Bo jesteś ty
Ślub brali cztery razy. Bo Ewa (49) i Krzysztof (62) Krawczykowie to małżeństwo niebanalne. Na pierwszą randkę w Chicago jechali dorożką, długo klepali biedę, uciekali przed teściową? Od 23 lat są w siebie zapatrzeni. I zakochani bez pamięci.
Cisza Leśna.
Miejsce nie należało do romantycznych. To była jedyna polska knajpa w Chicago z koncesją na sprzedaż alkoholu do piątej nad ranem. "Po wieczornych koncertach, występach i premierach wszyscy schodzili się tam na wódeczkę. Na dopicie", wspomina Krawczyk. On był tam swego rodzaju menedżerem. Doglądał organizacji, załatwiał koncerty i je prowadził. Oczywiście sam również śpiewał. W ten sam piątkowy wieczór, w którym Krawczyk wrócił do pracy w Ciszy Leśnej, pojawiła się tam nowa kelnerka - blondwłosa Ewa. "Zderzyliśmy się w drzwiach. Dokładnie tak samo jak kiedyś, w czasie wojny, moja mama z moim tatą. Tylko że mama ofuknęła ojca, że nie potrafi się zachować, bo puścił do niej oko. A Ewa po prostu zmieszała się i pokryła to zmieszanie pięknym, dziewczęcym uśmiechem", wspomina piosenkarz z rozrzewnieniem. "Pomyślałem: "Ale piękna dziewczyna,
zupełnie nie dla mnie"".
Ewa była od Krzysztofa młodsza o 13 lat. Dziś piosenkarz zapewnia, że na początku wcale nie zamierzał jej uwodzić. Twierdzi, że miał do niej opiekuńcze podejście. "Nie brała napiwków, więc tłumaczyłem jej, że klienci zostawiają pieniądze za jej uśmiech i piękne nogi", mówi. Powoli zaczynali ze sobą flirtować. "Na serwetkach, które mam do dziś, pisałem, żeby się ze mną spotkała", wspomina artysta. Odpowiedź była zawsze ta sama: "Z żonatymi się nie umawiam". Kto wie, czy na takich próbach by się nie skończyło, gdyby nie koleżanki Ewy. . "Idź z tym Krawczykiem, a potem nam opowiesz, jak było", namawiały. I w końcu dziewczyna uznała, że jedna randka nie zaszkodzi. Piosenkarz długo się do niej przygotowywał. "Podjechałem dorożką i zabrałem Ewę do meksykańskiej restauracji. Tam trzech znajomych grało przy stoliku na gitarach. Potem poszliśmy do klubu jazzowego". Ale co innego okazało się gwoździem wieczoru. Gdy wychodzili z klubu, Ewa usłyszała muzykę? "O, dyskoteka!, krzyknęło moje kochanie, a zabrzmiało to jak : tato kup mi balonik! Więc weszliśmy", śmieje się dziś piosenkarz. "W pewnym momencie z głośników poleciała tzw. pościelówa. Objąłem Ewę mocno, przytuliłem...". "To był ten moment, w którym zrozumiałam, że...
mam się na kim oprzeć",
dodaje Ewa. Trzy miesiące później wzięli amerykański ślub, bo Krzysztofowi udało się unieważnić poprzednie małżeństwo. Wielkie uczucie, jak przyznaje artysta, rodziło się w biedzie. Krawczyk dawał koncerty w chicagowskich klubach, ale to nie wystarczało. "Ewa lepiła pierogi, sprzedawała zimne nóżki w polskich delikatesach, a ja próbowałem swoich sił w stolarce, o której nie miałem początkowo zielonego pojęcia".
Doszedł do takiej wprawy, że ze swoją ekipą stawiał Amerykanom balkony. "Pracowałem na drugim końcu miasta. Ale gdy Ewa dzwoniła, że mysz biega po mieszkaniu, rzucałem wszystko i jechałem dwie godziny na ratunek. Docierałem na miejsce, a moja ukochana nadal stała na stołku i krzyczała", śmieje się piosenkarz. Najpierw mieszkali razem z teściową. Nie było to łatwe. Mama Ewy, kłócąc się z nią, potrafiła... złapać za pasek. "Gdy pewnego dnia zobaczyłem, że moja żona ma dostać w cztery litery, stanąłem między nimi. A wtedy moja kochana teściowa kazała Ewie wybierać między sobą a mną. No i o wpół do drugiej w nocy dzwoniliśmy do koleżanki Ewy, czy miałaby dla nas jakieś lokum. W jej garażu mieszkaliśmy dwa tygodnie", wspomina Krawczyk. Nie bieda i nie konflikt z teściową były jednak ich największym problemem, ale to, że Krzysztof uzależnił się od leków. "Mój doktor sam był lekomanem i przepisywał mi prochy na wszystko. Doszło do tego, że brałem wspomagacze na wstawanie, na spanie, na tańczenie i na wypróżnianie", mówi. W końcu Ewa miała tego dość. Wyrzuciła torbę z lekami, krzycząc:
"Teraz ja będę twoją lekomanią!".
Do wyprowadzania ukochanego na prostą wzięła się w iście kobiecy sposób. Nie tylko nie opuszczała Krzysztofa na krok. Zajmowała mu czas sobą. "Chodziliśmy do kina, dużo rozmawialiśmy. Albo braliśmy grill i jechaliśmy na plażę, piekliśmy kiełbaski i piliśmy szampana. Ile wtedy przytyliśmy, wolę nie wspominać. Było dużo miłości i... seksu. W każdym razie Ewa zastąpiła mi lekarstwa sobą", uśmiecha się piosenkarz. Dzięki żonie pojednał się też z Bogiem, na którego pogniewał się jako szesnastolatek, po śmierci ojca. "Ewa wzięła mnie za rękę i zaprowadziła w Wielkanoc do kościoła. Wyszedłem nawrócony, choć na początku to do mnie nie dotarło. Dostałem od Niego więcej, niż zasłużyłem...
Anioła, żeby mnie pilnował".
W 1985 roku zdecydowali się wrócić do Polski. Ale kariera Krzysztofa nie układała się tak, jak oczekiwał. Przyznaje, że grywał do przysłowiowego kotleta w ośrodkach wczasowych. "Zdarzały się występy, na które do czterystuosobowej sali przychodziło trzydzieści osób. Za grosze grało się dla tych, co chcieli słuchać". Ewa została menedżerką Krzysztofa i radziła sobie coraz lepiej. Była przy nim w najgorszych czasach i jest przy nim dziś, gdy znów wszystkie stacje radiowe i telewizyjne nadają piosenki Krawczyka, a na koncerty przychodzą tłumy. Ich związek jest wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że trwa 23 lata, co w show-biznesie jest osiągnięciem. Para ma za sobą cztery śluby! Pierwszy - cywilny amerykański. Drugi - cywilny polski. Trzeci - kościelny w Polsce, gdy piosenkarzowi udało się unieważnić pierwsze małżeństwo. I kolejny cywilny po... rozwodzie. Zdołali odbudować uczucie głównie dlatego, że tak naprawdę nie rozstali się. Mimo rozwodu mieszkali razem, a Krzysztof cały czas powtarzał, że kocha Ewę. W 2010 roku minie ćwierć wieku, odkąd są razem. Planują uroczyste odnowienie przysięgi małżeńskiej. Dziś piosenkarz wyznaje: "Jak zaczęliśmy się spotykać, nikt nie wierzył, że będziemy razem. Teściowa mówiła nawet, że skrzywdzę Ewę. A ja od 23 lat jestem zakochanym monogamistą. Spotkałem swojego anioła".
Przemysław Penconek
Więcej informacji o gwiazdach znajdziesz w SHOW - najnowszy numer w sprzedaży od 2 lutego!