Powroty do rodzinnego gniazda
Dom dzieciństwa dał jej poczucie bezpieczeństwa. Wróciła do niego w trudnym momencie swego życia.
- Wychowałam się w cudownym, polskim domu, gdzie cynową wannę wynosiło się pod wiśnię w soboty. Wszyscy się po kolei kąpali, przy czym ja kąpałam się pierwsza, a dziadek na końcu. Przedtem jeszcze babcia i ciotka. I słuchaliśmy "Matysiaków" - mówiła Krystyna Janda o pierwszych latach swojego dzieciństwa.
Urodziła się w Starachowicach i tam spędziła siedem lat. U dziadków ze strony ojca. Senior rodu, Jan Janda, utrzymywał cały dom, pracując w fabryce ciężarówek Star. Był z pochodzenia Czechem, gdzie nazwisko Janda jest tak popularne jak Kowalski w Polsce. Miał na utrzymaniu żonę, wnuczkę Krysię i córkę Elę. Dlatego, gdy wracał z pracy na stole był zawsze przygotowany obiad, a gdy drzemał, wszyscy byli cicho. Ale krótko, bo w domu rządziła babcia, która lubiła gości.
Znajomi i rodzina wpadali na herbatkę, by się zwierzyć, poradzić. Krysia Janda była wówczas jedynym małym dzieckiem na tej ulicy i wszyscy poświęcali jej czas. Ciocia Ela czytała jej książki. Dziadek zabierał na grzyby, a co poniedziałek był pchli targ. Gdy dorośli zauważyli, że dziewczynka ma talent plastyczny, dziadek zaczął przynosić do domu glinę. Lepił z niej garnki, a Krysia je malowała.
Dom dziadków to w jej życiu miejsce szczególne. Wszyscy byli nią zachwyceni. - To zresztą, mam wrażenie, dało mi wiarę w siebie i siły na całe późniejsze życie - wspominała aktorka.
U rodziców najpierw była gościem. Ojciec, inżynier Ryszard Janda pracował w przemyśle zbrojeniowym. Najpierw w starachowickiej fabryce. W 1954 roku przenieśli go do Ursusa. Zakłady produkowały traktory, lecz plotka głosiła, że mogli szybko przestawić się na czołgi. - Ojciec mówił, że stanie się to, jak będzie wojna, więc ja chciałam tej wojny, bo chciałam zobaczyć choć przez chwilę, jak się przestawia produkcję z traktora na czołg - wspominała Krystyna Janda.
Rodzice pracowali, a jednocześnie studiowali. Nie dali rady zajmować się i Krysią, i jej młodszą siostrą. Została więc w Starachowicach. Przyjazd do Warszawy był dla niej szokiem. Wszystko było nowe, zwłaszcza młodsza siostra. Poza tym rodzice mieli coś, co zobaczyła po raz pierwszy. I co zawładnęło jej wyobraźnią. Telewizor.
W Warszawie poszła do szkoły. Wraz z siostrą chodziły na taniec, rysunek, jazdę konną i do szkoły muzycznej. Ojciec miał świetny słuch, ale Krysia, choć próbowała wszystkiego, najlepiej jednak malowała. Poszła więc do liceum plastycznego.
W domu u Jandów o polityce się nie rozmawiało, jednak ojciec do partii się nie zapisał. - Rodzice uważali, że po prostu trzeba uczciwie żyć - mówiła o nich w wywiadach. Ojciec Krystyny Jandy budował najpierw Dworzec Centralny, potem Trasę Łazienkowską. Z pracą związany był ogromny stres, musieli wykonać plan na czas. Był więc alkohol. - To dla was tak piję - mówił do żony Zdzisławy i córek.
Kiedy wydarzyła się katastrofa na budowie, trafił na 7 miesięcy do aresztu. Wyszedł złamany, chory, jednak chciał od razu zobaczyć, jak zrobiono trasę. Krystyna była już wtedy aktorką, zarabiała. Kupiła rodzicom mieszkanie. Zamieszkali tam z siostrą i jej rodziną. Ona miała już swoje mieszkanie na Stegnach. Była mężatką, żoną starszego od siebie aktora Andrzeja Seweryna. Wyszła za niego, choć rodzice nie byli zachwyceni.
W tym związku on był gwiazdą, ona jego uczennicą. Wprowadził ją w świat ludzi kultury i opozycji. Imponował jej. Gdy zrobiła się sławna po "Człowieku z marmuru", zaczęli się kłócić. W jej tradycyjnej rodzinie nie lubiano rozwodów, lecz Andrzeja nie traktowano do końca na serio, bo ślubu kościelnego z nim nie miała. Nie chciał. Dlatego gdy rodzice zobaczyli, że jest źle, po prostu zwolnili jeden pokój. Przeprowadziła się do nich z Marysią, jej nianią i psem. I choć była już znaną aktorką, przez pół roku znów była dzieckiem Jandów. Ze wszystkimi konsekwencjami.
Ojciec krzyczał, że późno wraca ze spektakli, choć przecież taką miała pracę i była już dawno dorosła. Była rozdarta.Nic rodzicom nie mówiła, ale kochała już Edwarda Kłosińskiego, operatora, którego poznała na planie filmu. Edward przypadkowo, od wspólnych znajomych, dowiedział się, że mieszka u mamy. Był wówczas w Niemczech, jednak rzucił wszystko i wrócił do Polski.
Nie znał adresu, ale trafił. Otworzyła mu zdziwiona Zdzisława Janda. Natychmiast poprosił ją o rękę córki. Zgodziła się, bo dobrze mu z oczu patrzyło. Krystyna i Edward zamieszkali razem w 1981 roku. Gdy urodzili się ich synowie, Adam i Jędrzej, babcia Zdzisława zajęła się nimi. Oddała wnukom swój czas, którego nie miała dla małej Krysi. W domu, w Milanówku stworzyli ciepłą, wielopokoleniową rodzinę.