Katarzyna Bujakiewicz: Na kłótnie szkoda mi czasu

Właśnie skończyła czterdzieści lat i po dłuższej przerwie powróciła na ekran. W superformie! SHOW zdradza, jak wymarzyła sobie miłość życia i jak w tej roli sprawdza się jej ukochany.

Katarzyna Bujakiewicz
Katarzyna BujakiewiczAndras SzilagyiMWMedia

Katarzyna Bujakiewicz: - Ostatnio trochę zaniedbałam bieganie, więc teraz jem sałatę (śmiech).

Serio?

- Oczywiście, że przesadzam. Ale faktycznie jest trochę tak, że gdy przestaję biegać, to od razu mam trzy kilogramy do zrzucenia. Najgorzej było w szkole teatralnej. Cały dzień zajęcia, a wieczorem książki i podjadanie bułeczek. Wtedy byłam najgrubsza.

Czyli sport to dla ciebie sposób na figurę?

- Nie tylko. Bieganie uzależnia. Wytwarzają się endorfiny nazywane hormonami szczęścia. Od czterech lat potrzebuję ich do życia. Organicznie.

Jak nie biegasz, to...

- ... jestem w ciąży! Trzy lata temu niczym się nie przejmowałam, nie ograniczałam i oczywiście przytyłam. Szalałam kulinarnie.

Stresowałaś się wtedy swoją wagą?

- To akurat nie stresuje mnie wcale. Nigdy nie należałam do chudych i nie miałam ambicji, by nosić sukienki w rozmiarze 34.

Gdzie biegasz?

- W Poznaniu biegam w parku albo w lesie. Z psem, przy którym czuję się bezpieczna. Ale teraz kręcimy zdjęcia do serialu TVN "Lekarze" w Toruniu. Nie znałam terenu, spytałam więc pierwszego napotkanego biegacza o ścieżkę na półtoragodzinny trening. On grzecznie zaproponował, bym mu towarzyszyła.

- Oczywiście oglądam kryminały i przebiegła mi przez głowę myśl, czy to aby na pewno zwykły biegacz. Ale szybko się opanowałam, bo przecież życie to nie jest serial. Zrobiliśmy świetną wycieczkę biegową. Dużo nie rozmawialiśmy. Po południu zadzwoniła do mnie moja menedżerka i powiedziała, że dostała maila, w którym ktoś gratuluje mi kondycji, życzy sukcesów i przestrzega, bym na przyszłość nie biegała z nieznajomymi po lasach, bo nie zawsze uda mi się trafić na poczciwego... księdza.

Dobrze ci się gra w nowym serialu?

- W Toruniu wszyscy przyjmują nas bardzo serdecznie. A jak na Starym Rynku pojawił się Małaszyński, to było istne szaleństwo! Kobiety piszczały. Bardzo go kochają (śmiech).

Jak się wam pracuje?

- Dzisiaj zrobiłam dwie operacje. Mieliśmy jakąś śledzionę do "naprawienia", bo był pocięty brzuch. Ja akurat mam już doświadczenie po poprzednim serialu "Na dobre i na złe", gdzie grałam pielęgniarkę. Dobrze więc wiem, co to jest na przykład intubacja. Ale tak jak wszyscy aktorzy grający w "Lekarzach" przeszłam szkolenie w warszawskim szpitalu przy ulicy Banacha.

- Uczyliśmy się, jak fachowo myć ręce przed operacją, jak trzymać narzędzia chirurgiczne. I jesteśmy w tym podobno coraz lepsi. Na planie towarzyszy nam świetna ekipa konsultantów - prawdziwych chirurgów.

Byłaś przy prawdziwej operacji?

- Tak! Słabo mi się zrobiło. Patrzyłam na ręce chirurgów i pomyślałam, że to jest hardcore. Magda Różczka ma inaczej - zastanawia się, czy może nie minęła się z powołaniem. Jest precyzyjna i empatyczna - mogłaby być świetnym lekarzem.

Zabierasz ze sobą do pracy córkę?

- Po co? Żeby siedziała w pokoju hotelowym w Toruniu i się nudziła? Ona ma świetnie zorganizowane życie w Poznaniu. Zanim wyjadę, mrożę dla niej obiadki z ekologicznych warzyw. Potem z drogi dzwonię do teściowej, pytam: "Jak mała?", i słyszę, że cała w skowronkach biega z kuzynką po ogródku. Oczywiście, czasem bez Oli jest mi ciężko, bo tęsknię. Ale aktorstwo to jest samolubny zawód. W Toruniu potrzebuję się wyspać i nauczyć roli.

Nie jesteś matką-kwoką?

- Gdy wracam do Poznania, jestem całkowicie dla małej. Zanim zdecydowałam się na macierzyństwo, byłam perfekcyjnie do niego przygotowana, przeczytałam chyba wszystkie poradniki świata.  Od razu wiedziałam, w którym kierunku chcę iść z wychowywaniem dziecka.

- Najbardziej zainteresowało mnie "Rodzicielstwo bliskości" Claude Didierjean-Jouveau. U mnie w domu nie ma zimnego chowu, odkładania dziecka do łóżeczka, kiedy ono płacze. Przytulamy, przytulamy jak najwięcej. Trzeba słuchać swojej intuicji. Bo każde dziecko jest inne.

Twoja przyjaciółka Ania Przybylska wspierała cię w chwilach macierzyńskiej słabości?

- Ostatnio szłam sobie uliczkami Torunia. Dzwonię do Anki i mówię: "Słuchaj, coś dziwnego się ze mną dzieje. Jest piękna jesień, czuję się wolna, ale mam też potworne wyrzuty sumienia, że mnie nie ma przy Oli". A Ania na to: "Spokojnie! Każdy etap macierzyństwa jest inny. Wyrzuty sumienia to normalka".

- Przyjaźnimy się z Anią od wielu lat. Przyglądałam się, jak ona intuicyjnie wychowuje swoje maluchy. Był luz. Zero terroru, że dziecka nie wolno nosić za dużo na rękach, a o ósmej wieczorem to wszyscy powinni być już w łóżkach. Takie wychowanie ogromnie mi się spodobało.

Kto najbardziej pomaga ci w opiece nad Olą?

- Jak to kto? Jej tata. Ola to jest córeczka tatusia. Bardzo są ze sobą związani. I wiem, że będę za jakiś czas o nich zazdrosna.

Kiedy pierwszy raz wyjechałaś bez Oli na dłużej?

- Gdy miała niewiele ponad rok, pojechałam z "psiapsiółkami" do Rzymu świętować urodziny jednej z nich. Miałyśmy plany, by trochę zaszaleć, a skończyło się na tym, że każda z nas poszła spać o ósmej (śmiech). Tak samo jest teraz w Toruniu. Ktoś mnie zaprasza po pracy na drinka, a ja wolę poczytać sobie książkę w łóżku. Macierzyństwo mnie chyba wyciszyło.

Jaka jest Ola?

- Wspaniała, żywa, wesoła, mądra i taka zdolna. Wiem, to są frazesy powtarzane przez młode matki.

Co byś chciała dać małej?

- Po prostu cudowne dzieciństwo. Żeby nie iść w ten klimat, że dziecko musi mówić w sześciu językach, mając trzy lata. Ja od szóstego roku życia bawiłam się w teatr czy kino. Ale to była zabawa, nikt mnie do tego nie zmuszał. Podoba mi się ciepłe i empatyczne wychowanie przez zabawę, a nie za pomocą kar, zakazów i nakazów

Nie stosujesz żadnych kar?

- Na razie nie. Ola jest na to za mała. Mówię jej tylko, że czegoś nie wolno. A jak nie posłucha i na przykład spadnie z czegoś, to nabije sobie guza i potem już wie, że nie powinna.

Żadnych karnych jeżykow?

- Żadnych! Dziecko musi mieć przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. I jeszcze jedno: szczęśliwi rodzice to szczęśliwy maluch. Warto więc najpierw zadbać o dobry związek ze swoim mężczyzną.

Planujesz ślub?

- Tak, i wszystkich dziennikarzy oczywiście na ten ślub zaproszę (śmiech). Ale tak całkiem serio, to nie mamy takich planów. Ślub nie jest moim życiowym celem. Może dlatego, że ja już kilka razy założyłam w filmach białą suknię i teraz nie mam potrzeby, by znowu przebierać się za królewnę.

- Wierzę, że jeżeli ludzie chcą być ze sobą, to po prostu będą. Czy papierek może być jakąś gwarancją? Po co? Co nas mocniej zwiąże niż dziecko?

Twój partner to facet spoza show-biznesu.

- I bardzo mnie to cieszy. W domu musi być ktoś, kto trochę normalizuje gwiazdorstwo.

Czegoś ci dziś brakuje do szczęścia?

- Nie, dziś czuję się spełniona.

Masz mapę marzeń?

- Kilka lat temu organizowałam wieczór panieński mojej kuzynce. Pojechałyśmy na łąkę i rysowałyśmy sobie mapy marzeń. Superenergia się wytworzyła.

Co było na twojej?

- Różne drobiazgi, łącznie z lodówką czy nowym samochodem. Niecenzuralne rzeczy też (śmiech).

A co było najważniejsze?

- Miłość życia. Nakleiłam faceta bez głowy. Kilka miesięcy potem pojawił się on (Piotr Maruszewski, strateg w firmie reklamowej - przyp. red.)

Jak Piotr sprawdza się w roli "miłości życia"?

- Świetnie! Jak każdy facet, ma pewne wady. Ale ja też je mam. Najważniejsze, że lubimy ze sobą przebywać.

Kłócicie się?

- Szkoda nam na to czasu. Ja jestem czasem wybuchowa, ale Piotr ma w sobie duży spokój.

Czas docierania macie już za sobą?

- Jakoś tak się dobraliśmy, że nie musieliśmy się docierać. Mamy podobne temperamenty i podobnie patrzymy na świat. U nas jest jakoś tak normalnie. Bez skrajnych emocji, które towarzyszą parom niedojrzałych szesnastolatków. Nie potrafiłabym być z kimś obrażalskim. Przecież mamy wiele ciekawych rzeczy do zrobienia w życiu.

Co jeszcze chcesz zrobić w życiu?

- Muszę wychować córkę na przyzwoitego, fajnego i szczęśliwego człowieka.

Planujesz kolejne dzieci?

- Właśnie skończyłam czterdziestkę. Mój czas już raczej minął. Nie chcę ryzykować. Wiem, że medycyna poszła do przodu, ale to nie dla mnie. Za późno zabraliśmy się za ten temat. Chyba nie mam już sił na kolejne nieprzespane noce. Przybylska jest jedna, ale ona nadrabia za wszystkich (śmiech).

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas