Reklama

Biały szum szkodzi

Chronicznie niewyspani, niewidzący na oczy i zdesperowani rodzice gotowi są na wiele, by wreszcie uśpić płaczące niemowlę, a tym samym wypocząć choć trochę. Gdy odkrywają biały szum, często mają wrażenie, że oto przyszło wybawienie.

Tajemniczy biały szum (white noise), który wycisza i usypia niemowlęta, to po prostu szum akustyczny - w domowych warunkach generowany m.in. przez niektóre sprzęty AGD. Ludzkie ucho odbierane go jako wysoki, a jednocześnie kojący dźwięk przypominający syczenie lub szumiący deszcz.

Najmłodsze dzieci podobno mają inne skojarzenie - im podobno przypomina odgłos przepływającej krwi matczynej, jaki słyszały, przebywając w środowisku wewnątrzmacicznym, podczas życia płodowego.

Przede wszystkim dzięki tej właściwości biały szum działa na noworodki i niemowlęta uspokajająco, a nawet pomaga malcom zasnąć. Czują się prawie tak, jakby znowu znalazły się w dobrze znanym ciepłym miejscu dającym poczucie całkowitego bezpieczeństwa.

Reklama

Z zalet tych dźwięków korzystają też osoby dorosłe - włączenie nagrania z białym szumem pozwala się wyciszyć, a także skoncentrować, nawet w otoczeniu pełnym rozpraszających bodźców. W internecie nie brakuje specjalnie tworzonych nagrań z białym szumem, których można słuchać np. przed snem lub w trakcie pracy.

Rodzice wykorzystują dźwięk włączonej suszarki, cichego odkurzacza, radia, okapu kuchennego, niekiedy używają specjalnych zabawek i szumiących aplikacji na telefon, by tylko uśpić maluchy. To działa, przekonują. 

Okazuje się jednak, że ten dobroczynny wynalazek ma też wady. Neurologopedzi biją na alarm, wskazując, że długotrwałe emitowanie białego szumu celem usypiania maluchów może mieć niekorzystny wpływ na rozwój ich mowy. Sprawia on, że dzieci zasłuchane w szumy uczą się ignorowania innych dźwięków z otoczenia, co sprawia, że mowa oraz rozwój słuchu bywają opóźnione lub/i nieprawidłowe.

Oczywiście nie brak rodziców twierdzących, że ich pociechy rozwijały się książkowo, mimo że były usypiane w omawiany sposób. A jakoś trzeba było je uśpić, skoro wszystko inne już zawiodło. Jednak nie mamy "egzemplarzy kontrolnych", które mogłyby pokazać, jak rozwijałoby się to samo dziecko bez takiej ekspozycji.

Sporadyczne posłużenie się suszarką celem uśpienia malca nie wyrządzi nieodwracalnych szkód, ale lepiej nie robić z tego rytuału. Biały szum może być za to bezpiecznie stosowany w terapii starszych dzieci oraz osób dorosłych, które potrzebują wyciszenia, ale nie warto nadużywać go jako "uspokajacza" na własną rękę w przypadku najmłodszych.

Istnieją jeszcze inne, być może jeszcze bardziej szkodliwe metody usypiania dzieci, jak wypłakiwanie i ferberyzacja (i jej odmiany).

Metoda wypłakiwania sprowadza się do układania w łóżeczku sennego malca i opuszczania jego pokoju nie bacząc na płacz, krzyk i protesty.

Rodzic konsekwentnie nie reaguje na dźwięki zza ściany i wraca do swoich zajęć. Po kilku dniach dziecko prowadzone tą metodą ma nauczyć się samodzielnego zasypiania oraz zaprzestać głośnego płaczu celem przywołania mamy czy taty.

Tak, sposób ten działa - smyk koniec końców przestanie płakać. Ale przedłużające się milczenie raczej nie będzie oznaczało niczego dobrego. Maluch najprawdopodobniej zmęczył się i nie ma siły płakać więcej.

Po pewnym czasie zaśnie - ze zmęczenia i z bezradności. Co gorsza, z czasem pojmie, że jego płacz nic nie daje, więc zaśnie z dojmującym poczuciem osamotnienia.

Małe dziecko, a zwłaszcza kilkumiesięczne niemowlę, płacząc nigdy nie robi nikomu na złość i nie manipuluje otoczeniem. Po prostu nie dysponuje jeszcze innymi środkami wyrazu, a płacz jest jedynym sposobem, by zakomunikować bliskim swoje potrzeby.

Znana amerykańska psycholog i autorka podręczników dla rodziców, Helen Bee, podkreśla, że dzieci dysponują całą paletą dźwięków, dlatego inaczej płaczą w reakcji na ból, w odpowiedzi na niezaspokojony głód czy z powodu złości.

Zdaniem ekspertki płacz z bólu, w przeciwieństwie do innych rodzajów, zazwyczaj zaczyna się nagle, nie jest poprzedzony cichym kwileniem. Mimo to należy pamiętać, że każde dziecko płacze nieco inaczej i już w tym rodzica głowa, by nauczył się rozpoznawać, co oznaczają dane odgłosy.

Na pytanie, czy rodzic ma zawsze reagować od razu, gdy tylko usłyszy płacz syna lub córki, Helen Bee odpowiada, że najlepiej by było, gdyby rodzicielska odpowiedź zależała od rodzaju płaczu. Zaznacza, że alarmujące dźwięki sygnalizujące ból, przemoczoną pieluszkę, głód czy niewygodę powinny skłaniać do błyskawicznej reakcji.

Czy maluch nie będzie przez to płakać częściej?

Psycholog jest przekonana, że nie, a takie niebezpieczeństwo zaistnieje tylko wówczas, gdy rodzic będzie rzucał wszystko i przybiegał także na wezwania, które w rzeczywistości są tylko marudzeniem lub łagodnym kwileniem przed drzemką. Zresztą, jeśli niemowlę przyzwyczai się do czegoś np. do zasypiania  w towarzystwie mamy siedzącej przy łóżeczku, to w odpowiednim czasie i tak rozstanie się z dawnymi przyzwyczajeniami.

Z kolei ignorowanie długiego i głośnego płaczu przynosi wyłącznie szkody. Zdaniem specjalistów dziecko nie stanie się przez to spokojniejsze, a bardziej lękliwe. Otrzymuje bowiem komunikat pt. "Możesz sobie wołać, a i tak nikt ci nie pomoże" i nabiera przekonania, że świat na jaki przyszedł wcale nie jest przyjaznym miejscem. Noworodki i niemowlęta nie umieją czekać, ich potrzeby muszą być zaspokajane natychmiast.

Takie maluchy nie potrafią przemieścić się, by móc podejść do mamy lub innej bliskiej osoby, dlatego płacząc przywołują ją do siebie. Długotrwały, nieutulony płacz sprawia, że organizm dziecka produkuje kortyzol, hormon stresu. I to w dużych ilościach.

W takich warunkach trudniej o prawidłowy rozwój mózgu, nie mówiąc już o nawiązywaniu prawidłowej, tzw. bezpiecznej relacji z obiektem znaczącym (czyli z najczęściej z matką).

Co więcej, u płaczącego malucha wzrasta ciśnienie krwi, a równocześnie obniża się poziom tlenu w tejże. Tlen zaczyna docierać do mózgu i do innych organów w ilościach niewystarczających, stąd przejściowe niedotlenienie, wymęczenie, a w konsekwencji sen. Któż chciałby zasypiać w takich okolicznościach?

Ferberyzacja - w porównaniu do wypłakiwania się, sposób usypiania niemowląt wypromowany przez dr Richarda Ferbera wydaje się metodą z nieco bardziej ludzką twarzą, ale to tylko pozory.

Polega ona na pozostawieniu dziecka w łóżeczku i wycofaniu się, czym przypomina wypłakiwanie się. Z tą różnicą, że gdy malec zorientuje się co zaszło i zacznie płakać, należy pozwolić mu na to przez kilka minut (a nuż się uspokoi?), jeśli nie przestanie - wejść, pokazać mu się, pobyć w tym samym pomieszczeniu (ale zwykle bez przytulania czy nawiązywania kontaktu), po czym nastąpić ma kolejne wycofanie i oczekiwanie.

Jeśli malec uderzy w płacz (a najprawdopodobniej tak będzie) zaczekać tym razem jeszcze dłużej i dopiero wejść do pokoju.

Potem rodzic zostawia go na kwadrans i tak dalej... Taktyka ta bolesna jest dla obu stron - rodzic z zegarkiem w ręku wysłuchuje przeraźliwego płaczu i nierzadko czuje się jak bezduszny sadysta, a dziecko, zdezorientowane jego zachowaniem i wymęczone własnym nieutulonym płaczem rzeczywiście w końcu zaśnie, przekonane, że ów bliski człowiek je porzucił. Niemowlę nie ma wszak pojęcia czasu ani przestrzeni - gdy mama znika z jego pola widzenia, jego "zdaniem" znika całkiem.

Rodzice, którzy z powodu niewyspania i prawdziwej desperacji sięgają po tę lub podobną metodę (np. słynne "3-5-7") zwykle nie wytrzymują z nią długo. To przecież nie tylko wyjątkowo trudny i bezcelowy sprawdzian dla ich nerwów, ale przede wszystkim - prawdziwa męczarnia dla dziecka.

Malec jest wykąpany, nakarmiony, ma sucho mimo wszystko nie chce spać i jeszcze płacze? Paradoksalnie może mieć jeszcze mnóstwo powodów do krzyków - ból (może to kolka albo bolesne ząbkowanie?), nieodpowiednia temperatura (jest mu za zimno lub za gorąco i samodzielnie nie poradzi sobie z tym problemem), zmęczenie (czasami zbyt duże, jak na ironię, nie pozwala tak łatwo zasnąć; dorośli mają z tym problem, a co dopiero małe dzieci!), albo chęć bycia blisko z drugą osobą.

Nieodpowiadanie na tę potrzebę niesie za sobą określone skutki psychologiczne - dziecko staje się płaczliwe, wycofane, nadwrażliwe, nieufne, a w późniejszym czasie może mieć problemy emocjonalne.Trudno winić rodziców nieświadomie stosujących metody związane z wypłakiwaniem się czy posądzać ich o złą wolę - swego czasu miały doskonałą prasę i wydawały się sensowne, logiczne.

Jeśli przynosiły skutek, tj. dziecko rzeczywiście zasypiało (dziś już wiadomo, że nie nastąpiło samouspokojenie, a zmęczenie i swoista smutna rezygnacja), tym łatwiej było uwierzyć w słuszność tych strategii.

Alternatywą mogą być sposoby polecane przez entuzjastów zaleceń tzw. rodzicielstwa bliskości, np. co-sleeping czy zasypianie bez płaczu. Oba zostały spopularyzowane przez Marthę i Williama Searsów i uchodzą za skuteczne, bardzo łagodne, choć być może nieco wymagające.  


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy