Meryl Streep: Wspieram córki, ale im nie pomagam
Nie chciała, by dzieci szły w jej ślady, ale uważa, że każdy ma prawo wyboru. Dlatego nie protestuje...
Zawsze chciała mieć dużo dzieci. To połączyło ją z Donaldem Gummerem, którego poznała w 1978 roku, kilka miesięcy po śmierci narzeczonego, Johna Cazale. Pogrążona w żałobie, nie szukała nowej miłości, ale Don rozumiał jej cierpienie i myślał o życiu tak, jak ona. Szybko wzięli ślub i od początku chronili prywatne życie. "Zawsze wiedziałam, że nie chcę sprzedać mojej rodziny i rzeczy, które są dla mnie ważne. Zamiast "sławnego" życia wybrałam prywatne i nigdy nie żałowałam swego wyboru" - mówiła.
Kariera zawsze na drugim planie
Meryl i Don nigdy nie stali się bohaterami bulwarowej prasy. Zresztą nigdy nie dostarczyli powodów - nie było kłótni, romansów, zdrad. Za to rodziły się kolejne dzieci: Henry (dziś 35 lat), Mamie (31), Grace (28) i Louise (23). By chronić prywatność, zamieszkali z dala od Hollywood, w Connecticut. "Mój mąż jest rzeźbiarzem i architektem, nie lubi życia "na świeczniku" - tłumaczyła aktorka. Ale i ona nie znosi hollywoodzkiego blichtru. Nigdy też nie miała dylematu: macierzyństwo czy kariera. Kiedy dzieci były małe, ograniczyła liczbę filmów, w których brała udział do jednego, najwyżej dwóch rocznie. Czasem zabierała maluchy na plan. Były wtedy pod opieką męża lub niani. "Ale to ja kładłam je do łóżka, czytałam bajki na dobranoc" - zwierzała się. Te wieczorne rytuały były dla niej najważniejsze. "Macierzyństwo z aktorstwem tak naprawdę łatwo jest pogodzić. Pracowałam pięć miesięcy, a resztę roku odpoczywałam" - mówiła.
A w domu była po prostu żoną i mamą, która gotuje obiady, pielęgnuje ogród, bawi się z dziećmi, robi kanapki do szkoły i wozi dzieci na urodziny kolegów. Na 20 lat zrezygnowała nawet z grania w ukochanym teatrze. Nie wyobrażała sobie, że musi wieczorem wyjść z domu zamiast poczytać dziecku bajkę do snu. "Moich dzieci nie interesuje, co robiłam cały dzień. Dla nich ważne jest, że w domu, jak co wieczór, pali się w kominku, w kuchni pachnie pieczona baranina, a w szufladzie nie brakuje czystych majtek" - opowiadała.
Nie planowała, że dzieci pójdą w jej ślady i nigdy ich do tego nie zachęcała. Wprawdzie Mamie i Grace w dzieciństwie wystąpiły w filmach, w których ich mama grała główne role, ale tak było wygodnie dla Meryl - bo mogła mieć córki przy sobie. A choć jest gwiazdą, nigdy nie "wepchnęła" żadnej z nich do filmu. Dziewczynki brały udział w camiestingach pod pseudonimami. Ich mama nie chciała, by dostały nawet najdrobniejszą rólkę tylko z powodu nazwiska.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni
Odetchnęła, kiedy cała czwórka wybrała "nieaktorskie" studia. Ale geny zrobiły swoje. Dziś mówi się, że Mamie to aktorskie odkrycie ostatnich lat, a Grace "lśni" na ekranie. Obie debiuty dawno mają za sobą, zawdzięczają je tylko sobie i pewnie dlatego ich sławna mama zgodziła się zagrać z nimi w filmie - z Mamie w "Ricki and the Flash", z Grace w "Homesman" - obie premiery już wkrótce. Na razie niewiele wskazuje na to, że najmłodsza córka, Louisa, będzie aktorką. Rok temu ukończyła matematykę, jest modelką i... od czasu do czasu chodzi na castingi.
Co na to Meryl Streep? "Z jednej strony jestem zadowolona, bo powinny robić rzeczy, które sprawiają, że są szczęśliwe. Jeśli jest tym aktorstwo - to dobrze. Z drugiej strony, paparazzi wszędzie śledzą młode aktorki. Nie chciałabym, aby takie sytuacje spotkały moje dzieci. Będę je chronić najlepiej jak potrafię". Nie kryje przy tym dumy z córek: "Nieustannie myślę o swoich dzieciach, chciałabym, żeby miały szczęśliwe życie. To są moje najważniejsze "Oscarki". Lubię też spędzać czas z mężem, cieszę się, gdy ludzie chodzą na moje filmy... Co będzie za parę lat? Mam cudowną rodzinę, więc jest nadzieja, że doczekam się wnuków".
Beata Biały