Janusz Gajos: Wiele razy próbowano go zaszufladkować
Mógł podzielić los Stanisława Mikulskiego, który na zawsze został serialowym Hansem Klossem. Z Gajosem tak się jednak nie stało. Zagrał wiele nowych, różnorodnych postaci.
Wielki talent, umiejętność wejścia w rolę na sto procent, ujawnił już w... liceum.
- Byłem zdecydowany studiować architekturę. Uczyłem się nawet rysować. I nagle w szkole pojawiło się polecenie, że na jakąś rocznicę trzeba wystawić XII księgę "Pana Tadeusza" - wspomina. Główną rolę powierzono najprzystojniejszemu koledze w klasie, ale ten nie nauczył się tekstu. Wychowawczyni zdecydowała, że rolę Tadeusza zagra Janusz. A ten przygotował się perfekcyjnie. Zagrał tak, że na ulicy koleżanki ze szkoły się za nim oglądały.
Gajos połknął aktorskiego bakcyla i postanowił zdawać do szkoły teatralnej. Trzykrotnie się nie dostał. Za czwartym razem przyszedł na egzamin w mundurze wojskowym, gdyż w międzyczasie o 20-latka upomniała się armia. Tym razem zdał i traf chciał, że pierwsza duża rola okazała się tą w mundurze.
W "Czterech pancernych" pokazał, że doskonale pasuje do załogi czołgu "Rudy 102". Na planie zrezygnował z pomocy kaskaderów, bo chciał być maksymalnie wiarygodny w roli żołnierza.
Przez pewien czas grał Janka, będąc autentycznie rannym! Podczas przerwy w zdjęciach zdrzemnął się na łące. Kierowca wojskowej ciężarówki nie zauważył aktora i przejechał mu po nodze. Zmiażdżoną kończynę lekarze włożyli w gips, a kierownictwo produkcji przyśpieszyło kręcenie zdjęć, w czasie których załoga "Rudego" trafia do szpitala. Gips, w jakim widzieliśmy porucznika Kosa w tym odcinku, był zatem prawdziwy.
Stał się idolem, ale jego telefon milczał... Na ulicy nikt nie zwracał się do niego inaczej jak: "Panie poruczniku". - Szczęściarz! Zdobył sławę, rozpoznawalność i jako młody chłopak z tego korzystał. Kochały go miliony. Aktorzy mu zazdrościli - komentuje Olgierd Łukaszewicz.
Serial spodobał się także we wszystkich demoludach. - Gajos był wtedy bogiem, kobiety na ulicach rzucały się na niego, żeby zedrzeć choć kawałek garderoby - opowiada Janusz Zaorski, który był razem z aktorem w 1973 r. na festiwalu w Moskwie. Niestety, dość szybko okazało się, że sukces jest jednocześnie przekleństwem. Telefon aktora zamilkł. Gajos pracował w teatrze, lecz wielkie role dramatyczne dostawali koledzy.
Z niego zaś żartowano: - No dobrze, chcesz zagrać Konrada w "Dziadach" Mickiewicza. Ale co z psem? - Publiczność go kochała, ale reżyserzy omijali. Był wtedy aktorem z łatką, zaszufladkowany jako Janek Kos - wspomina Olga Lipińska, która zobaczyła Gajosa w Teatrze Telewizji. Przykuł jej uwagę zimnym, szklanym spojrzeniem. Postanowiła zaproponować mu rolę, lecz pojawił się dziwny problem. Aktor pozostawał tak kompletnie poza środowiskiem, że... nikt nie miał do niego telefonu.
- W telewizji nie wiedzieli, gdzie go szukać. Znalazł się w jakimś dopiero co oddanym do zamieszkania bloku na Saskiej Kępie. Miał wtedy kiepski okres, chyba nie wierzył w siebie - opowiada reżyserka. Zaproponowała mu rolę woźnego Tureckiego - trochę gbura, a jednocześnie sympatycznego cwaniaka. Gajos zagrał koncertowo - do tego stopnia zabawnie, że stał się ulubionym bohaterem widzów kabaretu.
I tak woźny został... gwiazdą telewizji! To on ze wszystkich aktorów "Kabaretu Olgi Lipińskiej" dostawał od widzów najwięcej listów, choć za kolegów miał Jana Kobuszewskiego, Wojciecha Pokorę, Barbarę Wrzesińską, Piotra Fronczewskiego... Obcy ludzie zapraszali go na wesela, chrzciny, urodziny.
Raz dostał nawet list, w którym jeden z telewidzów prosił, by przekonał jego żonę, że nie powinni decydować się na kolejne dziecko, bo nie dadzą rady finansowo... Gajos zorientował się, że po raz kolejny jest utożsamiany ze swoim bohaterem. Zdarzyło się, że w szpitalu, po operacji, usłyszał od lekarza: "Niech się pan już obudzi, panie Turecki!". I doktor wcale nie mówił tego żartem.
Aktor doszedł wtedy do wniosku, że czas zrezygnować z roli kabaretowego woźnego. Widzowie byli rozczarowani. - Słusznie zrobił. Dla młodego jeszcze wtedy aktora Turecki to była śmierć - uważa Marian Opania. W tym okresie Gajos dostawał głównie propozycje występów w kabaretach. Ale nie poddawał się; grał to, na co mu los pozwalał, starając się zawsze dać z siebie sto procent. Jego pracowitość, upór i pokora znów przyniosły efekty.
Filip Bajon zaufał aktorowi i jako pierwszy od czasu "Czterech pancernych" przydzielił mu główną rolę. Gajos wcielił się w postać mężczyzny chorego na padaczkę i depresję w dramacie "Wahadełko". Po tym filmie większość reżyserów wiedziała już, że może zagrać wszystko. Pojawiły się kolejne propozycje, m.in. rola brutalnego majora w "Przesłuchaniu" Ryszarda Bugajskiego. Choć fanom komedii Stanisława Barei pan Janusz bardziej kojarzy się z serialem "Alternatywy 4" i postacią towarzysza Winnickiego - romantycznie zakochanego, partyjnego kacyka z bloku na Ursynowie. Ale ten bohater już nie zamknął Gajosa w przysłowiowej szufladzie.
- Wyróżnia go duża wszechstronność - uważa reżyser, Władysław Pasikowski. - Hugh Grant jest genialnym aktorem w roli ciamajdowatego czarusia, Jack Lemmon - doskonałym, inteligentnym komediantem. A Janusz Gajos i Anthony Hopkins są dobrzy we wszystkich rolach...
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***