Jacek Rozenek: Umiem poznać kłamcę
Rozmawiamy po męsku o załamaniu nerwowym oraz blaskach i cieniach show-biznesu. Czy aktor jest w stanie sam oszukać wariograf i czy wie, kiedy ktoś chce go nabić w butelkę?
Podobno potrafi pan świetnie wykorzystać zainteresowanie mediów...
Jacek Rozenek: - Jestem w tym biznesie od osiemnastu lat i nauczyłem się, że popularność przychodzi i odchodzi, zarówno ta zasłużona, jak i ta przypadkowa.
A w jakim momencie życia jest pan teraz?
- Zacząłem prowadzić "Pytanie na śniadanie". Jestem bardzo ciekawy nowego, fascynującego zadania. Telewizja śniadaniowa to szczególne medium. Widzowie albo kogoś polubią, albo nie. I to jest trudne do przewidzenia. Istnieją tacy aktorzy, którzy potrafią być świetni zarówno w teatrze, w kinie jak i w telewizji. Niestety to się rzadko zdarza. Większość z nas sprawdza się w jednym z mediów. Sam jestem ciekawy, jak będzie ze mną.
Stresuje się pan, wchodząc co rano do studia?
- Oczywiście czuję odpowiedzialność. Przed telewizorami zasiada kilkaset tysięcy widzów! Ponieważ od lat uczę ludzi, jak zapanować nad emocjami, potrafię sobie z tym radzić. Jaki byłby ze mnie ekspert, jeśli nie potrafiłbym nad sobą zapanować?
Od wielu lat zajmuje się pan coachingiem. Na czym polegają takie szkolenia?
- W uproszczeniu jest to metoda pozwalająca wydobyć potencjał osoby, jej talent i najmocniejsze strony. Dzięki coachingowi ludzie uświadamiają sobie, co jest dla nich ważne w życiu i w pracy, a także zyskują siłę, by realizować marzenia.
Potrafi pan ocenić człowieka po jego zachowaniu?
- Potrafię o nim dużo powiedzieć. Czy mówi to, co faktycznie myśli, czy kłamie.
Jak rozpoznać kłamcę?
- W czasie rozmowy człowiek, nawet najbardziej opanowany, wysyła sygnały, które dają obraz jego prawdziwych intencji.
Słyszałem, że niektórzy ludzie potrafią oszukać wariograf. Pan to potrafi?
- Nigdy nie próbowałem, choć szkoliłem policję. Ale wiem, co należy zrobić, żeby stworzyć szansę powodzenia takiej próby. Może kiedyś spróbuję.
Wykorzystuje pan swoje umiejętności w życiu prywatnym?
- W zawodzie aktora jest to przydatne. W biznesie - bezcenne. A w życiu prywatnym? Dzięki tej wiedzy można częściej unikać ludzi, którzy są nieżyczliwi.
Jako trener rozwoju osobistego jest pan pewnie bardzo opanowany. Da się pana wyprowadzić z równowagi?
- Oczywiście, jak każdego normalnego człowieka. Na szczęście wiem, jak i gdzie odreagować. Przez jedenaście lat ćwiczyłem wing tsun, jedną z chińskich sztuk walki. Dzięki temu zrozumiałem, jak zapanować nad bezsensownymi odruchami agresji. Wiem też, że negatywne emocje zawsze wracają do człowieka.
Pana największy sukces jako coacha?
- Niestety, nie mogę podawać nazwisk. To są ludzie głównie ze świata biznesu, czasem mediów, kiedyś także polityki. Natomiast z mojej praktyki pro publico bono - są to m.in. bezrobotni, którzy dzięki szkoleniom znaleźli i utrzymali pracę nawet po pięciu latach przerwy.
Jest pan dobrze zorganizowany?
- Kiedy stawiam sobie wysoko poprzeczkę, to jestem bardzo zdeterminowany, chociaż przychodzi mi to z trudem.
Proszę poradzić coś osobie, która denerwuje się przed występem publicznym.
- Trzeba się dobrze przygotować i przećwiczyć przemówienie. Najlepiej ze mną! Jeżeli to nie pomaga, proponuję kontrolowany oddech przeponowy. Bierzemy wdech, licząc do czterech (w myślach), następnie zatrzymujemy oddech, licząc do czterech, wydychamy powietrze, licząc do czterech i zatrzymujemy oddech, ponownie licząc do czterech. Powtarzamy ćwiczenie cztery razy.
Jak poprosić szefa o podwyżkę?
- Z pozycji argumentów, a nie prośby. Powinniśmy być asertywni i dobrze przygotowani: ustalić, jak odpowiemy na pytanie, co nasz pracodawca będzie miał z tego, że da nam podwyżkę. Warto również zadać pytanie przełożonemu: "Co dokładnie powinienem zrobić, aby moja pensja wzrosła o 300 zł?". Po czym zrobić to i wrócić po podwyżkę.
Czy człowiek, który nie korzysta z usług coacha, może zrobić coś, by zaprogramować się na sukces?
- Oczywiście. Ale użyję pewnej metafory. Czy młody sportowiec może samodzielnie ćwiczyć bez trenera oraz zaawansowanych programów treningowych, żeby wygrać szkolne zawody? Może. Ale jeżeli chce wystąpić na olimpiadzie i sięgnąć po złoto, będzie to bardzo trudne.
W ciągu dziesięciu lat zagrał pan w siedmiu filmach. Spełnił pan swoje marzenia jako aktor?
- Na nowe ciekawe role czekałem już tyle lat, że jeśli miałyby do mnie przyjść, już dawno by przyszły.
Mówi to pan z pewnym rozgoryczeniem.
- Absolutnie nie. Zagrałem przecież w kilku naprawdę dobrych filmach, np. w "Generale Nilu". Ale gdyby kariera filmowa miała się rozwijać według moich założeń, to zagrałbym nie w siedmiu, a siedemdziesięciu siedmiu filmach.
Hubert Urbański, z wykształcenia aktor, został prezenterem. Zrezygnował z grania. Nie boi się pan, że podzieli jego los?
- Jestem wyjątkowo niestrachliwym człowiekiem.
Potrafi pan walczyć o swoje?
- Nic innego nie robię przez całe życie. Show-biznes to permanentny okres próbny. Tu nic nie jest na stałe, szczególnie na pierwszej linii frontu. To tylko wzmaga emocje i zmusza do większych starań.
Niedawno prasa donosiła, że podczas wyjazdu na narty przeżył pan załamanie nerwowe spowodowane rozwodem i nadużywał alkoholu...
- Autor artykułu wyssał wszystko z palca. Wpisy na Facebooku były żartobliwymi komentarzami dotyczącymi mojej słabej umiejętności jazdy na nartach. I tak zostały odebrane przez znajomych.
Nigdy w życiu pan się nie upił?
- No, bez przesady... Ale faktycznie na tym etapie życia szkoda mi na to czasu.
To jak odreagowuje pan stres?
- Priorytetem są moje dzieci. Dużo pracuję i ciągle jeżdżę po Polsce. Ale najważniejsze to móc wieczorem z nimi pobyć i opowiedzieć bajkę na dobranoc. Jeśli zamiast tego wybrałbym pub i kolegów, nie zdążyłbym ich przytulić. To są normalne wybory dorosłego człowieka.
Oskar Maya
SHOW 6/2013