieram bycie idalnym kumplem.
Wyjdę z pracy w podskokach i popędzę do domu co sił
Po drodze jabłonie obsypią mnie pocałunkiem płatków,
Małą, słodką namiastką innych pocałunków,
Owiną wiosennym aromatem, niczym sprzed burzy stulecia.
I marzą mi sie znow nasze czułe spacery i szepty,
Widzę tak jak dziś Twe oczy tak uporczywie we mnie wpatrzone
I przestał mieć w końcu znaczenie niepowstrzymany upływ lat?
Codzień czeka mnie romantyczny wieczór nawet gdy nie jest we dwoje:
Będę obserwowac zaloty świetlików do księżyca w pełni
Pałaszując szarlotki, pijąc domowe wino, oglądajac nasze fotografie
Przymierzając na niby sukienki z modnych żurnali sprzed lat.
Wszystkie szepty, powiewy, mrok zagajnikow brzozowych
Zagarnę tylko dla siebie w tym maleńkim pokoju,
Pełnym wspomnień, marzeń, uśmiechów, niepotrzebnych rzeczy,
Których nigdy nie bedę mieć odwagi wyrzucić
Bo po prostu je kocham, gdyż są częścią mnie i mojej własnej historii.
Z czarodziejskiej księgi stereotypów mojego dzieciństwa
Zawsze wybieram bycie sobą.
Tekst jest pracą konkursową na temat "Kobieca, znaczy jaka...".