Naprawdę mam za co dziękować
Cieszy się z tego, co ma. Nie czekać na więcej - to jej osobisty przepis na życie. W serialu gra seksowną uwodzicielkę. Prywatnie samotna, ale spełniona. Im starsza, tym piękniejsza.
A co na to sprawczyni całego zamieszania? Spotykamy się na Rynku Nowego Miasta, w ulubionej knajpce Edyty. Aktorka wybiera stolik na zewnątrz, bo lubi przyglądać się ludziom. W przeciwieństwie do wielu gwiazd, które jedzą głównie sałatę, ona nie boi się zamówić makaronu.
Czy ty wiesz, że ludzie cię teraz uwielbiają? Widzowie "Przepisu na życie" piszą, że jesteś śliczna, seksowna, wspaniała.
Edyta Olszówka: - To znaczy, że nie dali się zmanipulować powszechnie panującemu kultowi młodości. Doszło już do absurdu: aktorki, które grają matki nastoletnich córek, faktycznie są od nich niewiele starsze. Dawniej córki chciały być podobne do matek, a teraz jest na odwrót - matki czeszą się i ubierają jak nastolatki.
Może widzowie się zbuntowali? Chcą dzisiaj oglądać wiarygodne postaci.
- Cieszy mnie to. Bo jeszcze niedawno specjaliści od badań rynkowych mówili, że ludzie pragną oglądać tylko piękno i młodość. Odnoszę wrażenie, że coraz mniej liczy się warsztat aktorski i pracowitość. Dziś trzeba być nie tylko cenionym aktorem, ale jeszcze bardziej cenionym celebrytą. A takim dość łatwo się zostaje. Wystarczy bywać w określonych miejscach i w określonych markach butów (śmiech).
Tobie udało się wyłamać ze schematu. Masz trzydzieści dziewięć lat, rzadko bywasz, ale to ty wygrałaś casting na seksowną Polę.
- Ta rola wiąże się z pewnym ryzykiem. Pola, którą gram, to kobieta wyzwolona i niepoprawna politycznie. Skupiona na sobie i swoich podbojach seksualnych, którymi stara się zapełnić panującą w jej życiu emocjonalną pustkę. Ma za sobą brutalną, trudną przeszłość. Dwa małżeństwa, podwiązanie jajowodów... To przecież musi być koszmar dla kobiety! Trudno, żeby aktorka mająca dwadzieścia parę lat, wiarygodnie zagrała taką rolę.
Niektórzy twierdzą, że czterdzieści lat to trudny wiek dla aktorek, bo są za stare, by grać amantki, i za młode, by grać kobiety dojrzałe.
- Kiedy słyszę takie teorie, zastanawiam się, czy nie powinnam opracować dla siebie wyjścia awaryjnego, takiego planu B.
Jak ci się gra sceny miłosne?
- To nigdy nie jest proste. Wiele zależy od partnera, z którym gramy, od reżysera, poczucia bezpieczeństwa na planie. Trzeba przeskoczyć własne kompleksy, poczucie wstydu i zaakceptować dotyk obcego człowieka. Ale ekshibicjonizm jest wpisany w zawód aktora.
Czy dziś mężczyźni patrzą na ciebie jak na podrywaczkę Polę?
- Faceci spoza środowiska traktują mnie jak "panią z telewizji". Mają do mnie dystans. Szkoda. Nie jestem przecież bohaterką, którą gram.
Pola nie potrafi poradzić sobie z samotnością. Myślisz, że ten problem dotyczy wielu osób?
- Każdy jest samotny. Bez względu na to, czy jest w związku, czy nie. Każdy próbuje zapełnić pustkę. Wszystkie filozofie zmierzają ku jednemu: żeby zbyt wiele nie oczekiwać, nie planować. Trzeba żyć tu i teraz. Przez lata wiele moich teorii i złotych myśli legło w gruzach. Dziś staram się być wdzięczna i uczę się akceptacji.
Nie wstrzyknęłaś sobie botoksu, nie zrobiłaś operacji plastycznych.
- To się nie zgadza z moim postrzeganiem siebie i świata. Nigdy nie było tak, że chciałabym zatrzymać moment. To nudne grać przez całe życie jedną i tę samą rolę. Właściwie im jestem starsza, tym bardziej akceptuję to, czym zostałam obdarowana. Mam poczucie, że czas działa na moją korzyść. Dzięki zmarszczkom czuję się bardziej charakterystyczna.
Mówią: nieważne, ile razy upadasz, ważne, ile razy się podnosisz...
- Coś w tym jest! Tajemnica polega na tym, żeby się nie poddawać, więc trzymaj za mnie kciuki. Teraz udaje mi się trzymać wagę, bo nie myślę o jedzeniu. Kiedyś zdarzało mi się pod wpływem trudnych emocji zajadać stres. Wtedy tyłam. Teraz to kontroluję i jem z dużą przyjemnością.
Kiedy myślę o tobie, przychodzą mi do głowy dwa słowa: "nadwrażliwa" i "emocjonalna".
- Mimo swoich trzydziestu dziewięciu lat nadal zachowuję się jak debiutantka. Kiedy w zeszłym roku miałam próby do spektaklu "Przygoda", przed spotkaniem z reżyserką przedstawienia, Krystyną Jandą, cała się spociłam ze stresu. Gdy opowiedziałam o tym koleżance, poradziła mi, żebym wstrzyknęła sobie botoks pod pachy... Kompletnie nie zrozumiała, że w grę wchodził stres z powodu spotkania z wielkim talentem i osobowością. Dla mnie zupełnie naturalny.
Próbowałaś walczyć ze swoją emocjonalnością?
- Szukam wewnętrznej harmonii. Czasem mam wrażenie, że kręcę się w tych poszukiwaniach w kółko. Chciałabym ze sobą samą spędzać najcudowniejsze chwile życia. Ale to jest trudna sztuka. Staram się też czasem spojrzeć wstecz i powiedzieć "dziękuję". Bo wiele dostałam. Dużo podróżuję. Byłam w krajach Trzeciego Świata, widziałam, w jakich warunkach żyją tam ludzie. Naprawdę mamy za co dziękować.
Podróżujesz sama?
- Lubię podróżować sama. Uważam, że każda kobieta powinna choć jeden raz spakować walizkę i wyjechać bez partnera, dziecka czy przyjaciółki. Takie podróże dużo nas uczą. O nas samych.
Dlaczego nigdy nie zabierasz w podróż aparatu fotograficznego?
- Nie mam aparatu. Nie zatrzymuję chwili. Oglądanie świata przez obiektyw może spowodować, że coś nam umyka. Skupiamy się na dobrym wykonaniu zdjęcia, a nie na tym, co się dzieje wokół nas. Chcę, by moja pamięć sama wybierała, co było i jest dla mnie ważne.
Masz jakieś marzenia?
- Moje pokolenie dało się wytresować. Pozwoliliśmy sobie wmówić, że wszystkiego potrzebujemy więcej. Na marzenia brakuje nam czasu. Dlatego postanowiłam zwolnić i zweryfikować swoje. Z drugiej strony prawdą jest, że trzeba uważać, o czym się marzy, bo czasem marzenia się spełniają. A my ponosimy tego konsekwencje.
Kiedyś stawiałaś na rozwój wewnętrzny.
- To jest znak naszych czasów. Joga, psychoterapia, medycyna chińska... Nigdy wcześniej nie widziałam tylu ludzi poszukujących szczęścia. I dobrze! Ale z drugiej strony widzę też, że niektórzy moi znajomi nie są w stanie podjąć samodzielnej decyzji bez konsultacji z terapeutą. To jest rodzaj uzależnienia od płatnego przyjaciela. Ktoś inny daje się oszukiwać pseudospecjalistom od masażu, którzy przeszli krótki kurs gdzieś na Dalekim Wschodzie i teraz udają mentorów. Nie dość, że masują, to próbują pouczać, jak żyć.
A w co ty wierzysz?
- Wierzę w drugiego człowieka, w przepływ energii, poruszenie. Opowiem ci pewne zdarzenie sprzed tygodnia. Wyszłam z teatru po spektaklu i podbiegła do mnie grupka dzieci. Jedna z dziewczynek potwornie się rozpłakała. Podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam. Ona nie była w stanie wypowiedzieć słowa. A potem poczułam dziwną odpowiedzialność za to, kim jestem. Ale nie na ekranie, tylko za to, kim jestem naprawdę... Więc staram się być dobrym człowiekiem.
Iwona Zgliczyńska
Nowy większy SHOW - elegancki magazyn o gwiazdach! Jeszcze więcej stron, więcej gwiazd i tematów! Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu, w sprzedaży od 4 lipca!