Joanna Moro: Nie zamiatam problemów pod dywan

Widzowie pokochali ją za rolę Anny German. Potem oczarowała wszystkich tańcem. Teraz będzie uroczą "Blondynką".

Joanna Moro
Joanna MoroMWMedia

Myślała, że choć na chwilę zatrzyma się po "Tańcu z gwiazdami", ale zaraz wyjechała na zdjęcia do rosyjskiej produkcji "Talianka". Teraz całe dnie spędza na planie serialu "Blondynka". Co daje siłę Joannie Moro? Wiara i kodeks moralny, który wyniosła z domu. Dzięki nim łatwiej jest mierzyć się z wyzwaniami, jakie stawia życie.

Beata Biały: Znasz siedem grzechów głównych?

Joanna Moro: - Pierwszy to pycha... Ale to trudny, bardzo niejednoznaczny temat. Szczególnie w dzisiejszym świecie, kiedy granice moralne ciągle się przesuwają i ciągle próbujemy we wszystkim siebie usprawiedliwiać.

Jesteś bardzo popularna, ludzie cię rozpoznają...

- Ale to nie powód, żebym czuła się od nich lepsza. Przeciwnie. Wciąż mnie to krępuje. Teraz muszę uważać, na to, jak się zachowuję, jak się ubieram, bo ciągle jestem oceniana.

Nie łechce twojej próżności, gdy podchodzą do ciebie fani i proszą o autograf?

- Jeszcze niedawno to mnie nawet peszyło.

Bo co ja takiego w życiu zrobiłam, żeby rozdawać autografy?" - powiedziałaś kiedyś.

- I wciąż tak uważam. Zrozumiałam tylko, że dla ludzi jest to w jakiś sposób ważne, przyjemne. Więc rozmawiam z nimi, nie uciekam. W dodatku mam krótką pamięć, jak to aktorzy (śmiech). I zapominam o fajnych rzeczach, które zrobiłam. Już zapomniałam, jaką fantastyczną przygodą był dla mnie serial "Anna German". A dzisiaj usłyszałam jej piosenkę w radio. Śpiewała po rosyjsku. Niezwykły głos i niezwykła postać. Powróciły wspomnienia... Miałam poczucie, że robimy wspaniały, ważny film i że Anna German to rola dla mnie.

Po sukcesie "Anny German" woda sodowa powinna była uderzyć ci do głowy. A mam wrażenie, że ty byłaś nim speszona.

- Bo daleko mi do pychy. Nie wyniosłam jej z domu, nie nabyłam w życiu. Bliżej mi do pokory. Zresztą ilekroć ta pycha zaczyna mnie dopadać, natychmiast zjawia się pokora. Dlatego nie zachłystuję się sukcesem, nie rozsmakowuję się w nim, bo boję się, że za chwilę los da mi nauczkę. Popatrz, wielki sukces serialu "Anna German", jestem kochana, a za chwilę porażka w Opolu, kiedy zżarła mnie trema i nie poradziłam sobie z "Człowieczym losem". Poza tym jak się coś osiągnie, to już nie ma czasu na pychę. Bo musisz być coraz lepsza i lepsza. A ja długo czułam się gorsza.

- Kiedy przyjechałam do Polski na studia, nie przyznawałam się do tego, że jestem z Litwy. Bałam się, że będę gorsza, bo ze Wschodu. Dużo wysiłku włożyłam w to, by pozbyć się wschodniej melodii w głosie. Dziś już z dumą mówię: "Jestem Wilnianką". Cieszę się, że tak naprawdę niewiele się zmieniłam. Niedawno przyjechała do mnie przyjaciółka z dzieciństwa. "Aśka, ty się nic nie zmieniłaś. Wciąż masz te same problemy, wciąż jesteś tak samo wiecznie z siebie niezadowolona" - powiedziała.

Pamiętasz pierwszą lekcję pokory?

- W domu wciąż słyszałam, że zawsze może być lepiej. Grałam na akordeonie, a tata mówił: "Jeszcze dużo ci brakuje". Potem w szkole teatralnej słyszałam: "Graj, bo może ostatni raz jesteś na deskach teatru. Może już nigdy więcej nie zagrasz". Wtedy też dostałam wielką lekcję pokory. Na pierwszym roku byłam ulubienicą profesorów, a na czwartym coś się zmieniło i na festiwal szkół teatralnych w Łodzi pojechała moja przyjaciółka. Musiałam sobie z tym poradzić. Nie bez powodu Sarah Bernhardt mówiła, że aktorka musi mieć duszę motyla, a skórę nosorożca. Ale lubię takie lekcje. Bo gdy wciąż jest sielsko i bezpiecznie, tracisz czujność.

- Kolejną lekcją pokory był koniec szkoły teatralnej. Dostajesz dyplom i... okazuje się, że nikt cię nie chce. Chodziłam od teatru do teatru, ale rzadko udało mi się nawet przebić przez sekretarkę. Po szkole prawie wcale nie grałam. Zapisałam się na podyplomowe studia dziennikarskie. Miały być wyjściem awaryjnym. Pomyślałam też, że lepiej poznam Polaków. Ale w końcu dostałam się do Teatru Scena Prezentacje. Pomyślałam: "A jednak warto było walczyć". Zrezygnowałam wtedy nawet z roli w filmie "Skorumpowani", bo kolidowała z teatrem.

Joanna Moro z mężem
Joanna Moro z mężemAndras SzilagyiMWMedia

Kształtują cię sukcesy czy porażki?

- Sukcesy dodają mi skrzydeł. Z porażek wyciągam lekcje, zastanawiam się, dlaczego się przytrafiły, bo na pewno były po coś. Więc w jakimś sensie pchają mnie do przodu. Zresztą chyba ja już tak mam, że chcę więcej. Jest we mnie jakaś zachłanność.

To chciwość, czyli drugi grzech główny.

- Chciwa nie jestem. Przynajmniej na rzeczy materialne. Z domu rodzinnego wyniosłam przekonanie, że nieważne, czy ten dom jest bogaty, czy biedny, najważniejsze jest, by było w nim dużo miłości. Miałam cudowną babcię, która robiła najlepsze naleśniki, pierożki, bliny... Ciepły, bezpieczny dom. Zawsze czekałam na wakacje nad Bałtykiem. To była dla mnie największa radość. Niektóre koleżanki były ładniej ubrane, miały lalki Barbie, domki dla nich. Ja nie miałam, ale nie był to dla mnie problem. Zawsze czułam się przez mamę zadbana.

A dziś, co wybierasz: być czy mieć?

- Jasne, że być. Bo jak jestem na sto procent, zawsze też będę miała. I myślę, że wtedy to "być" i "mieć" wcale nie musi się wykluczać. Bo nie wyrzekam się wszystkiego.

Gromadzisz jakieś... dobra?

- Nie zależy mi na tym, żeby mieć sto par butów i torebek. Nie muszę mieć luksusowego mieszkania czy samochodu. "Po co mi to?" - myślę sobie. Może mam tylko słabość do perfum, ale to jedyna rzecz, dla której czasem tracę głowę i pieniądze (śmiech). Jeśli coś kolekcjonuję, to relacje, przyjaciół. Na nie jestem łasa i staram się te relacje pielęgnować. Nie przejmuję się, gdy jakiś flakonik perfum się stłucze, ale bardzo mnie boli, gdy jakieś relacje szwankują. Wtedy jest mi przykro, że może coś zawaliłam, nie miałam dość czasu, uwagi. Ale dziś takie są czasy, jesteśmy w pędzie, a gdy już mam chwilę, to wolę ją spędzić z rodziną, dziećmi i mężem.

Miewasz nieczyste myśli?

- Chcesz, żebym ci wyznała grzech nieczystości na łamach prasy? (śmiech) Moja babcia zawsze mówiła, że aktorki to diablice. Nie chciała, żebym szła do szkoły teatralnej. Według niej aktorka to nieczysty zawód. I nie chodziło jej tylko o nieczyste myśli. "Babciu, dziś - żeby dostać rolę - idzie się na casting, a nie z reżyserem do łóżka", przekonywałam. Ale aktorka rzeczywiście pracuje ciałem i musi też sobie pewne rzeczy wyobrażać, żeby na ekranie wyglądały prawdziwie. Miewam więc nieczyste myśli (śmiech). Miewam nawet nieczyste fantazje. Ale one są mi potrzebne - do pracy, do życia.

Lubisz swoje ciało?

- Jak mam go nie lubić, jestem z nim na co dzień. Miewałam momenty, że chciałam coś zmienić, ale potem myślałam: "Ale to jest takie moje". Tysiąc razy na przykład chciałam sobie zrobić operację uszu, już dwa razy byłam u lekarza. Ale za każdym razem myślałam: "Są moje, tak mnie pan Bóg stworzył, może jeszcze mi się do czegoś przydadzą". Bo chciałabym zagrać kiedyś elfa. Poza tym, jak stanę przed lustrem, mam wrażenie, że nie jest tak źle. Ale nie lubię epatowania nagością w filmie, erotyzmu bez powodu.

Seksowna kobieta - to według ciebie...

- To kobieta interesująca, nieoczywista. Kobieta, która ma w sobie tajemnicę. Ja z kolei jestem zawsze pełna emocji, które muszę z siebie zrzucić, jak Niagara.

A u mężczyzny najseksowniejszy organ to...

- Mózg. Dla mnie nie wystarczy piękne ciało. Ja się muszę zakochać intelektualnie. Mężczyzna musi być dla mnie partnerem i w łóżku, i w rozmowie, musi intrygować. Lubię mężczyzn silnych, zdecydowanych. Między nami musi być wciąż naciągnięta niewidzialna nić. Czasami się luzuje, to znów się napina, może nawet się porwać, ale musi być ciekawie. Lubię też poczuć się taka krucha i mała przy swoim "bodyguardzie", choć nie jest to łatwe, bo jestem raczej silna i niezależna.

Dwa silne charaktery pod jednym dachem - to pewnie czasem aż iskry lecą?

- Ale też wiemy już, ile trzeba tych iskier, by wybuchł ogień, a ile, żeby nie spłonąć. I już nie musi być pożaru każdego dnia.

Wierność dla aktorki to trudna sprawa?

- Wierność to w ogóle trudna sprawa, nie tylko dla aktorki. Popatrz tylko, co się dzieje. Wymaga kręgosłupa, rezygnacji, czasem poświęcenia. Więc jest trudna. Ale dla mnie ta wierność nie jest uciążliwa, jest wręcz intrygująca i napędzająca...

A jesteś zazdrosna?

- W zawodzie nie ma we mnie zazdrości. Tej niedobrej, na granicy zawiści. Czasem pomyślałam o koleżance: "Dobrze to zagrała", a nawet to głośno powiedziałam. I jeśli czegoś zazdrościłam koleżankom aktorkom, to tego, że ona zagrała to świetnie, a ja jeszcze bym tak chyba nie umiała. Mam więc nad czym pracować. Ta zazdrość jest twórcza, a nie niszcząca.

A innym kobietom czegoś zazdrościsz?

- Słabo u mnie z tą zazdrością. Chyba ten brak chciwości sprawia, że nikomu niczego nie zazdroszczę. Nigdy zresztą nie zazdrościłam. Już wiem, dlaczego, i aż wstyd się przyznać, po prostu się lenię. To mój ulubiony grzech (śmiech).

Można ci pozazdrościć tego patrzenia na świat oczami dziecka.

- Rzeczywiście jest we mnie taka naiwność (śmiech). Ale to dzięki niej cieszę się tym, że szumią fale, a na niebie świeci słońce. Potrafię dostrzec te drobiazgi i cieszyć się nimi. Można mi zazdrościć tego, że nie przejmuję się tak bardzo wszystkim. Bo tak naprawdę niewiele jest rzeczy, którymi jestem w stanie się przejąć. Plotki w gazetach? Myślę: "Nie tylko o mnie tak piszą. Muszą z czegoś żyć. A rodzina i tak zna prawdę".

Inni zazdroszczą ci figury. Chyba możesz jeść bez konsekwencji?

- Staram się jeść zdrowo. I jeśli na coś nie żałuję pieniędzy, to na zdrowe jedzenie i restauracje. Uwielbiam białe wino. I przy dobrym - czasem tracę umiar (śmiech). Ale żebym musiała się z tego nieumiarkowania spowiadać? Chyba nie. Może i jestem typem nałogowca, ale daję sobie na to pozwolenie. Bo wiem, że umiem powiedzieć: nie.

Od dzieciństwa jesteś zdyscyplinowana. Nigdy się nie wściekałaś, gdy musiałaś grać na akordeonie, a koleżanki biegały po łąkach?

- Oprócz normalnej szkoły, chodziłam do szkoły muzycznej. To wymusza dyscyplinę. Ale miałam czas i na bieganie po łąkach. Zimą mieszkaliśmy w Wilnie, ale za to latem w daczy pod miastem. Chodziłam na poziomki, wspinałam się po drzewach, w Wilii łapałam rybki do słoika. Takie miłe wspomnienia... A akordeon z czasem zostawiłam. Dziś trochę żałuję, bo jest idealny do milongów. Może kiedyś do niego wrócę.

Dusisz w sobie złość czy wybuchasz?

- Zawsze wybucham. Nie potrafię nosić w sobie złości, zamiatać problemów pod dywan. Zawsze na bieżąco oczyszczam atmosferę. Czasem uderzam ręką w ścianę, gdy się wściekam. Na złość pomaga też wysiłek fizyczny. Zakładam buty i idę pobiegać. Ale tak naprawdę niewiele mam powodów do złości. Może dlatego, że lubię życie, a niedogodności traktuję nie jako problemy, a sprawy do rozwiązania. Kiedy się wkurzam, krzyczę albo jak mówi mój syn "jestem niegrzeczna". Mam wschodni temperament i rosyjską duszę. Ładnie się uśmiecham, ale jak wrócę do domu to zrobię awanturkę. Ale złość szybko mi mija. Wściekam się, a potem przytulam, wybaczam, daję kolejne szanse.

Mimo, że czasem ludzie cię zawodzą?

- Rzadko zawodzą. Mam do ludzi szczęście. A w relacjach kieruję się intuicją. Ona nigdy mnie nie zawodzi. Od początku wiem, czego się po kim mogę spodziewać.

Bywasz czasami zła i bezsilna?

- Najbardziej bezsilna byłam, kiedy zachorował mój ukochany dziadek. Przez 10 lat leżał sparaliżowany, zdany na pomoc rodziny. Widziałam, jak się męczy. Czuł się upokorzony tym, że jest zależny od innych i jest dla nich ciężarem. Czułam przerażającą niemoc i złość na to, że nie mogę nic zrobić. To też nauczyło mnie pokory. Że trzeba dziękować Bogu za to, co się ma. I trzeba cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy.

Kiedy obserwowałam twoje treningi w "Tańcu z gwiazdami", myślałam: ona ciężko pracuje.

- Skąd! Ja tak naprawdę jestem potwornie leniwa. I tak doszłyśmy do siódmego grzechu głównego (śmiech). Gdyby nie mój trener, Rafał Maserak, pewnie wolałabym leżeć na kanapie i patrzeć w niebo. "Dawaj, dawaj, dosyć leżenia" - krzyczał. I poskramiał moje lenistwo. Jestem leniwa i to jest największy mój grzech, z którym nie potrafię sobie poradzić. Wszystko mogłabym i powinnam więcej i mocniej.

To jak udaje ci się wstawać o piątej rano na plan "Blondynki" albo być na nim do północy?

- To nie jest problem wstać o piątej. Czasem bywa trudno, jak na przykład poprzedniego wieczoru zgrzeszyłam nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu (śmiech). Dlatego, gdy wiem, że rano mam zdjęcia, staram się żyć ascetycznie.

Mogłabyś leżeć na kanapie i tylko patrzeć w sufit?

- Nie potrafiłabym tak żyć. Choć jestem leniwa, to jednak wciąż gdzieś mnie niesie.

Co jest ważniejsze - szczęście czy praca?

- A to się wyklucza? Mam szczęście, nie muszę wybierać.

Świat kobiety
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas