Myslovitz

Zespół Myslovitz, po blisko czterech latach milczenia - nie licząc wydanej w międzyczasie anglojęzycznej wersji albumu "Korova Milky Bar" (2003) i eksperymentalnej płyty z improwizacjami, "Skalary, mieczyki, neonki" (2004) - powrócił w maju 2006 roku z premierowym materiałem, zatytułowanym "Happiness Is Easy".

fot./ Adam Iwański
fot./ Adam IwańskiEast News

Przy okazji podzieli się także swoimi opiniami na temat zagranicznego tournee Myslovitz, złej kondycji krajowego rynku fonograficznego, a także szans polskiej drużyny podczas mistrzostw świata w piłce nożnej w Niemczech.

Zacznijmy od singlowego utworu "Mieć czy być", który w specjalnym konkursie wybrali internauci portalu INTERIA.PL. Z tego, co mi wiadomo, teledysk do tej piosenki był kręcony dwukrotnie. Coś wam nie pasowało w pierwotnej wersji?

Wojtek: Pierwszy teledysk był kręcony przez Pawła Bogocza. Nie do końca dogadaliśmy się co do kwestii technicznych i artystycznych. Poza tym on też się pomylił przy przyspieszeniu klatek...

Przemek: Podobnie jak z konkursem na pierwszy singel w INTERIA.PL, zrobiliśmy również w przypadku klipa. Może to nie był typowy konkurs - puściliśmy wici do kilku firm, które napisały wstępny scenariusz i przyniosły nam pomysł na teledysk. Kilka z nich nam się spodobało i trzeba było się na coś zdecydować. Zdecydowaliśmy się na pomysł Pawła Bogocza. Ale suma małych szczegółów spowodowała, że nie osiągnięto takiego efektu, o jaki nam chodziło. Obawialiśmy się, że strona wizualna nie do końca daje taki nastrój, taką atmosferę, jaką byśmy chcieli mieć. Dlatego zwróciliśmy się do firmy Papaya, by nakręcili nam teledysk raz jeszcze.

Ten teledysk to jest fajna sprawa, gdyż pokazuje nas. Nie prezentuje żadnej specjalnej historii. Gdy byliśmy ostatnio w telewizji, to powiedziano nam, że wreszcie ktoś przyniósł teledysk, który pokazuje artystów, a nie koncentruje się na fabułach i historiach. Klip skupia się na fajnych szczegółach, jak na przykład Wojtek wciskający przester...

To jest ciekawe. Szczegóły są akcentowane w odpowiednich momentach.

Wojtek: Wideo zostało nakręcone na taśmie filmowej. Jest tam wspaniale sterowane światło, barwy są bardzo ciepłe, a cały klimat jest troszeczkę "coldplay'owski".

Przejdźmy do sesji nagraniowej. W jaki sposób przełamaliście wypracowane prze kilkanaście lat wspólnego grania schematy, z którymi - tak przynajmniej mówił Artur - staraliście się walczyć podczas nagrań "Happines Is Easy"?

Przemek: Na pewno pracowaliśmy inaczej z producentem. Pojawiło się właściwe dwóch producentów: Maciek Cieślak i Rafał Paczkowski, który również był realizatorem tej płyty. Maciek bardzo nam pomógł w fazie przed nagraniami, kiedy przyszedł i przejrzał nasze aranżacje i piosenki. Oczyścił to z rzeczy zbędnych. Fajnie, gdy ktoś z dystansu spojrzy na to, co robisz.

Poza tym Maciek jest profesjonalistą i potężnym artystą. Jemu łatwiej było zobaczyć słabości i takie nasze przyzwyczajenia, jak na przykład dublowanie melodyjek gitarowych czy klawiszowych.

Wojtek: Kiedyś graliśmy dwie melodie naraz i w aranżu robiło się to nieczytelne, był bałagan. Teraz jest za to jeden temat, którą gramy razem i jest to bardziej czytelne. Produkcja Rafała spowodowała, że wszystko dobrze słychać na tej płycie: gitary, bas, bębny. Niektórzy twierdzą za to, że słabo słychać wokale.

Przemek: Tą płytą powróciliśmy do nagrywania analogowego. Zbyszek Preisner udostępnił nam swoje studio, za co mu dziękujemy po raz kolejny. W związku z tym wszystko brzmi inaczej. Zamysł był taki, aby ta płyta była ostrzejsza. Jest zdecydowanie surowsza w swoim brzmieniu od poprzednich. To kolejny krok w rozwoju.

więcej >>

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas