Małgorzata Rozenek: Gdy czas na zmiany, pojawia się odwaga
Odważnie zmienia swoje życie. Zawodowe i prywatne. Gdy coś zaczyna ją bardzo uwierać - rusza do działania. Bez strachu. Trudno, najwyżej się nie uda. "Olivii" opowiada o tym, co dostała od rodziców i co chce przekazać synom.
Beata Biały: Niedawno była promocja twojej nowej książki o sztuce uprawiania ogrodów. Naprawdę znasz się na tym?
Małgorzata Rozenek: - Moja wiedza na temat ogrodu jest wystarczająca, by móc doradzić, jak tanio, bez dużego nakładu pracy mieć piękny ogród. Wiem na przykład, że połączenie lawendy z bluszczem jest piękne, ale nie ma prawa się udać. Bo te rośliny mają różne potrzeby. I w poradniku o tym piszę. Nie jest to oczywiście zbiór tylko moich doświadczeń. Zebrałam w niej również rady innych. Książka jest dla osób, które chcą stworzyć piękny ogród, balkon lub taras.
Dwa programy, dwójka dzieci, dom na głowie... Masz jeszcze czas na pisanie książek?
- Myślę już o trzeciej, najważniejszej z serii. Będzie opowiadać o tym, co w domu jest najistotniejsze, gdy już wszystko posprzątamy.
A co jest najważniejsze?
- Zawsze ludzie. Przecież te nasze starania o dom są po to, by spędzać w nim czas z najbliższymi.
Masz dyplom prawnika, napisaną rozprawę doktorską.
- Nawet zrecenzowaną, tylko nie zdążyłam jej obronić.
Tymczasem zajęłaś się pisaniem poradników...
- W piątek oddałam pracę doktorską, a w poniedziałek dostałam telefon z propozycją castingu. W czasie studiów doktoranckich byłam zajęta tylko dwa dni w tygodniu.Naiwnie myślałam, że zamienię te dwa dni na telewizję. Nie miałam pojęcia, jak wygląda produkcja i ile czasu zajmuje. A potem w wpadłam w tę spiralę (śmiech).
Nie żałujesz, że uniwersytet zamieniłaś na telewizję?
- Były momenty, kiedy myślałam: "To mnie przerasta". Pogodzenie pracy z domem okazało się trudne. Ale było już za późno. Nie mogłam powiedzieć: "Ojej, przepraszam, ale myślałam, że to zajmie mi mniej czasu". Byłam też w takim momencie swego życia prywatnego, który nie pozostawił mi możliwości wyboru, zastanawiania się, czy mogę sobie pozwolić na komfort powrotu do poprzedniego życia. Już wiedziałam, że muszę iść dalej. Mam dwójkę dzieci.
Dlatego zdecydowałaś się na współpracę z firmą Lakma, właścicielem marek Sidolux i Perlux?
- Przede wszystkim dlatego, że od lat używam ich produktów. To polska firma. Odwiedziłam fabrykę, wiem, jak wygląda produkcja. Podeszłam do kampanii z pełnym przekonaniem.
Skąd taka odwaga do podejmowania wyzwań?
- To zasługa moich rodziców. Pochodzę z domu, w którym dostałam ogromną miłość i wsparcie. Wciąż mam z rodzicami bardzo bliską relację. Co wcale nie oznacza, że jest ona cukierkowa (śmiech). Moi rodzice całe życie mieli wobec mnie duże wymagania, ale jednocześnie dawali mi ogromną siłę, bym te wymagania mogła spełniać. Mój ojciec mawiał: "Nie ma nic gorszego niż zgoda na bylejakość". Nie ma więc we mnie zgody na bylejakość. Czy to dbanie o dom, robienie zdjęć, wypoczywanie, spacer. Wszystko, co robię, chcę robić najlepiej, jak potrafię.
Więc skaczesz na główkę do basenu, sprawdzając, czy jest w nim woda?
- Zawsze sprawdzam. Ale wolę ponosić konsekwencje czynów niż braku czynów. Zauważyłaś, że ludzie częściej żałują rzeczy, których nie zrobili niż tych, które zrobili? Są rzeczy, których nie możesz poświęcić, na przykład dla pracy. Bo praca ci nigdy tego nie zrekompensuje. Są rzeczy, których po prostu nie możesz poświęcić.
Ale zwykle boimy się większych zmian.
- Ja też się boję. Tyle że jeszcze bardziej boję się życia w niezgodzie ze sobą.
Wiele kobiet pewnie zazdrości ci tej odwagi. Bo same nie potrafią diametralnie zmienić swego życia.
- Może tej zmiany wcale nie potrzebują? Gdy dochodzisz do ściany, zawsze znajdziesz siły na to, żeby coś zmienić. Dopóki strach przed przyszłością jest większy i bardziej paraliżujący niż emocje, które się przeżywa, to znaczy, że chyba jeszcze nie jest tak źle. Bo gdy jest pora na zmiany, pojawia się też odwaga.
Nie bałaś się, że rewolucja w prywatnym życiu zaszkodzi ci zawodowo? Że wyrzucą cię z prowadzenia "Perfekcyjnej", bo się okazało, że perfekcyjna nie jesteś?
- Oczywiście, że się bałam. Miałam wszystko do stracenia. Byłam przekonana, że to może być koniec mojej pracy w telewizji. Ale pomyślałam, że ciężka praca zawsze się obroni. I miałam ogromne wsparcie w rodzicach, w przyjaciołach. Tak naprawdę boję się jednego - momentu, w którym by mi ich zabrakło.
Nie przejmujesz się tym, co powiedzą inni?
- Na początku, przez jakiś czas, śledziłam doniesienia na swój temat. Dziwiła mnie siła emocji, jakie budzę. Wtedy mój szef zapytał mnie: "Czy jest ktoś, kogo podziwiasz?". Bez zastanowienia odpowiedziałam, że Justynę Kowalczyk. "Poczytaj artykuły i komentarze na jej temat" - odpowiedział. To mi wystarczyło. Ta dziewczyna bardzo ciężko pracuje, osiąga cele, wygrywa. Swoje życie podpogwiazda rządkowała sportowi, a i tak znajdą się tacy, którzy ją krytykują. Więc czym się tu przejmować? Przejmuję się tylko tym, co myślą moi najbliżsi. Myślę, że już w dzieciństwie, w czasach szkoły baletowej, uodporniłam się na ciągłe ocenianie. Ciężko pracowałam, w wielkiej dyscyplinie, widziałam, jak praca przynosi efekty, a oszustwa w czasie ćwiczeń są tak naprawdę oszukiwaniem siebie.
Dziewięć lat uczyłaś się w szkole baletowej, ale nie zostałaś primabaleriną.
- Nigdy nie było to moim marzeniem. W połowie szkoły chciałam nawet zrezygnować. Odbyłam z tatą poważną rozmowę na ten temat. Powiedział wtedy: "Co się zaczyna, to się kończy". Jedno z ważniejszych zdań, które usłyszałam w życiu. Tłumaczyłam, że chcę studiować prawo. "Dobrze, ale skończ szkołę baletową, żebyś potem nie żałowała. Będziesz lepiej się czuła, wiedząc, że doprowadziłaś sprawę do końca" - powiedział. I cieszę się, że nie zrezygnowałam przy pierwszym zwątpieniu. A potem poszłam na prawo. Bo marzyłam, żeby pracować w garsonkach, a nie przed kamerą (śmiech). Wychowywałam się zresztą w takim środowisku. Tata jest ekonomistą i prawnikiem. I najlepszym człowiekiem na świecie, co nie oznacza, że jest łatwy.
Był surowy? W domu panowała dyscyplina?
- Mój dom był takim domem, który chciałabym stworzyć swoim dzieciom. Dać im tyle, ile dostałam od swoich rodziców. Ogromną miłość, prawdę, wymagania, wsparcie i niewiarygodną pomoc. Tata był od wielkich rzeczy i do niego szłam z dużymi problemami. Mama ogarniała codzienność. Uzupełniali się idealnie. Nigdy ich nie oszukiwałam. Może dlatego, że zawsze mogłam przyjść ze wszystkim.
Bo pewnie nigdy nie robili ci awantur?
- Ależ były i awantury (śmiech). Rodzice trzymali mnie silną ręką. Miałam już osiemnaście lat i tata się zgodził, żebym poszła na jakiś koncert. "Ale o dziesiątej musisz być w domu" - zakończył. Nie interesowało go, że koncert zaczyna się o dziesiątej, bo wcześniej gra support. Przyjechał po mnie o dziesiątej. Wtedy było to niewygodne, ale dziś jestem im za to wdzięczna. Gdy powiedziałam mu, że marzę, by pojechać sama do instytutu francuskiego w Nicei i pomieszkać we Francji przez rok, nie było problemu. Była to pierw- sza samodzielna wyprawa, do której starannie się przygotowałam. Zresztą zanim przychodziłam z jakimś pomysłem do taty, musiałam dokładnie wiedzieć, jak to będzie wyglądało.
To dlatego na casting do "Perfekcyjnej" przyszłaś tak solidnie przygotowana?
- Przez całe życie przechodzimy takie "castingi". Dla mnie najpierw były to egzaminy w szkole baletowej, potem egzaminy na studiach. Tata zawsze powtarzał: "Jak coś robisz, zrób to najlepiej, jak potrafisz. Żebyś nie miała do siebie pretensji, gdy się nie uda". Dlatego gdy szłam na casting, solidnie się przygotowałam.
Z domu wyniosłaś ten perfekcjonizm?
- To nie jest perfekcjonizm. To dbanie o szczegóły, właściwa organizacja.
I nigdy nie odpuszczasz?
- Odpuszczam, i to milion razy.
Terroryzujesz domowników?
- Dzieci w naturalny sposób przyjmują zachowania i upodobania od rodziców. Moje przejęły między innymi dbałość o dom. Czy zauważyłaś, że o sprzątaniu mówi się najwięcej w domach, w których jest bałagan? Choć pamiętam czasy, kiedy mi mama suszyła głowę o bałagan w pokoju (śmiech). "Zrób porządek na biurku, posprzątaj te ubrania" - wciąż słyszałam. Aż w końcu stało się to moim nawykiem.
Czym skorupka za młodu nasiąknie...?
- Znam ludzi, którzy pochodzą z domów, w których panował idealny ład, a nie mają go w sobie. To chyba też kwestia własnych potrzeb. Moi rodzice potrafili je we mnie wykształcić, tłumacząc, dlaczego jest to ważne. Nie mówili: "Poukładaj równo bluzki w szafie, bo to ładnie wygląda", tylko: "...bo szybciej znajdziesz tę, którą chcesz włożyć i rano będziesz mogła pospać pięć minut dłużej". Od dziecka wiedziałam, że ten porządek jest po coś. Ale nie jestem perfekcjonistką. Żyję tak, jak chcę.
Program "Perfekcyjna pani domu" był chyba po prostu dla ciebie?
- Uwielbiam ten program. Nie chodzi w nim przecież tylko o sprzątanie ani w "Bitwie o dom" o urządzanie wnętrza. Oglądałam "Perfekcyjną", zanim zaczęłam go prowadzić.
Łatwo jest powiedzieć komuś w "Bitwie o dom", że coś, co wybrał, jest okropne?
- Nigdy nie oceniam człowieka.
Przyznasz, że program wywrócił twoje życie do góry nogami. Warto chociaż było? Nie żałujesz?
- Nie zastanawiam się, co by było, gdyby... Na takie dywagowanie mogą sobie pozwolić tylko osoby, które mają ten komfort, że mogą wrócić do punktu wyjścia. Ja nie mogę. I nie chcę. Więc takie zastanawianie się jest dla mnie w najlepszym wypadku stratą czasu. Wolę w tym czasie pobyć z dziećmi.
Każdy sukces ma swoją cenę. Jaka była twoja za wejście w show-biznes?
- Każdy, kto mnie widzi przez pięć minut w telewizorze, daje sobie prawo do napisania każdego kłamstwa na mój temat. To jest moja cena.
Nie znudziła ci się jeszcze etykietka "perfekcyjnej pani domu"?
- Niezmiennie tylko się dziwię, że ludzie nie widzą, że to zaledwie część mnie. Prawdziwa, ale jednak tylko część.
Więc masz jakieś wady?
- Mnóstwo. Na przykład szybko się denerwuję i to na maksa. Jak się awanturuję, to też na sto procent (śmiech).