Katarzyna Groniec: By dusza dostała swoje
Jej koncerty są jak przedstawienia. Śpiewa na siedząco, krzycząc, szepcząc, żartując. Widzowie mówią: "Ciarki chodzą po plecach". Takie emocje gwarantuje także nowa płyta Katarzyny Groniec - "Wiszące ogrody".

Kamila Sypniewska: Lubi pani smutne piosenki?
Katarzyna Groniec: - Tak. Bo są wolne i mogę się spokojnie zastanowić, co dalej (śmiech). Muzycznie smutek jest dla mnie ciekawszy, bardziej poruszający. Na koncertach łączę piosenki w smutno- zabawne ciągi, by pokazać wszystkie aspekty życia po prostu. Lubię smutek przekornie. Moim zdaniem nie wyklucza tak wszędzie reklamowanego pozytywnego myślenia, a i bardzo dobrze dostosowuje się do mojego wewnętrznego, zwolnionego rytmu.
Artur Andrus powiedział, że miarą popularności artysty jest ilość zjedzonych hot dogów w trasach.
- Zjadło się odpowiednią porcję (śmiech). Pod koniec lat 90. i jeszcze długo po 2000 roku faktycznie, gdy w miasteczku, mieście odbywał się zbiorowy koncert, wieczorem wszyscy wykonawcy spotykali się na stacji, bo nie było gdzie zjeść. Hot dog to już full wypas, ja pamiętam jeszcze zapiekanki z keczupem, które szpetnie przeklinaliśmy, bo poplamiły podkoszulki.
Mówi pani o sobie ironicznie: podmiot wykonawczy. Taki tytuł wpisany w kontrakty, m.in. koncertów. Jakim jest pani podmiotem?
- Kiedyś byłam szalenie punktualna. Zawsze pojawiałam się na próbach pierwsza. Aż ktoś z niesmakiem powiedział, że jestem punktualna jak śmierć. Od tamtego czasu spóźniam się chociaż o 10 minut. Tak jak na dzisiejsze spotkanie (śmiech).
Pierwszą płytę "Mężczyzni" z 2000 roku i tegoroczną "Wiszące ogrody" dzieli 14 lat. A Katarzynę Groniec z wtedy i dziś?
- Dzieli nas przepaść. Choćby w sposobie nawiązywania kontaktu z publicznością. Wtedy byłam strasznie spięta, okopana na swoich pozycjach. Na szczęście największa głupota mi minęła. Urodziły się świadomość, poczucie dystansu wobec własnej osoby i tego, co się robi.Uważa pani, że każdy artysta jest próżny.- Żeby wyjść przed publiczność, trzeba siebie lubić. Nie mówię o miłości z wzajemnością, przynajmniej nie w każdym przypadku. Jako dziecko uwielbiałam występować, co krąży do dziś w rodzinnych anegdotach, gdy np. odśpiewałam Mazurek Dąbrowskiego na komunii siostry. Tyle że wraz z dorastaniem ta łatwość zdecydowanie wyparowała. Gdy zajmujesz się muzyką, zaczynasz ją odbierać nie tylko duszą, sercem, ale i rozumem. A gdy dusza dostanie swoje, włącza się mózg. Rozkładasz wszystko na czynniki pierwsze.O próżność panią trudno posądzić. Na imprezach pani nie widać, image skromny. Tylko na koncertach maluje pani paznokcie na czerwono.- (Śmiech). Może dlatego, że gdy mam zrobione paznokcie, czuję się wyszykowana i elegancka. Dość późno zaczęłam je malować. Wcześniej - spuśćmy zasłonę miłosierdzia. Nerwowy człowiek wyprawia różne brzydkie rzeczy z paznokciami. Rozsmakowałam się w kolorach, zwłaszcza w odcieniach nasyconej czerwieni. Ten kolor dodaje mi pewności, energii.Wiszące ogrody" to "the best of" koncertów z piosenkami m.in. Jacquasa Brela, Bertolta Brechta, Kurta Weilla, Nicka Cave’a.- Koncerty gramy do września. Zaczynam już pracę nad nowym programem z piosenkami Agnieszki Osieckiej na festiwal Fundacji Okularnicy, który odbywa się jesienią w Warszawie. I powoli rozkręca się płyta z moimi autorskimi piosenkami.O "Wiszących ogrodach" mówi pani: najważniejszy jest Brel.- To jeden z pierwszych moich nastoletnich zachwytów. Trafiłam na piosenki Brela w wykonaniu Michała Bajora i zwariowałam.Jak się trafia na Jacquesa Brela w Gliwicach, gdzie pani mieszkała?- Poszłam na koncert w kinoteatrze. Nie pamiętam już, z kim i dlaczego. Trafiłam tam pierwszy raz, gdy miałam 13 lat, na koncert Marka Grechuty. Siedziałam z boku na tzw. jaskółce i przybiło mnie wrażenie, że ten gość na scenie patrzy mi prosto w oczy i śpiewa tylko dla mnie (śmiech) i o mnie. Tak do mnie przyszła piosenka, przez to, o czym jest. Zaczęłam od poezji i ona była dla mnie najważniejszym wyznacznikiem. A teraz kto panią zachwyca?- Jest wielu artystów, którzy poruszają wyobraźnię, wzruszają. Choćby zmarła kilka lat temu Lhasa de Sela. Uwielbiam Fionę Apple. Podskórnie gdzieś czuję dawkę szaleństwa w jej piosenkach.Pani córka, Marianna, której piosenka wzbudziła sporo zamieszania, raczej inspiruje się PJ Harvey, Courtney Love...- Przede wszystkim Nickiem Cave’em. Mówi o nim: moja wielka miłość (śmiech). Rozumiem to. Młodzi ludzie potrzebują idoli, gdy szukają swojej drogi.Przyznam, że zabroniłam swojej córce chodzić na kółko dziennikarskie...- Też odradzałam swoją branżę. Chciałabym, żeby robiła coś innego. Stabilniejszego. Emocjonalnie i oczywiście finansowo, bo można pójść za masowym gustem, albo zostać wiernym swojemu, co wiąże się z niepokojem, jak będzie w przyszłym miesiącu. Swoje demo nagrała w drodze ze świąt, gdy wstąpiłyśmy do mojego przyjaciela, muzyka Łukasza Damrycha, z któ- rym nagrywam płyty. Wrzuciła tę piosenkę na YouTube i rozdzwoniły się telewizje śniadaniowe z zaproszeniem na kanapę. Odradziłam dziecku. Ma jeszcze kilka fajnych demo, ale mówię: "Nie wrzucaj tego na razie. Jeszcze okrzepnij". A ona pyta: "A byłaś kiedyś w Plotku?". "No nie. Dzięki tobie jestem" (śmiech).Słyszałam, że rozmawia pani z kotem, co się zdarza. Ale i za niego sobie odpowiada...- Teraz już muszę mówić na dwa głosy - żeński i męski (śmiech). Mania jakiś czas temu przytargała Jadzika. Myślałyśmy na początku, że to dziewczyna - Jadzia. No ale okazało się, że to Jadwig. A ponieważ mamy już kotkę Pupkę, gadam za dwa koty. Nieśmiałą Pupkę i Jadzika, dachowca bez kompleksów.Katarzyna Groniec zawodowo: debiutowała w legendarnym musicalu "Metro", a Edyta Górniak była jej dublerką. Groniec została wierna piosence poetyckiej, aktorskiej. Wydała dziewięć płyt, zjeździła całą Polskę z koncertami, które zawsze gromadzą sale pełne wielbicieli jej talentu. Ostatnia płyta "Wiszące ogrody" wzrusza, zastanawia i autentycznie zachwyca.Katarzyna Groniec prywatnie: Córka, Marianna Linde, niedawno wyrzuciła na You- Tube swoją piosenkę. I choć emocje budzą nazwiska rodziców (tata to Olaf Lubaszenko), wielu po prostu zachwyciło się jej głosem.