Stanisława Celińska: Chciałabym się zakochać
„Może ktoś stanie na mojej drodze”, zastanawia się aktorka, która pięknie śpiewa o miłości na swojej płycie „Atramentowa”. Krążek przyniósł jej wielki sukces: 69-letnia gwiazda chce nagrać kolejny i ani myśli o emeryturze!
Promuje pani swoją płytę "Atramentowa". Podczas koncertów przez dwie godziny śpiewa pani utwory, które dotyczą najintymniejszych spraw z pani życia. Jak poradzić sobie z takimi emocjami na scenie?
Stanisława Celińska: - Oczywiście przeżywam to wszystko, ale mam dystans i kontrolę. Staram się myśleć głównie o temacie i o ludziach, którzy siedzą naprzeciwko mnie. Wtedy sama nie mogę się za bardzo rozpadać.
Dzielenie się z publicznością swoimi problemami i doświadczeniami nie wywołuje w pani wstydu?
- To w ogóle nie jest przyjemne, ale gdy pomyślę, że mogę komuś pomóc, dać świadectwo, że jednak opatrzność czuwa, to daje mi to siłę. Po koncertach ludzie bardzo często mi dziękują. Mam szansę porozmawiać z nimi o tym, co robię, o ich życiu. Często płaczą, opowiadając o swoich problemach. Czuję, że chcą się zwierzyć akurat mnie, a ja mogę im coś odpowiedzieć. Dużo już przeżyłam i mam kilka recept.
Jakie to są recepty? Co oprócz wiary daje pani siłę?
- Modlitwa, wiara dają taką niezwykłą siłę, żeby iść dalej. Mam też jednak wspaniałego bioenergoterapeutę Bohdana Kozieradzkiego, który daje różne cenne wskazówki. Wciąż mi przypomina, że w miłości najważniejsze są dystans i szacunek. Bardzo często zapominamy się w uczuciu i obarczamy sobą drugą osobę. Zdarza się, że żadna z tych osób tego nie wytrzymuje. Jednak jeśli zachowamy dystans i szacunek, to uda się nam utrzymać zdrowe relacje, nawet przy wielkiej miłości połączonej z pożądaniem.
W pani życiu jest jeszcze miejsce na zakochanie?
- Byłoby miejsce, ale najpierw musiałoby dojść do takiego spotkania i musiałaby pojawić się jakaś fascynacja. Mam nadzieję, że tym razem bym temu sprostała, bo do tej pory jakoś mi się nie udawało. Może jednak ktoś stanie na mojej drodze. Na siłę nie będę jednak tego prowokować, bo mam mnóstwo miłości innego rodzaju, mam dzieci, wnuki, ukochane psy.
Jakie ma pani relacje z córką i synem? Nieraz pisano, że m.in. z powodu pani problemów z alkoholem, nie należały do najłatwiejszych.
- Wbrew pozorom poświęcałam dzieciom dużo czasu. Oczywiście miałam swój problem i trudne momenty, ale nie robiłam nic kosztem dzieci. Myślę więc, że nasze relacje są dobre, a nawet nawiązałam z nimi przyjacielski kontakt. Wszystko mi mówią, nawet najintymniejsze sekrety.
Ma pani też dobry kontakt z wnukami.
- Nie jestem za dobrą babcią, bo nie mam dużo czasu, ale staram się i naprawiam to na tyle, na ile mogę. Częstszy kontakt mam z moją wnuczką. Jest niesamowita, bardzo do mnie przywiązana. Ma w tej chwili dziewięć lat. Może pójdzie w ślady babci i trafi na scenę. Z wnukami troszkę rzadziej się widuję, ale mam nadzieję, że to wszystko da się nadrobić.
Sama nie miała pani łatwego dzieciństwa.
- Pewnie byłam kochana, ale to nie była pora na posiadanie dzieci. Mama pracowała, ojciec był już bardzo chory, także nie zaznałam zbyt wiele miłości, w związku z tym byłam dzieckiem niesfornym i dzikim. Tak o mnie mówiono - że jestem bestią, tą złą. Zawsze coś zostaje z dzieciństwa.
To dlatego jest pani dla siebie tak surowa?
- Owszem, jestem, ale może dlatego, że babcia wychowywała mnie w ogromnej ambicji. Łapię się czasami na tym, że sobie wymyślam, jeśli zrobię coś nie tak. Jednak trzeba siebie traktować delikatnie, bo człowiek musi się ze sobą przyjaźnić. Mam wobec siebie duże wymagania, ale z wiekiem coraz mniejsze, bo zdaję sobie sprawę, że nie można być we wszystkim najlepszym. Kiedyś chciałam być najlepszą żoną, matką, kochanką, aktorką, a tak się nie da. W życiu trzeba dokonywać wyborów, nie wszystko jest ważne.
A teraz co jest najważniejsze?
- Spokój, dystans. W dzisiejszym świecie jest o to bardzo trudno, wystarczy włączyć wieczorem wiadomości. Trzeba jednak walczyć o ten spokój i w ciągu dnia mieć dla siebie chwilę, żeby się wyciszyć.
Intensywnie pani pracuje, jak zatem pani dba o dobrą kondycję?
- Teraz czuję się całkiem nieźle. Te wszystkie rzeczy, które mi doskwierały, uspokoiły się. Oczywiście muszę więcej odpoczywać niż kiedyś, bo koncerty są wyczerpujące. Mam problemy z nogami, także bardzo dbam o to, żeby kłaść się z piętami powyżej serca, co pomaga na krążenie. Nauczyłam się spać o każdej porze dnia i nocy, w każdej pozycji i w każdym miejscu. Potrafię nawet zasnąć na planie filmowym.
Zdarza się, że ma pani już dosyć pracy i myśli o emeryturze?
- Kiedy jestem przepracowana, chcę gdzieś uciec, żeby nikt mnie nie znalazł. Jednak chwilę odpocznę i mam ochotę dalej pracować. To nie jest chyba jeszcze ten moment, żebym się całkowicie odsunęła od pracy. Staram się jednak cieszyć życiem, takim normalnym - coś ugotować, pójść z psami na spacer.
Na razie przed panią występ na Polsat SuperHit Festiwal i praca nad nową płytą.
- "Atramentowa" sprzedawała się najlepiej w 2015 roku, a festiwal w Sopocie jest pewnego rodzaju uhonorowaniem tego. Być może z Maćkiem (Muraszką, kompozytorem - przyp. red.) będziemy podchodzić do nowej płyty w lecie. Jeśli chodzi o filmy, przeważnie odmawiam, potrzebuję odpocząć. Od dosyć dawna gram za to w przedstawieniu "Grace i Gloria" i na razie nie podejmuję nowych zobowiązań teatralnych. Przerwa dobrze mi zrobi.
Magdalena Makuch