Ostatniego słowa jeszcze nie powiedziałem
Adam Małysz będzie skakał do momentu, w którym ponownie znajdzie się na samym szczycie. Wtedy spokojnie zakończy karierę. I nie będzie się dziwił, że jakiegoś młodego skoczka zirytuje łatka "następcy Małysza". Bo to może drażnić.
Adam Małysz: Matti Nykanen?
Pod względem skakania jesteście podobni. Tylko różnie pojmujecie skromność.
A. M.: Ale to podobieństwo uświadomił mi dopiero trener Lepistoe. Ja sobie w ogóle nie zdawałem sprawy, ze mogę być podobny do Nykanena, który jest skoczkiem wszech czasów. Chodzi głównie o to mocne odbicie. Jeśli Lepistoe tak mówi, można mu wierzyć, trenował Nykanena w czasach, kiedy Fin osiągał swoje największe sukcesy.
A co z tą słynną, momentami groteskową, skromnością Adama Małysza? Pamiętamy, jak kilka sezonów temu, tuż po podwójnym zdeklasowaniu rywali w Zakopanem, w odpowiedzi na ekstatyczne pytanie dziennikarza "co Pan teraz czuje", usłyszeliśmy, że jest fajnie, i w sumie to można się tylko cieszyć.
A.M.: No właśnie to jest moje największe szczęście, że zostanę zapamiętany jako zwykły, skromny chłopak. Człowiek który, owszem, osiągnął sukcesy w dyscyplinie sportu, którą uprawiał, ale pozostał sobą, uniknął pułapki gwiazdorstwa w złym tego słowa znaczeniu. Myślę, że dzięki połączeniu skromności i tego, do czego udało mi się dojść, zostanę w głowach większej ilości kibiców. I na dłużej.
I nigdy nie buchnęła woda sodowa?
A.M.: Może trudno w to uwierzyć, ale nigdy.
Nawet poza okiem kamery, choćby na chwilę? Czterokrotnemu zdobywcy Pucharu Świata, czterokrotnemu Mistrzowi Świata, triumfatorowi Turnieju Czterech Skoczni, triumfatorowi...
A.M.: Każde zwycięstwo to jest potworna robota, wymagająca ogromnego zaangażowania, wielu poświeceń oraz wyrzeczeń. Pojmuję swoje sukcesy jako realizację tego, o czym marzyłem od szóstego roku życia, kiedy po raz pierwszy nieporadnie wdrapałem się na małą skocznię i oddałem pierwszy skoczek. Wtedy to była zabawa, która z czasem przerodziła się w pasję i zawód. Każde zwycięstwo jest wyjątkowe, każde dawało mi ogromnie dużo radości i satysfakcji. I zostańmy przy tych emocjach.
Ale najtrudniejsze w karierze było zdobycie...
A.M.: Ostatniej Kryształowej Kuli, nie ukrywam.
Bo ile czasu można z powodzeniem startować i wygrywać?
A.M.: W Pucharze Świata do 30-34 roku życia. Ciężko dłużej utrzymać najwyższą formę, ale do tego czasu trzeba zrobić wszystko, by nie przeminęła. Ja mam trzydziestkę i jeszcze ostatniego słowa nie powiedziałem. Może młodym zawodnikiem już nie jestem, ale bardzo bym chciał i zrobię w tym celu wszystko, co możliwe, by zakończyć karierę będąc na samym szczycie.
Może na najwyższym stopniu podium olimpijskiego w 2010 roku, w Vancouver?
A.M.: Boże, jak ja bym tego chciał! Mimo że coraz więcej wysiłku muszę włożyć w przygotowania do sezonu, mimo że regeneracja organizmu trwa u mnie o wiele dłużej niż przed laty, zapewniam, że o medale i najwyższe stopnie podium będę walczył tak długo, jak to będzie możliwe.
Jak długo, jeśli się okaże, że szczyt jest już za wysoko?
A.M.: Nie chcę wróżyć z fusów, zobaczymy, czas pokaże.
Czyli nie wybiera się pan jeszcze na sportową emeryturę, jak wieszczyły ostatnio media po spektakularnej klęsce Małysza na skoczni, która zawsze przydawała mu chwały - w Predazzo.
A.M.: Nie wybieram się i nie zawracam sobie głowy takimi spekulacjami. Mam mnóstwo pomysłów na to, co robić po zakończeniu kariery sportowej. Chciałbym m.in. kontynuować współpracę z firmą 4F Sport Performance, która stworzyła kolekcję ubrań, firmowanych moim wizerunkiem. Ale decyzję o tym, kiedy to nastąpi, ogłoszę sam, dobrze?
Dobrze. A trenerem by Pan nie chciał zostać?
A.M.: Nie mogę, nie mam uprawnień. Przepisy Polskiego Związku Narciarskiego były przed laty tak skonstruowane, że po karierze zawodniczej - szkoleniowa stała przed skoczkiem otworem. Potem się to pozmieniało, dlatego obecnie wiedza naszych trenerów opiera się na teorii, a nie doświadczeniu...
Ale czy by Pan chciał?
A.M.: Mam ogromne doświadczenie i wierzę, że dzięki temu mógłbym komuś służyć pomocą. Ale z drugiej strony... trudno mi powiedzieć, czy byłbym w stanie pracować jako trener. To wymaga zupełnie innej specyfiki pracy, innego podejścia do tego sportu.
Ale gdyby Pan został trenerem, to może łatwiej byłoby znaleźć "następcę Małysza", którego tak intensywnie poszukują szkoleniowcy i media.
A.M.: Nie wiem, czy to jest miłe, zostać tak nazwanym, spotkałem się z opiniami, że wcale niekoniecznie młodzi, utalentowani skoczkowie chcieliby mieć przypinaną łatkę mojego "następcy".
Jeśli zaczną wygrywać, będzie im ciężko uniknąć porównań. Jest Pan w czołówce skoczków wszech czasów.
A.M.: Niech wygrywają pod swoim nazwiskiem, niech będą po prostu sobą i nie przejmują się żadnymi porównaniami.
Ale czy jest w tym sformułowaniu coś złego?
A.M.: Chyba nie, ale nie wszystkim ono pasuje. Rozumiem.
Bo na przykład dla Pana Jens Weifslog był i jest autorytetem totalnym.
A.M.: Jako mały chłopiec oglądałem jego fantastyczne skoki w telewizji i byłem nim bezkrytycznie zachwycony. Wielu moich kolegów w Wiśle czuło podobnie. Potem, kiedy sam zacząłem skakać, chciałem dorównać mistrzowi. Marzyłem: "Być jak Jens Weifslog"; próbowałem naśladować jego styl. Wciąż jest dla mnie wzorem i ogromnym autorytetem.
No to porównajmy. Jens Weifslog: 33 wygrane zawody Pucharu Świata, 2 Mistrzostwa Świata, jedna Kryształowa Kula. Adam Małysz: 38 wygranych zawodów Pucharu Świata, 4 Kule, 4 Mistrzostwa... Myśli Pan, że Weifslog ogląda skoki Adama Małysza w telewizji i jest bezkrytycznie zachwycony? Powinien.
A.M.: Jens Weifslog: trzy złote medale olimpijskie. Adam Małysz: zero złotych medali. Nie ma się co licytować, powtórzę: zawsze zostanie dla mnie autorytetem, cenię go za osiągnięcia, jestem szczęśliwy, że miałem okazję skakać razem z nim. Poza tym przypominam go trochę posturą. (śmiech).
Matti Nykanen: 46 wygranych zawodów w Pucharze Świata, 5 Mistrzostw Świata. Skoczek wszech czasów. Kto go może doścignąć, jeśli nie Pan?
A.M.: O, jest w tej chwili wielu młodych wybitnych zawodników na całym świecie, którym może się to udać. Fakt, będzie ciężko i trzeba temu poświęcić całą karierę, długie lata. Ale Nykanen jest w zasięgu.
Zdaniem specjalistów - tylko w Pańskim. I to też pod warunkiem, że Małysz wróci do wielkiej formy. Inni uważają, że Fin nigdy nie straci swojego rekordu.
A.M.: Ci, którzy tak twierdzą, opierają swoją opinię na specyfice tego sportu, która zmieniła się w ciągu ostatnich lat. Skoki zaczęły być dużo bardziej eksploatujące. Za czasów Nykanena nie było, na przykład, letnich zawodów na igielicie. Teraz startujemy okrągły rok. Utrzymać wysoką formę i walczyć o zwycięstwa jest ciężej. Potrzeba kogoś, kto będzie w stanie utrzymać najwyższą wydolność przez całe 12 miesięcy, inaczej nie ma co marzyć o pobiciu tego rekordu.
Ale zdaniem Nykanena, Pan się do tego nadaje. Osobiście życzył Panu tego z całego serca.
A.M.: Pokorne dzięki, mogę być tylko zadowolony, że Matti we mnie wierzy, docenia moje sportowe osiągnięcia i uważa, że mogę poprawić jego wynik. Tyle że podczas zawodów nie wolno o tym myśleć, trzeba to wyrzucić z głowy i skoncentrować się wyłącznie na oddaniu konkretnego skoku. Na jak najlepszym wyniku w danym konkursie. A to wcale nie jest łatwe. Wszelkie rekordy to konsekwencja tych rezultatów. Suma wszystkich drobnych koncentracji i mrówczego wysiłku.
Może się jednak uda, bo istnieją też dziedziny, w których Pan Nykanena nie przypomina. Nie jest pan striptizerem w nocnym klubie, piosenkarzem rockowym, nie został pan skazany na karę wiezienia za próbę zasztyletowania żony. Autobiografię pewnie nazwie Pan inaczej niż "Pozdrowienia z piekła". Pan się interesuje...
A.M.: Innymi ciekawymi rzeczami. Lubię fotografować. Pasjonuje mnie motoryzacja, piłka nożna, siatkówka. Ale każdą wolną chwilę, a tych w zawodzie skoczka narciarskiego jest jak na lekarstwo, staram się spędzać z rodziną.
W Wiśle?
A.M.: W Wiśle. Uwielbiam też Zakopane, które do końca życia będzie mi się kojarzyć z sukcesami i nieprzebraną masą rozentuzjazmowanych kibiców. Im również bardzo wiele zawdzięczam: motywację do kolejnych przygotowań, wsparcie, jakiego mi udzielają poprzez swoją nieustająca wiarę we mnie. Świadomość, że tam, na dole, podczas zawodów, tak wielu ludzi jest moimi wielkimi sprzymierzeńcami, dodaje chęci do codziennej pracy. Bardzo.
Jest jeszcze fundacja "Wystarczy chcieć", którą prowadzi Pan z żoną.
A.M.: W naszym kraju ciągle brakuje sprzętu sportowego, zbyt mało jest obiektów do trenowania. Wiemy, jak trudna jest sytuacja, szczególnie młodych sportowców. Dlatego zdecydowaliśmy się na stworzenie Fundacji. Chcemy przez jej działalność ułatwić start wszystkim utalentowanym dzieciom, które chcą uprawiać sport. Pragniemy, aby sukces tych ludzi nie zależał od ich sytuacji finansowej, ale wyłącznie od talentu i ciężkiej pracy. Chcemy pomóc także zawodnikom, którzy ulegli kontuzjom i są teraz zapomniani przez wszystkich, skazani sami na siebie.
Sporo ma Pan zajęć, życzymy wytrwałości.
A.M.: Skoczkom to się połamania nart życzy.
Niech Pan łamie.
Rozmawiali Wioletta Podgórska i Marek Łuszczyna
Wyimki:
1. Każde zwycięstwo to jest potworna robota, wymagająca ogromnego zaangażowania
2. To jest moje największe szczęście, że zostanę zapamiętany jako zwykły, skromny chłopak.
3. Mam mnóstwo pomysłów na to, co robić po zakończeniu kariery sportowej.
4. W naszym kraju ciągle brakuje sprzętu sportowego, zbyt mało jest obiektów do trenowania.