Mógł być drugim Marlonem Brando, ale nie uczył się angielskiego

Roman Wilhelmi swój niezbyt wysoki jak na aktora wzrost – 176 cm, nadrabiał talentem. Błyszczał w rolach podrywaczy i cwaniaków. Ale prywatnie żył w poczuciu klęski.

Do Marlona Brando porównywano go ze względu na podobieństwo fizyczne oraz sposób ekspresji
Do Marlona Brando porównywano go ze względu na podobieństwo fizyczne oraz sposób ekspresjiarchiwum Filmu Agencja FORUM

Jako aktor znał swoją wartość. Przygotowując rolę, nie czytał książek, które mogłyby mu w tym pomóc. Wystarczył scenariusz: przy swoich kwestiach stawiał jedynie kolorowe literki, oznaczające miejsca, gdzie chciał zagrać na całego, a gdzie nieco odpuścić.

Ponieważ dość długo czekał w życiu na główne role, to zdobywszy sławę, chciał grać tylko rzeczy ważne, zgodnie z zasadą, która przyświecała mu w pracy i w życiu: wszystko albo nic!

Jako aktor nigdy się nie oszczędzał (notabene na scenie bardzo się... pocił) i tego samego wymagał od scenicznych partnerów. Potrafił docenić ich wysiłek, choć nie zawsze w konwencjonalny sposób, tzn. chętnie używał niecenzuralnych słów. Grażyna Barszczewska zapamiętała jeden z takich komplementów, ale lepiej go publicznie nie cytować.

W "Zaklętych rewirach" grał szefa kelnerów, Fornalskiego. Sam wymyślił kwestię: "Któren sukinsyn rżnie mnie na kasie?" i wymusił na reżyserze Januszu Majewskim, by ją zachował. W prywatnych rozmowach mawiał, że... nie przepada za filmem ani teatrem. - Lubię jedynie siebie, gdy gram - mówił jak typowy narcyz.

Jeśliby jakiegoś polskiego aktora porównywać z Marlonem Brando, to właśnie jego. W USA Wilhelmi nie zrobił jednak kariery, choć miał propozycje. Przyznał, że był zbyt leniwy na taki wysiłek: nigdy nie chciało mu się nauczyć języka angielskiego.

Grał na scenie i w życiu. Pierwsze małżeństwo Wilhelmiego przetrwało 9 lat i rozpadło się w 1967 r. Podczas rozprawy rozwodowej aktor rzucił się przed żoną na kolana i odegrał miłosną scenę. Zrobił to tak przekonująco, że wzruszone ławniczki próbowały przekonać panią Danutę, by wycofała pozew. Już po rozwodzie Wilhelmi pewnego dnia niespodziewanie zapukał do mieszkania byłej żony i poprosił ją, by pozwoliła mu się na jakiś czas wprowadzić, bo jego aktualna dziewczyna domaga się ślubu i "inaczej to go dorwie". Był zawiedziony odmową - jak małe dziecko.

***Zobacz także***

Nauka nie musi być nudnaNewseria Lifestyle/informacja prasowa
Roman Wilhelmi osiągnął szczyt popularności w serialu "Kariera Nikodema Dyzmy" z 1979 r.
Roman Wilhelmi osiągnął szczyt popularności w serialu "Kariera Nikodema Dyzmy" z 1979 r.INPLUSEast News

Barwne były również okoliczności jego drugiego małżeństwa, z węgierską tłumaczką Mariką Kollar, którą poznał podczas występów Teatru Ateneum w Budapeszcie pod koniec lat 60.

- Po bankiecie, gdy wszyscy byli już w sztok pijani, Romek dla zabawy wyrzucił nasze tłumaczki za drzwi. Wcześniej o wdzięki Mariki pobił się w holu hotelowym z kolegą. Następnego ranka wstał bardzo wcześnie, co mu się rzadko zdarzało. Starannie się ogolił, kupił cięte, kolorowe hiacynty i oficjalnie poprosił Marikę o wybaczenie. Przeprosiny Romka zostały przyjęte. Oświadczyny także - wspominał aktor, Henryk Łapiński.

Ślub odbył się w Warszawie. Gdy urodził im się syn Rafał, szybko potwierdziło się, że Roman nie nadaje się do życia rodzinnego. Nie dawał pieniędzy, gubił kartki na żywność. Marika rozwiodła się, wyjechała z Polski. Rafał przez lata nie miał regularnych kontaktów z ojcem. Został tłumaczem, zamieszkał w Wiedniu.

Roman związał się m.in. z koleżanką po fachu, Iwoną Bielską. To była miłość na odległość: ona w Krakowie, on - w Warszawie. Potrafił w środku nocy zadzwonić i powiedzieć, że jeśli ukochana natychmiast do niego nie przyjedzie, on rzuci się  z balkonu. Bielska brała taksówkę i jechała do stolicy. Nie mogła jednak wytrzymać takiej huśtawki emocjonalnej, rozstali się po dwóch, czy trzech latach. Ostatnią kobietą w życiu aktora była sekretarka planu, Liliana Kęszycka.

- Nic mi się nie udało - tak Roman Wilhelmi podsumował z goryczą swoje życie w jednym z ostatnich wywiadów. Nie miał racji - jego znakomite, niezapomniane role zostały na zawsze w historii polskiego kina i telewizji, i w naszej pamięci.

***Zobacz także***

Nauka nie musi być nudnaNewseria Lifestyle/informacja prasowa
Tina
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas