Anna Mucha: Najpiękniejszy prezent w życiu to córka

Pracująca mama. Nie rozstaje się z córeczką Stefanią, którą zabiera nawet do kina, restauracji i czasem do pracy. Mówi, że dzięki córce bardziej lubi siebie. Macierzyństwo jej nie zatrzymało, ale z pewnością - uwrażliwiło.

Anna Mucha
Anna MuchaJaroslaw AntoniakMWMedia

Ciągle w biegu. Między pracą a domem. W "M jak miłość" jej rola się rozrasta, Ania wróciła też do teatru. Wciąż ma coś do zrobienia, do załatwienia. Nie potrafi usiedzieć w miejscu. Chyba że wieczorem, gdy śpiewa córeczce kołysankę. Czasem zasypia przed nią. Na wywiad do warszawskiej Promenady przychodzi spóźniona. Z wdziękiem przeprasza, ale był korek. Nie przypomina dziewczyny z kolorowych magazynów - zawsze na szpilkach, w starannym makijażu. Na co dzień Ania woli sportowy styl.

Beata Biały: O której dzisiaj wstałaś?

Anna Mucha: - O piątej. Najpierw obudziła mnie Stefania, a potem kot (śmiech). Ledwie zaczynało robić się jasno na dworze. Zrobiłam herbatę i śniadanie, przejrzałam wiadomości w internecie, bo przecież o tej porze nie ma nawet jeszcze gazet.

Jak wygląda twój dzień?

- Najfajniejsze w mojej pracy jest to, że dni nie są do siebie podobne. Są takie, kiedy mogę się wyspać, mam nawet czas na poranny trening. Ale są i takie, gdy wstaję o piątej i biegnę na plan. Czasem muszę wyjechać na kilka dni, ponieważ spektakl "Single i remiksy" gramy w różnych miastach. Lubię te wyjazdy, bo po drodze mam szansę poczytać książkę, a w hotelu mogę się porządnie wyspać, bo w teatrze praca zaczyna się od piętnastej (śmiech). Czasem potrzebuję samotności. Kiedy masz już rodzinę, małe dziecko, samotność staje się luksusem.

Czy ty potrafisz w ogóle odpoczywać?

- Odpocznę po śmierci. Najlepiej mi się odpoczywa, gdy wiem, że zaraz będę miała coś do zrobienia. Wtedy myślę: "Mam tydzień na to, by zebrać siły do pracy". Przyznam, że najbardziej męczę się wtedy, gdy w perspektywie mam nicnierobienie.

Nawet macierzyństwo nie zatrzymało cię choćby na chwilę.

- Po czterech miesiącach siedzenia w domu zabrałam Stefanię i pojechałam na plan "M jak miłość". Karmiłam małą piersią i bardzo chciałam to robić jak najdłużej.

Czy macierzyństwo bardzo cię zaskoczyło?

- Nie planowałam go - to fakt. Ale zaskoczyło mnie też tym, że jest takie fajnie.

Zaraz powiesz, jak większość zapracowanych kobiet, że spełniona zawodowo mama to szczęśliwe dziecko.

- Bo tak jest. Ale nie potrafiłabym też całkowicie poświęcić się tylko karierze. Myślę, że po prostu jak każ- da mama, zawsze jesteś trochę rozdarta między swoją pracę a rodzinę.

Co jest najtrudniejsze w byciu matką?

- Kiedyś przeczytałam, że gdy pojawia się dziecko, czujesz się tak, jakbyś miała przystawiony pistolet do skroni. I coś w tym jest. Dziecko wciąż jest w twojej głowie. Chcesz, żeby miało najlepsze dzieciństwo, żeby było szczęśliwe, żeby mu się nic nie stało. Z tyłu głowy wciąż jest jakiś lęk. I wiem, że będzie mi już towarzyszył do końca życia. Dziecko mnie też uwrażliwiło. Zmieniło perspektywę. Nawet gdy oglądam w telewizji krzywdę innych dzieci, aż się we mnie coś gotuje.

Dzięki dziecku jesteś inna?

Tak, co więcej - wolę siebie taką, jaką jestem teraz. Kiedyś rzadziej się uśmiechałam. Zrobiłam się bardziej sentymentalna, bardziej wrażliwa. Podobam się taka sobie.

Macierzyństwo niczego ci nie odebrało?

- Piersi mam teraz mniejsze (śmiech).

Ale wciąż dobrą figurę i nogi na wysokich obcasach. Skąd ta miłość do szpilek?

- Z lichego wzrostu. Do tego, jak powiedziałaś, mam całkiem niezłe nogi, które warto eksponować. Ale to nie znaczy, że w szpilkach chodzę na co dzień. W życiu prywatnym częściej spotkasz mnie w dresie i trampkach niż w szpilkach. Na wysokich obcasach występuję tylko w sytuacjach oficjalnych.

A jaka jest Ania Mucha, kiedy nikt nie patrzy?

Chyba taka sama.

Ale jest ktoś, kto cię widzi z nieumytymi włosami, nieumalowaną?

Na punkcie włosów mam obsesję, więc to się nie zdarza. Ale nieumalowaną wiele osób mnie widzi i to bardzo często - począwszy od taksówkarza, przez panią ze sklepu. Ponieważ codziennie jestem malowana na planie lub w teatrze, na co dzień raczej się nie maluję. Ale uwielbiam makijaż, lubię eksperymentować, śledzę trendy i na większe wyjścia zawsze jestem "zrobiona". Co nie znaczy, że muszę się malować, gdy wynoszę śmieci.

Czy to z tego zamiłowania do makijażu zostałaś ambasadorką marki Oriflame?

- O kosmetykach Oriflame pisałam na blogu www. anna-mucha.bloog.pl już pięć lat temu. Podrzuciła mi je moja makijażystka, która jest konsultantką tej firmy. Pamiętam, że zachwyciłam się podkładem Giordani i maskarą Wonder Lash, która zresztą ostatnio została wybrana przez internautki kosmetykiem wszech czasów! Przez lata czytelniczki mojego blogu na pewno zauważyły, że lubię pisać o kosmetykach. Myślę sobie, że ta moja pasja została zauważona i dlatego firma Oriflame wybrała mnie na swoją ambasadorkę.

Jesteś kobietą, która bardzo dba o to, by być niezależną od mężczyzny.

- Potrzebę niezależności i wolności wyniosłam z rodzinnego domu. Daje mi poczucie komfortu i spokój. Moja mama zawsze pracowała i miała swoje pieniądze. Bardzo mi tym imponowała. Ja zresztą też bardzo szybko zaczęłam zarabiać, choć oczywiście długo jeszcze byłam na utrzymaniu mamy. Ale miałam poczucie, że choćby na małej przestrzeni mogę o czymś decydować i bardzo sobie ceniłam tę wygodę. Już jako kilkulatka przekonałam się, jaki to komfort mieć własne pieniądze.

Ile miałaś lat, jak zarobiłaś pierwsze pieniądze?

- Takie większe wtedy, gdy zagrałam w filmie Andrzeja Wajdy "Korczak". Miałam 10 lat. Ale już wcześniej zarabiałam, sprzedając pocztówki UNICEF-u. Chodziłam w naszym bloku, od mieszkania do mieszkania, i pytałam: "Może kupi pani kartkę?".

To kto tak naprawdę rządzi w waszym domu?

- Dom to nie jest miejsce, żeby urządzać przepychanki i walczyć o to, kto będzie szefem. Dom powinien być portem, w którym można się schronić. Myślę, że to, że jesteśmy ze sobą, jest najlepszym świadectwem tego, że jest nam dobrze. Nie mamy potrzeby szarpać się, by coś sobie udowodnić.

Czy jest coś dla ciebie za trudne?

- Wychodzę z założenia, że jak jest coś do zrobienia, to trzeba to zrobić. Nie ma "za trudne", nie ma "niemożliwe". Mam tak od dziecka. Pamiętam sytuację, kiedy jako 10-latka grałam u Wajdy. Kiedy jedna dziewczynka odmówiła wykonania polecenia, podeszłam do Wajdy i powiedziałam: "Jeśli ona nie chce, ja to chętnie zrobię". Już wtedy szukałam rozwiązań, a nie problemów.

Ale skąd w 10-letniej dziewczynce było tyle odwagi i pewności siebie?

- To był etap, kiedy już znałam wszystkich swoich sąsiadów, i to nie tylko tych bliższych (śmiech). Jako dzieciak chciałam być dziennikarką, dlatego z wszystkimi przeprowadzałam wywiady. Chodziłam z patykiem po podwórku i bezceremonialnie podstawiałam im pod nos, żeby odpowiadali na moje pytania.

Jako dzieciak zagrałaś u Wajdy. Już wtedy wiedziałaś, że będziesz aktorką?

- Długo nie wiedziałam, że będę aktorką. Zdałam na inne studia, miałam zupełnie inny pomysł na siebie. Któregoś dnia znalazłam się na planie "Idola", gdzie był prowadzony casting na prowadzących. Wygrałam ten casting i tego samego dnia zrozumiałam, że chcę wrócić na plan, chcę grać, a nie prowadzić programy. Po roku dostałam propozycję dołączenia do obsady "M jak miłość", od lat najpopularniejszego polskiego serialu.

Ktoś wytykał ci brak aktorskiego wykształcenia?

- Ba... Ludzie mają dziwną potrzebę przypominania sobie na każdym kroku, bo mnie nie muszą, że nie skończyłam szkoły aktorskiej.

To dlatego wyjechałaś na rok do Stanów do słynnej szkoły Lee Strasberga?

- To był jeden z powodów, by skończyły się takie uwagi. Ale też chciałam się rozwijać aktorsko, zdobyć konkretne "narzędzia", które przydadzą się na planie czy scenie.

Ale jak tak na to spojrzeć chłodnym okiem - zaczynałaś u Wajdy, Spielberga, a dziś jesteś Madzią Marszałek w "M jak miłość".

- Andrzej Wajda kilka lat temu zaprosił mnie do współpracy przy okazji teatru szekspirowskiego. Sam fakt, że był to teatr szekspirowski i Andrzej Wajda, był dla mnie szalenie nobilitujący. Nie przeszkadzało mu, że nie mam szkoły aktorskiej. Na kilku scenach stanęło 26 wybitnych aktorów. Każdy miał swój monolog. Ja fragment "Snu nocy letniej". Nikt spod sceny nie uciekł, nie obrzucił mnie jajkami.

Nie boisz się, że seriale zamkną przed tobą jakieś drzwi?

- Kiedy w Stanach mówisz, że jesteś aktorką, to pytają cię: "Jaką?". Czyli czy serialową, czy filmową, czy teatralną. W Polsce nie ma tego podziału. Bo jesteś aktorką tak długo, jak masz pracę. I jesteś szczęśliwa, że w ogóle masz pracę i nie skupiasz się na tych podziałach. W fabule, powiedzmy uczciwie, grywam rzadko. Ostatnio zagrałam w "Och, Karol 2", filmie, który został znakomicie przyjęty przez publiczność.

Żałujesz jakichś swoich wyborów?

- Popełniałam w życiu błędy, ale przyznam, że robiłam to z przyjemnością.

Kiedy czujesz się najbardziej kobieca?

- Jak mi się rączki od plastikowych siatek wżynają w palce (śmiech).

Na zdjęciach "z łapanki" zwykle jesteś uśmiechnięta. Myślałam, że to lubisz.

- Przyzwyczaiłam się. Są ciągle pod moim domem. Czekają, jak na postoju taksówek. Ilekroć wychodzę, zawsze jadą za mną. Śmieję się, że mam najlepiej chronione mieszkanie, chronione dziecko i mężczyznę, sama też jestem nieźle chroniona.

Nigdy nie narzekasz...

- Bo nie mam powodów.

Najważniejszy prezent, jaki w życiu dostałaś?

- Moja córka.

Olivia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas