Reklama

Kryptofazja - tajny język bliźniąt

O tajnym porozumieniu między bliźniętami krążą legendy. Zbiorową wyobraźnię rozpala zwłaszcza tajemnicza kryptofazja, czyli „język”, którym posługują się niektóre bliźniacze pary. Przez lata podawano w wątpliwość istnienie tego zjawiska, choć potwierdzają je badania holenderskich naukowców i obserwacje rodziców.

Dla wtajemniczonych

Przyjmuje się, że bliźnięta na ogół zaczynają mówić w sposób zrozumiały dla wszystkich nieco później niż dzieci z ciąż pojedynczych (choć są wyjątki). Dzieje się tak dlatego, że przebywając ze sobą nieustannie, mimowolnie opracowują swój sposób porozumiewania się, właściwy tylko dla nich. Rodzice szybko się w tym orientują i zdarza się, że zaczynają używać podobnych dźwięków do pierwszej komunikacji z dziećmi. Wszystko nie trwa na ogół długo, bo maluchy spragnione bodźców, kontaktu werbalnego z matką i ojcem oraz z innymi ludźmi zaczynają przyswajać ich mowę. Jednak pierwszym wzorcem językowym dla dziecka zrodzonego z ciąży bliźniaczej jest jego bliźnię - z tego względu łatwo o wzajemne kopiowanie błędów wymowy.

Reklama

Czy posługiwanie się kryptofazją świadczy o wyższym niż przeciętny ilorazie inteligencji? Trudno tu stwierdzić coś na pewno. Mimo to eksperci od ciąż wielopłodowych są zdania, że bliźnięta często odznaczają się szczególną błyskotliwością i rezolutnością, ponieważ stanowią dla siebie nawzajem nieustanne źródła stymulacji intelektualnej.

Nie oznacza to, że każda bliźniacza para rozwija kryptofazję, czyli swój prywatny kod. Ten zaś nie jest oczywiście językiem z gramatyką, a raczej zbiorem pomruków, "świergoleniem", niekiedy wzbogacanym o gesty, zbitki sylab, poprzekręcane słowa z języka ojczystego, które w interpretacji bliźniąt rzeczywiście coś znaczą. Fenomen ten dotyczy około 40 proc. bliźniąt i niewielkiego procenta rodzeństw z różnicą wieku.

Zdaniem psychologów i logopedów nie należy walczyć z tym zjawiskiem, mniej więcej do czwartego roku życia dzieci uchodzi ono za normę rozwojową - powinno stopniowo wygasać z czasem, wypierane przez język ojczysty. Tak się zwykle dzieje, o ile otoczenie nie wyśmiewa, nie zawstydza lub/i nie karze dzieci za posługiwanie się swym osobliwym kodem. Mimo wszystko rodzice powinni być uprzedzeni o takiej możliwości, aby wzmóc czujność.

Cała sprawa zaczyna być problemem, gdy bliźnięta osiągnąwszy wiek szkolny nadal mówią własnym językiem i niespieszno im, by zacząć komunikować się z innymi, bo brat lub siostra zaspokajają ich potrzeby kontaktu. Nie jest to normalna sytuacja, może świadczyć m.in. o zaburzeniu bądź opóźnieniu rozwoju społecznego, ale rzadko generuje problemy tak wielkie jak te, które stały się udziałem sióstr Gibbons.

Dwa ciała, jedna dusza

Jennifer i June Gibbons, urodzone w 1963 roku córki imigrantów, wyróżniały się od najmłodszych lat. Były jednojajowymi bliźniaczkami, jedynymi ciemnoskórymi dziećmi w walijskiej szkole i mówiły w sposób niezrozumiały dla innych. To ostatnie od samego początku było poważną barierą w komunikacji - nie dość, że z oczywistych względów używały mowy Bajan, czyli odmiany języka angielskiego popularnej na Barbadosie, gdzie się urodziły, to jeszcze posługiwały się jej przyspieszoną wersją. Niektóre źródła donoszą, że dodatkowo nakładały się na to wady wymowy dziewcząt.  

Nie zostały zaakceptowane. Aby nakreślić skalę problemu wystarczy wspomnieć, że każdego dnia nauczyciele zwalniali je z wcześniej z lekcji, by nie niepokojone przez nikogo mogły bezpiecznie dotrzeć do domu.

Prześladowane i wyśmiewane w końcu zaniechały dalszych prób nawiązywania kontaktu z rówieśnikami, gdyż zorientowały się, że przysparza im to wyłącznie cierpień. Własny język, przypominający ptasie świergolenie, który sobie stworzyły, wyparł ich niedoskonałą angielszczyznę. I okazało się, że nikt już ich nie rozumie. Wycofanie dziewcząt narastało, narastała też ich wzajemna zależność, rozmawiały tylko ze sobą - wyjątek robiły dla młodszej siostry, Rose.

Władze szkoły w porozumieniu z małżonkami Gibbons podjęły decyzję o umieszczeniu bliźniaczek w osobnych klasach, ale to nic nie dało - wszystkie przerwy spędzały razem, rozmawiając po swojemu, a w salach lekcyjnych milczały, jakby się zawzięły. Kolejnym krokiem było wysłanie 14-letnich już dziewczynek do dwóch różnych szkół z internatem. Miało im to pomóc w otwarciu się, a koniec końców tylko pogorszyło sytuację. Zachowanie sióstr w tym okresie opisywane było jako wręcz "katatoniczne".

Wydawało się, że one po prostu nie umiały funkcjonować oddzielnie - od zawsze były razem, nie tylko wyglądały identycznie, ale też kończyły za siebie zdania, robiły i mówiły to samo w tym samym momencie, razem też wzniosły mur oddzielający je od wrogiego otoczenia.

Eksperyment z rozdzieleniem okazał się porażką i bliźniaczki wróciły do domu. Wtedy ich świat zawęził się do czterech ścian pokoju, praktycznie z niego nie wychodziły. Co tam robiły? Pisały. Pamiętniki, sztuki teatralne dla lalek, opowiadania. Z czasem z tych zapisków wychodziły całe powieści. Rzecz interesująca - Jennifer i June tworzyły w języku angielskim, i choć ich pierwsze pisarskie próby trudno nazwać wybitnymi, to szybko stworzyły osobliwy styl, łącząc słowa zupełnie nietypowo. Twórczość dziewcząt została doceniona przez jedno z wydawnictw i ich opowiadania ukazały się drukiem. Niestety, nie udało się zrobić z nich autorek modnych w owym czasie prasowych historii w odcinkach, bo czasopisma nie były zainteresowane współpracą.

Nastolatki nie umiały odnaleźć się w otaczającej je rzeczywistości. Gdy po dwóch latach opuściły swoją samotnię, ujawniły pewne destrukcyjne skłonności - eksperymentowały z alkoholem i narkotykami, a po serii mniejszych przestępstw w ich kartotekach pojawiły się kradzieże i podpalenia. W efekcie obie zostały umieszczone w szpitalu psychiatrycznym. Nawiasem mówiąc, pisane przez nie opowiadania nie były pogodną lekturą, nie brakowało w nich przemocy i bardzo dziwnych pomysłów.

Ani osobno, ani razem

Hospitalizacja trwała 11 lat. Jennifer i June miały o to żal, wskazując, że przestępcy dopuszczający się podobnych występków najwyżej trafiają na dwa lata do więzień, a one, potraktowane inaczej jako osoby niemówiące, młodość spędziły w szpitalu.

Stronice pamiętników pisanych w tym okresie pokrywały się kolejnymi zapiskami. To z nich świat dowiedział się, czym dla sióstr naprawdę było ich bliźniactwo. Można odnieść wrażenie, że każda z nich bała się tej drugiej, a jednocześnie była nią zafascynowana. Wspominały o pułapce, piętnie na całe życie. Czas dorastania i traumatyczne doświadczenia lat szkolnych niczego nie ułatwiły. Odrzucone przez resztę dzieciaków zostały na siebie skazane. Jako bliźniaczki były odbierane jako jedność, a one pragnęły autonomii. Nikt nie wiedział, że wewnątrz tej relacji toczyła się cicha wojna podjazdowa. Jennifer, młodsza od siostry o 10 minut, wbiła sobie do głowy, że jest "tą gorszą", mniej zdolną, a nawet brzydszą, mimo że były podobne jak dwie krople wody. Co gorsza, zdiagnozowaną u niej tzw. dyskinezę późną, zaburzenie neurologiczne objawiające się ruchami mimowolnymi twarzy i ciała, będące skutkiem ubocznym farmakoterapii. Obie przyjmowały przymusowe dawki neuroleptyków, a leki te spowodowały u nich dodatkowo poważne problemy z koncentracją.

O dziewczętach zrobiło się głośno ze sprawą dziennikarki, Marjorie Wallace, która opisała ich historię w artykule, a po latach napisała o nich książkę zatytułowaną "The Silent Twins". 

W końcu zostały wypisane ze szpitala i uznane za wyleczone, niestety, Jennifer nie było dane się tym cieszyć. Zmarła na zawał serca kilka godzin po opuszczeniu placówki. Marjorie Wallace twierdziła, że siostry zawarły pakt, obiecawszy sobie, że gdy jedna z nich umrze, druga zacznie wieść samodzielne, normalne życie w społeczeństwie. Czy rzeczywiście złożyły taką przysięgę, nie wiadomo, faktem jest, że June wróciła do świata odmieniona. Zaczęła porozumiewać się z otoczeniem, udało jej się też stworzyć związek uczuciowy z kobietą. Po śmierci siostry miała powiedzieć, że teraz jest wolna, bo Jennifer oddała za nią życie, ale wraz z jej odejściem straciła część siebie.

Zbiór opowiadań autorstwa June - "Pepsi-Cola Addict", który swego czasu ukazał się na rynku, stał się dziś niemal prawdziwym białym krukiem. Nie tylko przez wzgląd na niewielki nakład i samą historię sióstr (chociaż też) - książka nie została zredagowana, nie poprawiono nawet znajdujących się w niej błędów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy