Lubiłam majsterkować
Zwariowana blondynka znana z reklam była równie zwariowanym dzieckiem. Bawiła się w niebezpiecznych miejscach, majsterkowała jak chłopak. Nie przepadała za szkołą i od najmłodszych lat chciała być gwiazdą.
Jako mała dziewczynka spędziła wiele godzin w słynnym amfiteatrze, podpatrując próby artystów. Miała taką możliwość dzięki mamie Elizie, która była dyrektorką Miejskiego Ośrodka Kultury w tym mieście. - Do tej pory mam dwa kajeciki z autografami wspaniałych piosenkarzy - wspomina aktorka i wokalistka.
Śpiewać chciała od zawsze. Kiedy miała sześć lat, rodzice zapisali ją do chóru Legenda, a potem do szkoły muzycznej i Opolskiego Studium Piosenki. Studia na PWST w Krakowie też wybrała tylko dlatego, że był tam wydział estradowo-wokalny. Skąd ten talent?
Wszyscy w rodzinie mają dobry słuch. W chórze występowała jeszcze do niedawna stuletnia dziś babcia Barbary, Irenka! Czy dla małej Basi istniała jednak inna opcja niż scena? - Mój tata Janusz projektuje instalacje elektryczne. Dzięki niemu zawsze miałam tendencje do majsterkowania i liczenia. Kiedy w dzieciństwie dostałam rower górski, sama wzięłam narzędzia i odkręciłam błotnik oraz bagażnik. Taka spryciula byłam - śmieje się Kurdej-Szatan.
Wrodzony optymizm zawdzięcza rodzicom. - Nauczyli mnie też samodzielności i przekazali siłę. Dziś często myślę: Jeśli coś się nie uda, pomartwię się później. A właściwie czemu ma się nie udać? - dodaje. Nie była rozpieszczana, ale wiedziała, że na bliskich zawsze może liczyć. Dziadek wychodził jej na spotkanie, gdy późno wracała, a starsza siostra Katarzyna broniła przed agresywnymi koleżankami.
- Kiedy byłam w piątej klasie podstawówki, zatrzymały mnie starsze o kilka lat dziewczyny i zabrały pierścionki z czaszkami. Nie chciały mnie wypuścić, znęcały się. Gdy poskarżyłam się siostrze, ona poszła z nimi porozmawiać. W efekcie pierścionki wróciły i nikt mnie już nie zaczepiał - wspomina Barbara. Dziś, kiedy ma problemy, też dzwoni do siostry, mamy lub taty.
Rodzina Kurdejów mieszkała w opolskim blokowisku - na osiedlu Związku Walki Młodych. - Niedaleko naszego mieszkania były tereny działkowe. Bawiłam się tam na stromej górce usypanej przez robotników podczas budowy. Dzieciaki nazywały to miejsce "górką śmierci". No cóż - ja właściwie uratowałam życie koleżance, która utknęła pomiędzy starymi rusztowaniami. Biegłam co tchu, by znaleźć łatwiejsze wejście na górę i ją uwolnić z uwięzi - wspomina Basia.
Mama mówiła o niej, że jest włóczykijem i wszędzie jej pełno. Od nauki wolała fikołki na trzepaku, skakanie z gumą i nagrywanie na elektroniczne pianino skomponowanych przez siebie utworów. Ta żywiołowość została jej zresztą do dzisiaj - to za nią pokochali ją widzowie.
Iwona Zgliczyńska