Byli cudowni

W wyjątkowej rozmowie z SHOW Marta Kaczyńska (30) wspomina rodzinny dom. Wesołego tatę, wyrozumiałą mamę, szczęśliwą rodzinę. I po raz pierwszy mówi, jak po 10 kwietnia zmieniło się jej życie.

Martę Kaczyńską łączyła z mamą szczególna więź / fot. Jacek waszkiewicz
Martę Kaczyńską łączyła z mamą szczególna więź / fot. Jacek waszkiewicz

- Bałam się też Baby Jagi. Osiedle Mickiewicza jest położone blisko Łysej Góry w Sopocie. Był tam bar Sabat z Babą Jagą na szyldzie. Myślałam, że ona naprawdę tam mieszka. Ostatnio moja Martynka przyznała mi się, że też boi się Baby Jagi i prosi, bym nie wychodziła z pokoju, gdy ona zasypia. Nie wiem, kto jej o tym opowiedział? Ja jestem ostatnią osobą, która straszyłaby dzieci.

A wakacje?
Mieliśmy czerwonego malucha, którego nazywaliśmy "pomidor". Mama dostała go w spadku po swoim ojcu. Tym samochodem jeździliśmy na wakacje. Przyjaciele rodziców mieli na wsi zabytkowy dom, kryty strzechą. Ojciec intonował za kierownicą: "Oj babusiku, babusiku, na maluszkowym samochodziku". Lubił układać piosenki.

A czy dostawała Pani kieszonkowe?
Nie byłam dzieckiem, które pracuje, by zarobić na wakacje. Pod tym względem byłam rozpieszczona. W moim domu bywało różnie, dopiero dziś wiem, jak w latach 80. moim rodzicom było ciężko. Myślę, jak cudowni byli, że nigdy nie dali mi tego odczuć. Stryj mi opowiadał, że przysyłał rodzicom jedzenie z Warszawy, bo wiodło mu się lepiej.

- Ale mnie niczego nie brakowało, zawsze miałam to, co chciałam, zawsze wyjeżdżałam na wakacje. Nie musiałam martwić się o pieniądze.

Jak była mała Marta? Nieśmiała?
- Raczej nie byłam nieśmiała, choć na pewno mniej przebojowa, niż dziś są moje córki Ewa i Martyna. Lubiłam być aktywna na lekcji, zgłaszać się do odpowiedzi. A przede wszystkim marzyłam, żeby zostać baletnicą. Na wszelkie bale karnawałowe byłam przebierana przez mamę za baletnicę. Potem moje marzenia zaczęły się spełniać, bo w trzeciej klasie szkoły podstawowej, podczas naboru do szkoły baletowej, okazało się, że się nadaję. Bardzo się cieszyłam, że tam chodzę. Niestety, po 2,5 roku miałam kontuzję kolana. Poza tym przeprowadzaliśmy się właśnie z rodzicami do Warszawy i wspólnie zdecydowaliśmy, że nie ma sensu tego kontynuować.

W szkole baletowej panuje ostry rygor...
- Dla mnie, jako dla małej, wrażliwej dziewczynki, było to trudne. W szkole baletowej nie ma: "Nie mogę", "Nie umiem". Będziesz próbować tyle razy, aż będziesz to umiała. Nie ma znaczenia, że palce u stóp są zdarte do krwi. Trzeba ćwiczyć dalej. Jest dyscyplina, obowiązuje punktualność. Ale wspominam to dobrze.

Nauczyło mnie to samodyscypliny. Pozostał mi też "nałóg" w postaci codziennego gimnastykowania. To dla mnie przyjemność, dużo lepiej dzięki temu się czuję. Wychodzę też z założenia, że skoro umiałam robić szpagat, gdy byłam mała, to dlaczego nie miałabym robić tego teraz?

Była Pani prymuską?
- Nie. Jestem ambitna, ale nie lubię rywalizacji. Miewałam kłopoty z matematyką, fizyką, chemią. Lubiłam język polski i nawet pisałam opowiadania. Pisałam też pamiętnik, niedawno go znalazłam. Rodzice nigdy mnie nie zmuszali do nauki. To wychodziło samo z siebie. Wydawało mi się oczywiste, że trzeba iść na studia. Ale nikt mnie nie gonił.

Marta Kaczyńska z córką w dniu wyborów prezydenckich fot. Jan Zdzarski Jr
Agencja SE/East News

Zdarzyło się Pani nadużyć ich zaufania?
- Oczywiście, zasady naginałam i narażałam się rodzicom jako nastolatka. Chciałam wychodzić z domu, spotykać się z koleżankami, niekoniecznie wracać wcześnie, o 21.00 czy 22.00. Rodzice musieli wiedzieć, dokąd idę, z kim, i o której wrócę.

- Zdarzyło mi się jednak popełnić większe przewinienie. Przyznam, że poczucie winy mam do dziś. Mając 16 lat, pojechałam na warsztaty teatralne. Zależało mi, by ten przyjemny czas przedłużyć. Mamie powiedziałam, że kończą się później niż w rzeczywistości. Wróciłam do Trójmiasta, ale spędziłam dzień dłużej ze znajomymi. Innym razem wybrałam się z koleżanką w podróż autostopem, o czym oczywiście rodzice również nie byli poinformowani. Kiedyś wyszłam przez okno, gdy przyjechał do mnie przyjaciel. Chcieliśmy pójść nocą na spacer po sopockim molo.

A jak rodzice reagowali na Pani pierwsze sympatie?
- Zakochiwałam się już w podstawówce. Potem, w liceum, zawsze miałam jakiegoś kolegę. Zawsze przedstawiałam go mamie i tacie. Jednym z moich kolegów - z artystycznego, ekstrawaganckiego środowiska - nie byli zachwyceni. Ale nigdy kategorycznie nie zabronili mi się z nikim spotykać. Wyrażali delikatnie swoje zdanie, ale nikogo nie potępiali.

- Raz byli zmartwieni, gdy w liceum zakochałam się w dużo starszym od siebie mężczyźnie. Ale przeszło mi po dwóch miesiącach. Sama zrozumiałam, że był to zły pomysł.

Mogła Pani o wszystkim powiedzieć mamie?
- Gdy miałam problem, prędzej czy później kończyło się to rozmową z mamą. Zawsze mi mówiła: "Traktuję cię po partnersku".

Wszędzie z nią jeździłam, chodziłam. Zawsze traktowała mnie poważnie, nigdy pobłażliwie. Dziś denerwuje mnie, gdy ktoś nie traktuje poważnie moich dzieci. Trzeba starać się rozumieć dziecięce problemy. Taka była moja mama.

Gdy Pani dorastała, a ojciec działał w "Solidarności", brakowało Pani jego obecności?
- Dopiero gdy byłam już dorosła, mój przyjaciel powiedział mi: "Ty tak naprawdę nie miałaś taty na co dzień". Rzeczywiście tak było. Ale mimo to nasze kontakty były bardzo bliskie. Starał się rekompensować swoją nieobecność, bym nie miała wrażenia, że wychowuje mnie wyłącznie mama. Ale to mama poświęciła karierę zawodową, aby ze mną być.

Jakich Pani miała idoli? Jakie książki Pani czytała, jakiej muzyki słuchała?
- Idoli nigdy nie miałam. Moimi autorytetami byli rodzice. Bardzo wcześnie zaczęłam się interesować muzyką. Była to muzyka poważna, którą zawsze lubiła moja mama. Potem była Metallica, a także The Doors, Queen.

- Kochałam się też w Kurcie Cobainie. Płakałam, gdy zmarł. Słuchałam punkowych zespołów: Brygada Kryzys, Dezerter... Do dziś mam sentyment do punka, choć wszystkie stare kasety i płyty są zamknięte w walizce. Śmieję się, że to moja "złota kolekcja". Zespół Portishead lubię do dziś, z tego się nie wyrasta.

To wtedy przyszedł czas glanów i agrafek w uszach?
- Tak. Za pierwsze zarobione pieniądze (statystowałam w filmie) kupiłam rangery (wojskowe buty, przyp. red.). Mama żartowała wtedy, że jestem ekonomicznym dzieckiem, które chodzi cały rok w jednych butach. Moim marzeniem był wyjazd na festiwal w Jarocinie, ale rodzice mi nie pozwolili.

- Bunt się nasilił, kiedy zamieszkaliśmy w Warszawie. Identyfikowałam się z ruchem punkowym. Pamiętam problem, gdy w Warszawie do glanów należało nosić białe sznurówki, a w Trójmieście czerwone. Miałam punkującego chłopaka. Kiedyś odwiedził mnie na obozie i wpadliśmy na pomysł, by wygolić mi włosy po bokach głowy. Przekłułam też jedno ucho. Mama była przerażona. Kazała mi przebić drugie. Ubierałam się w second-handach, w kraciaste koszule, podwijane sztruksy, czarne swetry. Wszystkie elementy oszpecające.

A książki?
- Ambitnie i wcześnie podeszłam do Dostojewskiego, do "Anny Kareniny", "Czarodziejskiej góry" - ulubionej książki mojego ojca. Młodo zaczęłam przygodę z poważną literaturą. Do dziś mam adres internetowy z nickiem "karenina". Moja szkolna polonistka mówiła: "Czytajcie, bo później nie będziecie mieć na to czasu". Dziś wiem, że miała rację.

Kiedy wybrała Pani prawo?
- Przez długi czas myślałam o psychologii. Potem dopiero uznałam, że prawo będzie bardziej racjonalne. Ojciec był prawnikiem. Dziś myślę, by zająć się prawem autorskim. Planowałam też doktorat. Ale 10 kwietnia wszystko zmienił.

Wcześnie założyła Pani rodzinę.
- Rzeczywiście, Ewę urodziłam wcześnie. Z jednej strony wynikało to z mojej beztroski, z drugiej - z temperamentu i spontaniczności. Ale nie było tak, że nie chciałam dziecka. Nie żałuję żadnych decyzji w moim życiu. Nie żałuję więc, że w czasie studiów nie miałam czasu na chodzenie po klubach. Z mężem wychodziliśmy na imprezy. Dzieci zostawialiśmy z opiekunką lub dziadkami.

Znane nazwisko może przeszkadzać?
- Zawsze starałam się, by nikt na mnie nie patrzył przez pryzmat tego, czyją jestem córką. Miałam wręcz uraz. Nie dlatego, że się wstydziłam taty, zawsze byłam z niego dumna. Ale nie chciałam, by ktoś uważał, że chcę coś osiągnąć tylko dzięki nazwisku.

- Oczywiście nie uniknęłam sytuacji, gdy ktoś wyrobił sobie o mnie zdanie tylko na tej podstawie. Czasem starał się być bardziej sympatyczny, czasem dokładnie odwrotnie. Ale, tak jak moja mama, ja zawsze chciałam być incognito.

Mówiło się jednak, że show-biznes upominał się o Panią, gdy została Pani córką prezydenta.
- Zawsze prowadziłam normalny tryb życia. Dom, aplikacja... Chciałam iść własną drogą. Zresztą, prawdę mówiąc, show-biznes niespecjalnie się o mnie upominał. Przez okres prezydentury mojego taty nie dostawałam zaproszeń na festiwale, imprezy, pokazy. Nieprawdą też jest, że dostałam propozycję z "Tańca z gwiazdami". Nawiasem mówiąc, nigdy nie miałam ambicji, by w takich programach występować. Ale lubię czasem pooglądać np. You Can Dance.

- Gdy tata był prezydentem, proponowano mi wywiady, ale robiłam wtedy aplikację adwokacką i zawarłam z moim patronem umowę, że nigdzie się nie udzielam. Myślę, że było to słuszne. Ogromne zainteresowanie moją osobą wybuchło, gdy rozwiodłam się z mężem i zaczęłam spotykać się z Marcinem. To była sensacja, pisano o mnie mnóstwo nieprawdziwych rzeczy.

Co ze swojego domu rodzinnego przekaże Pani córkom?
- Staram się pielęgnować prawdomówność, odpowiedzialność, również za miejsce, w którym się mieszka. Powiedziałabym, że patriotyzm, ale to za duże słowo. Staram się to tłumaczyć Ewie, która coraz więcej rozumie.

- Z domu wyniosłam zaufanie do ludzi. Moja mama uczyła mnie, i sama tak postępowała, by nigdy z góry nikogo nie przekreślać. Tak samo było w szkole - starałam się znaleźć pozytywne cechy w kimś, kto był nielubiany. Chcę nauczyć moje córki umiejętności znalezienia czegoś dobrego w każdym człowieku.

- Ewa jest bardzo podobna do mojego taty. Ma pewne jego cechy. Teraz bardzo chce uczyć się grać na pianinie. Bardzo ładnie grała moja mama. Od czasu śmierci rodziców, Ewa jeszcze bardziej chce być jak babcia. Cały czas o niej przypomina.

Utrzymuje Pani bliski kontakt z przyjaciółmi z dzieciństwa?
- Tak, z każdego etapu nauki - z podstawówki, z liceum, ze studiów. Wielu osobom powtarzam, że próbą tego, że nie jestem sama, był 10 kwietnia. Tego dnia wszyscy moi przyjaciele przyjechali do mnie. Nie pozwolili mi być samej.

Anna Janicka

Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu o gwiazdach "SHOW". W sprzedaży od 7 czerwca.

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas