Dziewczyny wojenne

Wojna to z pozoru męska sprawa. Zmienia jednak kobiece losy równie mocno, jak męskie. O wojnie z perspektywy kobiet opowiada Łukasz Modelski, autor książki "Dziewczyny wojenne".

article cover
INTERIA.PL

Jak pan wyszukiwał bohaterki " Dziewczyn wojennych"?
- Ten tekst, o którym wspomniałem powstał, choć bohaterek było w nim mniej niż tych, z którymi rozmawiałem. Okazało się jednak, że one ciekawi opowiadają i mają bardzo ciekawe historie. Wiele takich, niezwykle filmowych historii, nie znalazło się w tym tekście dlatego, że ich bohaterki zmarły. Pamiętam, że byłem zdziwiony wówczas jakąś taką mieszanką determinacji, szaleństwa i bardzo zmysłowego sposobu przekazu.

Instytucją niesłychanie pomocną w odnajdywaniu zapomnianych zupełnie bohaterek polskiej historii była Kancelaria Lecha Kaczyńskiego, a konkretnie Biuro Kadr i Odznaczeń, którym dowodziła pani Barbara Mamińska. Ona osobiście dokładała wiele starań, by dotrzeć do tych kobiet. Później jedne bohaterki zaczęły mówić o innych - one wszystkie zresztą miały taką wspólną cechę, mówiły: ja to nic wielkiego nie zrobiłam, ale koleżanka Krysia to owszem i z nią powinien pan się skontaktować... I tak to szło.

Historie "Dziewczyn wojennych" są nieporównywalne, a jednak łączy je wspólny mianownik - bez wahania porzucają swoje dziewczęce marzenia, plany, by wziąć udział w wojnie. Choć bohaterki pana książki, w momencie wybuchu wojny żegnały się z dzieciństwem, nie czuje się w ich opowieściach żalu za straconą młodością, za tym, co to wojenne pokolenie ominęło, a wydaje się najpiękniejszym okresem życia - młodością, poznawaniem siebie, świata, pierwszymi randkami.
- Jeśli by na to spojrzeć z perspektywy historii - i ja też tak na to patrzę, kiedy o tym myślę - to wydaje się, że to jest kompletnie stracone pokolenie, stracone życie. To nie jest tylko stracona młodość. Nie mówię oczywiście o tym, np. że straciły zdrowie. One właściwie do końca PRL-u nie miały spokoju , bardzo wiele z nich było inwigilowanych, wiele przez udział w Powstaniu nie mogło skończyć studiów czy znaleźć pracy - to powszechne przypadki. Dziś żadna z kobiet, z którymi rozmawiałem nie jest beneficjentką przemian ustrojowych: bardzo skromnie mieszkają, nie "nachapały" się w życiu więc w jakiejś mierze jest to stracone pokolenie.

- A wracając do tego braku rozgoryczenia, pamiętajmy, że one mówią o swojej młodości, o najmocniejszym, najważniejszym doświadczeniu młodości. Najważniejszym problemem wielu powstańców po wojnie było to, że oni nie mogli już znaleźć doświadczenia równie silnego, co to wojenne - bardzo często osuwali się przez to w przeróżne uzależnienia, choroby, czy konflikty z prawem. Akurat tak się złożyło - poprzez tę kombinację wieku i intensywności doświadczenia - że potem nic już do końca życia nie mogło się z tym równać.

- Kiedy słucham też moich bohaterek, temperatury ich wypowiedzi na temat chłopaków, z którymi walczyły i ich mężów, których sobie znalazły po wojnie, to to jest kompletnie inna opowieść. Cały emocjonalny ładunek i iskra w oku jest wówczas, gdy one opowiadają o tych chłopcach wojennych.

INTERIA.PL

- Z drugiej strony: pogłębiłem swoje przekonania w skali makro, że pewne decyzje strategiczne polskich dowódców mogą nie mieć sensu i pociągają za sobą straszliwe konsekwencje. Myślę tutaj o Powstaniu. Wiele osób, z którymi rozmawiałem przy okazji powstawania książki - nie wspominam tu moich bohaterek, mam raczej na myśli te, które się w książce nie znalazły - bardzo często taki obrazek przedstawiają, że kiedy w `44 roku powstańcy - osoby decyzyjne - idą przez piwnice pełne cywilów to zdejmują opaski, bo jest im właściwie wstyd przed tymi ludźmi, których posyłają na śmierć, nie dając im właściwie możliwości obrony: oni mogli tylko siedzieć z dziećmi w tych piwnicach. W relacjach dotyczących Powstania jest wiele takich obrazków przedstawiających wstyd żołnierzy przed warszawiakami w cywilu.

A czy kiedy pan dotarł do swoich bohaterek, one łatwo się otwierały? Chętnie wracały pamięcią do tamtych wydarzeń?
- To są bardzo żywe wspomnienia - mam nadzieję, że to widać w książce. Te wspomnienia są bardzo zmysłowe, to są zapachy, kolory, detale, to wszystko tam jest. Dlatego też wydawało mi się to takie ciekawe, z takich opowieści łatwo się buduje fabułę.

- Kłopot był taki, że właściwie z niewielkimi wyjątkami, co też mam nadzieję, widać w książce, to były bardzo dobre rozmowy. Było ich dużo, dopracowywaliśmy różne szczegóły czy porządek narracji. Natomiast były też takie spotkania, podczas których te wspomnienia były aż nadto żywe. Była pani, która ostatecznie nie weszła do książki, która po wojnie na białostocczyźnie ukrywała męża konspiratora. Przychodziło do niej UB i strasznie ją bili. W tym czasie jej mąż siedział gdzieś pod podłogą. Ona strasznie płakała, opowiadając o tym - mówiła, że opowiadając, czuje znów te uderzenia.

- Mówiąc cynicznie: dla autora to jest bardzo dobre, bo żywe i plastyczne. Były też takie momenty, że musiałem wyłączyć dyktafon, bo trzeba się było opanować. I nie mówię tylko o bohaterkach. Ładunek emocji był bardzo duży.

Reprodukcja zdjęcia z wystawy w Domu Spotkań z Historią / fot. Bartosz Krupa
East News

- Druga taka historia z zupełnie innej beczki, która może być metaforą polskiego losu. Dziewczyna studiuje uniwersytecką matematykę, w sierpniu idzie sprawdzić sobie plan zajęć, a tam obok tablicy stoi sobie stolik, przy nim siedzi kapitan, który przyjmuje zapisy na żywe torpedy. Był rzeczywiście taki moment, kiedy polska marynarka dosyć poważnie rozważała możliwość stworzenia oddziału żywych torped. Zgłosiło się wówczas ponoć 6 tys. osób, w tym wiele kobiet. To też wydaje mi się ujmująca historia.

- Cechą wspólną jest tez to, że one były niezwykle wierne dowódcom, sprawie. Bardzo wiele mogły dla tego znieść. Myślę, że w znacznej mierze wynika to z wychowania, ale niewątpliwie jest to cecha, która uderza - taka bezkompromisowa wierność. Także po wojnie.

- I trzecia cecha, która je łączy to jakieś szaleństwo. One podejmowały decyzje, w znakomitej większości przypadków, nieracjonalnie, bardzo dużo ryzykując i często ponosząc konsekwencje tych wyborów. Ja na większość tych decyzji, które one podejmowały, bym się nie poważył.

Nawet w tak wyjątkowych okolicznościach jak wojna?
- Myślę, że nie. Bo to nawet nie chodzi o to, żeby się zgłosić na żywą torpedę, bo tego niewątpliwie bym nie zrobił, ale chodzi raczej o takie decyzje egzystencjalne, np. dziewczyna wychodzi za mąż, ma dzieci a pod podłogą domu ma bunkier z dowództwem partyzantki. Na górze ona kołysze do snu dzieci, a pod spodem siedzi jeden facet z radiostacją , drugi z pistoletem i jak te dzieci się nudzą, to ona otwiera klapę i zakłada synkowi słuchawki. Mały jest wówczas zachwycony.

- Wydaje mi się, że do tego potrzeba jakiejś specyficznej konstrukcji, wrażliwości, żeby się zgodzić na coś takiego przy całej odpowiedzialności za dzieci. Takich przykładów jest wiele, dlatego ja to nazywam szaleństwem. Dziś w czasach pokoju trudno jest sobie wyobrazić to, jak byśmy się w takiej sytuacji zachowali, a po drugie nie zapominajmy, że to jest kompletnie inne pokolenie, zupełnie inaczej wychowane i mające swoje racje, które dla nas nie są całkiem zrozumiałe.

Na co mogą liczyć czytelnicy, którzy sięgną po "Dziewczyny wojenne"?
-

Myślę, że mogą liczyć na wzruszenie - to było także moim udziałem, kiedy słuchałem tych historii i je spisywałem, Także na zaskoczenie - jest tam cała masa zaskakujących informacji i działań. Jest tam też sporo takiej prawdy niezbyt popularnej i rozgłaszanej, jak to zresztą bywa w relacjach naocznych świadków.

- I po trzecie, zupełnie niechcący, jak patrzę na to teraz, wyszło tak, że w tych jedenastu historiach mieści się jakaś prawda o Polsce. Nie chciałbym przeszarżować, ale zdaje się, że właściwie dosyć dużo ta książka wyjaśnia, jeśli chodzi o naturę Polaków.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Emilia Chmielińska

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas