Są zmorą Polaków, gdy wchodzą remontować ich mieszkania. "Fachowiec zostawił nam dziury w ścianie"
Lato to często okres nie tylko wakacyjny, ale i remontowy. Polacy wtedy częściej decydują się na remont domu czy mieszkania i wówczas historii rodem z sennego koszmaru nie brakuje. Niedokończone prace, dziury w ścianach, popękane tynki i nieodbieranie telefonu przez fachowca to dopiero początek remontowej listy udręk. Czy naprawdę remont zawsze musi wiązać się z takimi problemami i przykrościami?

Fachowiec nie odbiera telefonu, nie przychodzi i znika z zaliczką
W teorii miało być pięknie - świeżo wyremontowane mieszkanie, pachnące drewnem i świeżo położoną farbą, a w praktyce stres, frustracja i wydatki, które rosną szybciej niż sterta paneli do ułożenia na nowej wylewce.
W rozmowach z osobami, które zdecydowały się na remont lub wykonanie mebli u stolarza, wyłania się obraz rynku, w którym to klient staje się zakładnikiem niesłownych, przeciążonych zleceniami wykonawców. Czasem już nie wiadomo, czy to relacja klient - usługodawca, czy zadarcie z budowlaną szajką lub z włoską mafią.
Problemy są różne - od niesłowności, przez oszustwa, aż po szantaż. Emocje w trakcie remontu rosną i czasem klienci firm remontowych zostają ze zrujnowanym portfelem i psychiką. Co najczęściej przyczynia się do takiego finału?
Termin? Pojęcie względne u fachowców

Rynek budowlany i stolarski w Polsce od lat boryka się z deficytem fachowców. Ci, którzy naprawdę znają się na rzeczy, są rozchwytywani, a ich grafiki zapchane na wiele miesięcy do przodu.
Problem pojawia się wtedy, gdy wykonawcy przyjmują więcej zleceń, niż są w stanie realnie zrealizować. Terminy nakładają się na siebie i realnie fachowcy pracują na kilku zleceniach jednocześnie, a jeszcze nie opanowaliśmy jako ludzkość umiejętności bycia w dwóch miejscach jednocześnie.
Klient czeka tygodniami, czasem miesiącami, a w najlepszym wypadku dowiaduje się o opóźnieniu... dzień przed planowanym terminem rozpoczęcia pracy.
Tak było u Ani ze Słupska.
"Mieliśmy z mężem zaplanowany remont kuchni na konkretny dzień, wszystko dogadane z fachowcem. Przewiozłam pół naszego mieszkania do domu teściów, bo z małym dzieckiem trudno funkcjonować w mieszkaniu bez kuchni, więc postanowiliśmy przeprowadzić się do nich na bardzo określony czas. W dniu, kiedy skończyliśmy wszystko przewozić, a remont miał się rozpocząć, fachowiec po prostu się nie pojawił. Mąż zadzwonił z pytaniem, gdzie jest pan i czy w ogóle przyjdzie, a ten jak gdyby nic się nie stało, poinformował nas, że on to będzie jutro, bo jest obecnie na innym remoncie i robi poprawki" - powiedziała w rozmowie z Interią Anna.
Kobieta dodała, że nie dzwonili do fachowca dzień wcześniej, bo była niedziela i nie chcieli mu przeszkadzać w dniu wolnym.
Szkoda, że on nie zatroszczył się o umowę z nami, tak jak my zatroszczyliśmy się, żeby być wobec niego fair. Oczywiście zaliczka została wcześniej wzięta
W przypadku stolarzy też coraz częstsze są historie o zaliczkach pobranych z góry i kontaktach urwanych nagle - bez wyjaśnień. Umowy? Najczęściej ustne. Gwarancje? Żadne. A dochodzenie swoich praw przed sądem w praktyce bywa trudne, kosztowne i czasochłonne.
Z taką sytuacją zmierzyła się Karolina z Pomorza. Prosty projekt zabudowanej szafy do przedpokoju. Cena niemała, ale lustro do szafy miało pochłaniać większą część wyceny.
O ile montaż samej zabudowy poszedł w miarę sprawnie, tak nagle pod koniec pracy stolarz oznajmił, że na dziś koniec, bo lustra nie ma. Podczas ustalania prac i brania zaliczki, nie było mowy o rozdzieleniu prac na dwa etapy. Montaż całości miał odbyć się w jeden dzień.
"Ale co miałam zrobić? Powiedziałam zdziwiona, że dobrze i że czekam na wieści, kiedy będzie lustro. Tygodnie mijały, a telefon milczał, milczał także, kiedy ja w końcu postanowiłam zadzwonić" - opowiada Karolina w rozmowie z Interią.
W końcu telefon został odebrany przez stolarza, który tłumaczył się zajętością na innych realizacjach i obiecał, że lustro zostanie zamontowane do końca tygodnia, ale nie podał konkretnej daty.
Po kilku następnych telefonach od Karoliny, gdy zbliżał się wspomniany koniec tygodnia, stolarz przyjechał w sobotę.
"Wpadł z lustrem, miałam wrażenie, że jest obrażony, że musi dokończyć pracę. Ja już nawet nie wiem, jak mam komentować tę sytuację. Dobrze, że ona już jest za mną, ale szczerze mówiąc za takie pieniądze praca mogła zostać lepiej wykonana, bo prócz sporego opóźnienia, do dziś widzę kilka niedopracowanych elementów" - wyjaśnia Karolina.
Dziury w ścianach i branie prysznica na kolanach. Są rzeczy, które nawet architektom się nie śniły

Jak wynika z rozmów z klientami ekip remontowych, jednym z najczęstszych problemów są niedoróbki i fuszerki - źle położone płytki, krzywe sufity, niedociągnięte instalacje elektryczne, a nawet... dziury w ścianach zostawione bez słowa.
Wszystko to najczęściej tłumaczone pośpiechem, brakiem materiału, "tymczasowością" lub - najczęściej - całkowicie ignorowane przez wykonawcę.
Prawdziwy remontowy koszmar przeszła Natalia, która razem z mężem zdecydowała się na generalny remont zakupionego mieszkania.
Kiedy zaczynaliśmy remont naszego mieszkania, byliśmy przekonani, że całość zamknie się w maksymalnie trzech miesiącach. Jakież było nasze zdziwienie, gdy te trzy miesiące przerodziły się w rok niekończącej się remontowej batalii
Początkowo plan był prosty: wymienić kuchnię i łazienkę. Jednak kiedy termin realizacji kuchni u stolarza przesunął się z lutego na maj, para postanowiła pójść za ciosem i przy okazji wymienić podłogi oraz odświeżyć ściany. Niestety, jak to często bywa, nie obyło się bez wpadek.
"Nieterminowość wykonawców była naszym stałym towarzyszem, bo w ich słowniku "jutro" oznaczało raczej "kiedyś… może… zobaczymy".
Jednak niedotrzymywanie terminów, niepojawianie się na miejscu remontu, to był dopiero początek. Hitem okazała się deszczownica.
"Fachowiec zamontował ją tak, że sięgała nam mniej więcej do połowy czoła. Niestety, dziury w kafelkach były już wywiercone, więc teraz mamy w nowiutkiej łazience trzy dodatkowe otworki pod prysznicem, które zamaskowaliśmy fugą. Z kolei przy montażu grzejnika wyszło, że hydraulika została źle rozplanowana. Podwykonawca pomylił odległości, a nasz fachowiec, zamiast naprawić problem, postanowił na siłę wygiąć rurę i zamontować grzejnik. Dopiero po długiej wymianie argumentów udało nam się go przekonać do poprawki, co zakończyło się wykuwaniem wielkiej dziury w ścianie i ponownym montażem" - relacjonuje Natalia.
Płacz z bezsilności przyszedł także po pracy elektryka w kuchni. Ten zostawił po sobie ogromne dziury w ścianie i stwierdził, że ich zaszpachlowanie już nie jest jego pracą:
"Największym zaskoczeniem okazał się jednak elektryk, który zamontował nam oświetlenie LED na suficie. Zapomniał tylko wspomnieć, że nie zaszpachluje po sobie ogromnej dziury w ścianie, to już miało być nasze zadanie".
Są jednak jasne strony tej remontowej walki, którą Natalia z Łukaszem toczyli przez rok. Okazuje się, że Natalia potrafi dziś docenić swoją pracę, jaką włożyła w poprawianie zadań fachowców.
"Muszę przyznać, że największą satysfakcję dały nam jednak prace, które wykonaliśmy sami: szpachlowanie ścian, malowanie, układanie paneli czy składanie mebli. Tu wszystko szło zgodnie z planem, bez opóźnień i w świetnej atmosferze. Kilka filmików na YouTube oraz dobre rady panów ze sklepów budowlanych wystarczyły, żebyśmy wiedzieli co i jak. Efekt? Jesteśmy naprawdę z siebie dumni! A przy okazji za samo malowanie mieszkania zaoszczędziliśmy około 6 tysięcy złotych" - dodaje na koniec rozmowy dumna z siebie.
Fachowiec fachowcowi nie jest równy. "Wstyd mi za kolegów z branży"

Wśród osób, które przeprowadziły remonty w swoich domach, są też tacy, którzy są zadowoleni z ekip remontowych.
Gdyby mogli, wręczyliby im order zasług dla Złotego Fachowca, bo wiedzą, jak trudno na rynku budowlanym o solidną ekipę remontową.
"Wstyd mi za kolegów z branży. Przecież wiem, jak wygląda rzeczywistość i jaką moja grupa zawodowa ma opinię w społeczeństwie" - mówi w rozmowie z Interią pan Andrzej, który w usługami remontowymi zajmuje się od ponad 20 lat.
Zapytany o najczęściej palący problem w branży, czyli o brak terminowości odpowiada:
"Tak, faktycznie ten problem pojawia się często, bo mamy wypełniony kalendarz zleceniami dosłownie na zakładkę. Wystarczy, że na jednej budowie wydarzy się opóźnienie ze względu na brak materiałów w magazynie, opóźnienie dostawy, która nie jest zależna od nas i już dwie budowy nakładają się na siebie, a to wtedy leci jak domino" - wyjaśnia.
Pan Andrzej rozumie, że taka sytuacja rodzi frustracje z obu stron, ale wyjściem z niej nie jest nieodbieranie telefonu i brak kontaktu ze zleceniodawcą.
"To są trudne momenty i u mnie także się one zdarzają, ale kiedy tylko wiem, że taka sytuacja się wydarza, to nie udaję, że nie istnieje, tylko sam pierwszy dzwonię do kolejnych klientów i informuję ich o problemie. Zazwyczaj są jakieś emocje, ale większość klientów rozumie, bo też widzi moje zaangażowanie. Kluczem w takich patowych momentach jest komunikacja na bieżąco" - mówi Pan Andrzej.
Z kolei na niepojawianie się na budowie, sytuacje, w których pojawia się alkohol, czy gdy dochodzi do opryskliwego traktowania klienta lub nawet szantażu, to pan Andrzej ma tylko jedną odpowiedź: "To brak profesjonalizmu. Tyle mam do powiedzenia".
Żeby uniknąć remontu rodem z koszmaru warto szukać wytrwale wartej swojej ceny ekipy remontowej. Czasem warto zapytać rodziny i przyjaciół, czy nie mają kogoś do polecenia.
Poczta pantoflowa w tym przypadku sprawdza się najlepiej. Wówczas można uniknąć największych wpadek, a gdy pojawi się problem podczas remontu, gdyż jest to niemal pewne, że się pojawi, to dobry fachowiec razem z klientem będą współpracować, by ten problem rozwiązać.