Szlachectwo zobowiązuje

Nie mam herbu w domu ani sygnetu na palcu. Wychowywano nas w poczuciu, że nazwisko to zobowiązanie, a nie korzyść, od której należy odcinać kupony. Jest to pochodzenie, które zobowiązuje nas do prawego życia. Michał Czartoryski opowiada jak dzisiaj żyją potomkowie rodu książęcego.

Michał Czartoryski
Michał CzartoryskiEssence

Michał Czartoryski: Tak, jest żywa i spotykam się z tym właściwie za każdym razem, kiedy się przedstawiam. Jednak wiem, że nazwisko nie jest moją zasługą. Zostało mi dane. Już się do niego przyzwyczaiłem - dosyć długo z nim żyję. Traktuję je jako moje zobowiązanie w stosunku do ojca i dziadka, a nie beneficjum.

Czy zdarzyła się sytuacja, w której Pańskie nazwisko zrobiło na kimś szczególne wrażenie?

M.C.: Jeżeli nazwisko robi wrażenie, to staram się te lody bardzo szybko przełamać. Pojechałem kiedyś z ojcem na Ukrainę. Tam żył jeszcze kierowca mojego dziadka. Jak nas zobaczył, to wraz z żoną chcieli nas całować po rękach, ale nie pozwoliłem na to. Czułem dyskomfort. Mojej żonie zdarzyło się, że starszy pan, taksówkarz chciał wnieść jej zakupy na czwarte piętro.

Skąd wywodzi się Pański ród i co oznacza herb Pogoń Litewska?

M.C.: Mamy jeden z najstarszych herbów w Europie, herb Litwy. Stamtąd pochodzimy. Pogoń oznacza rycerzy ścigających wojska nieprzyjacielskie. Rodzina wywodzi się od księcia Giedymina, którego wnuk - brat Władysława Jagiełły, ok. 1383 roku przyjął nazwisko od swych dóbr Czartorysk na Wołyniu. Władysław II Warneńczyk potwierdził przywilejem w Budzie herb i pokrewieństwo książąt Czartoryskich z domem Jagiellonów. Stąd ten herb.

Z której linii Czartoryskich Pan pochodzi?

M.C.: Wszyscy żyjący współcześnie Czartoryscy herbu Pogoń Litewska wywodzą się od księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego, założyciela KEN, Szkoły Rycerskiej i kandydata na króla. Jego żona, księżna Izabella, zostawiła wspaniałe zbiory będące teraz w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Mieli oni dwóch synów, Adama Jerzego (Hotel Lambert) i Konstantego Adama, oraz dwie córki. Moja rodzina i większość rodziny mieszkającej w Polsce pochodzi od Konstantego Adama. Dziadek, książe Kazimierz Jerzy, i babcia Helena Skrzyńska byli ziemianami, posiadali ogromne majątki na Ukrainie. Dziadek zginął jeszcze przed II wojną światową w wypadku samochodowym.

Członkowie Waszego rodu na przełomie wieków piastowali wysokie urzędy państwowe. Czy zechciałby Pan opowiedzieć, czym dzisiaj zajmują się Pańskie siostry i brat z rodu Czartoryskich, jak również czym Pan się zajmuje?

M.C.: Mam dwie siostry - Marię i Katarzynę. Starsza Katarzyna zajmuje się wychowywaniem czwórki dzieci i działalnością charytatywną. Ma fundację przy szpitalu w Pruszkowie. Maria swego czasu była terapeutką, a teraz również zajmuje się wychowywaniem syna i domem. Brat pod Kampinosem ma ośrodek jeździecki i realizuje pasję swego życia. Od dziecka jeździ konno, swego czasu był zawodnikiem. Ostatnio odkrył swoje nowe powołanie, tzn. zaczął grać w polo. Ja natomiast pracuję dla inwestora zachodniego, zajmujemy się nieruchomościami.

Panuje powszechna opinia, że arystokracja wychowuje się i mieszka w posiadłościach dworskich...

M.C.: Ja wychowywałem się w Laskach przy Zakładzie dla Niewidomych. Tam pracował mój ojciec. A następnie na Rakowcu na 4 piętrze.

Zatem obalamy mit, że potomkowie rodu książęcego żyją w dworkach.

M.C.: Można policzyć na palcach jednej ręki tych, którym dostał się jakiś majątek. Arystokracja, która pozostała w kraju w okresie powojennym, żyła w biedzie. Fortuny odeszły, trzeba było radzić sobie z życiem jak każdy inny.

A byli do tego przygotowani?

M.C.: Zaprocentował "zimny chów". Te dzieci potrafiły zrobić wokół siebie wszystko: jeździć konno, pomagać w polu przy żniwach. Kolejnym mitem jest przepaść między dziećmi folwarcznymi a pańskimi. Dzieci książęce biegały i bawiły się na tym samym podwórku.

W jakim duchu Was wychowywano?

M.C.: Żadnych luzów. Tak byli chowani dziadowie, rodzice i tak zostało wychowane moje pokolenie. Był to tzw. "zimny chów". Wydzielane słodycze, z góry narzucone obowiązki: sport i nauka. Pieniądze, owszem, były, ale nie służyły do zabawy. Duży nacisk kładziono na szacunek wobec drugiego człowieka i wychowanie w duchu patriotyzmu.

Czym zatem dla Pana jest patriotyzm w dzisiejszych czasach?

M.C.: Współcześnie to pojęcie się zdewaluowało. Szczęśliwie nie stajemy przed wyborami tak drastycznymi, jak nasi przodkowie. Patriotyzm był silniejszy za czasów komuny, ponieważ wszyscy uważaliśmy, że jesteśmy pod zaborem. W tej chwili ludzie walczą głównie o pieniądze. Nie ma jasno postawionego celu. Dla mnie patriotyzmem jest szacunek dla drugiego człowieka. Jeżeli można komuś pomóc, to trzeba to zrobić. Nie myślenie tylko i wyłącznie o sobie, ale szerzej o narodzie. A naród to jednostki, takie jak pani i ja.

Czy współcześnie przydaje się herb książąt Czartoryskich?

M.C.: Nie mam herbu w domu ani sygnetu na palcu (śmiech). Nie staram się eksponować mojego nazwiska i pochodzenia.

Czy nazwisko zobowiązuje? Czy czasami czuje Pan piętno przodków i obawia się, że nie może ich zawieść?

M.C.: W domu wychowywano nas w poczuciu, że nazwisko to zobowiązanie, a nie korzyść, od której należy odcinać kupony. Jest to pochodzenie, które zobowiązuje nas do prawego życia. Nie muszę się odwoływać do przodków, bo w ten sposób zostałem wychowany i to już jest moje. Choć niejednokrotnie przeszkadza mi to w życiu.

Na przykład?

M.C.: Muszę bardziej uważać na to, co robię, bo nie reprezentuję tylko siebie.

Czy śladem Konstantego Radziwiłła, który ma ośmioro dzieci, również tworzycie dużą familię?

M.C.: Konstanty jest niedościgniony, trudno go dogonić (śmiech). Ja mam czterech synów. Jedna z moich sióstr również ma cztery pociechy, druga tylko jednego syna. Brat ma dwoje dzieci.

Czy nadajecie imiona swoim dzieciom po członkach rodu? Czy Pan odziedziczył imię Michał po którymś z nich?

M.C.: Bywa, że imiona nadajemy po przodkach, ale nie jest to obligatoryjne. Moje imię wiąże się z przodkami, było wielu Michałów Czartoryskich. Myślę, że noszę je, aby uczcić beatyfikowanego ojca Michała Czartoryskiego - dominikanina, który w czasie wojny oddał życie za wiernych. Mój brat Kazimierz odziedziczył imię po dziadku. Mój syn Kazimierz ma imię po pradziadku i po stryju.

Jesteście rodziną o bogatych tradycjach. Czy nadal je pielęgnujecie? Jakie wartości Pan i Pańscy bracia przekazujecie swoim dzieciom?

M.C.: Oczywiście pielęgnujemy tradycje na tyle, na ile nam pozwala sytuacja. Najważniejsze dla nas są więzi rodzinne. Staramy się utrzymywać szerokie kontakty z rodziną, spotykamy się na kolędowaniu i jasełkach. Poza tym ważna jest edukacja, staram się zadbać o wykształcenie dzieci i o to, co dla mnie najistotniejsze - o ich kręgosłup moralny. Aby łatwo odróżniali dobro od zła.

Czy rodzina Czartoryskich jest w stałym kontakcie ze sobą, czy często się spotykacie?

M.C.: Mamy Związek Rodzinny Czartoryskich herbu Pogoń Litewska. Spotykamy się trzy razy do roku. Zjeżdża się rodzina nie tylko z Polski, ale i z zagranicy. Zimą jest to opłatek wigilijny i bal karnawałowy, a latem organizujemy rodzinne wakacje. Jedziemy wszyscy do wynajętego ośrodka i tam wspólnie spędzamy czas. Dzieci poznają swoich kuzynów. Te wakacje wiele nam dają.

A jak spędzacie ten czas?

M.C.: Organizujemy pogadanki z seniorami rodu, aby tym najmłodszym uzmysłowić kawał historii: rodziny i Polski. Latem spotykamy się na Mazurach i aktywnie wypoczywamy. Uprawiamy sporty wodne, organizujemy wycieczki rowerowe. Rozgrywamy mecze siatkówki i koszykówki w różnych konfiguracjach rodzinnych, jak również maratony pływackie.

Czy możecie liczyć na siebie w trudnych chwilach?

M.C.: Zdecydowanie, tak sądzę. Choć nigdy nie występowałem z jakąś potrzebą pomocy. Ale generalnie trzymamy się razem.

Czym zajmuje się Fundacja Książąt Czartoryskich, czy Pan również do niej należy?

M.C.: To fundacja, która nawiązuje do tradycji ordynacji sieniawskiej, założonej przez księcia Adama Jerzego, aby pracowała na zbiory Czartoryskich. Każdy ordynat brał pod opiekę zbiory i był zobowiązany o nie dbać i pomnażać je. Ostatnim ordynatem przedwojennym był książe Władysław Czartoryski, ojciec księcia Adama Karlosa. Cała ich rodzina została w czasie wojny wywieziona do Hiszpanii. Tam książe Czartoryski zmarł młodo, a jego syn wychowywał się na dworze hiszpańskim, niewiele wiedząc o rodzinie ojca. Gdy po latach przyjechał do kraju, prezydent Wałęsa oddał na jego ręce Muzeum Czartoryskich i zbiory. Wtedy założona została fundacja, a książę Adam Karol został opiekunem zbiorów rodzinnych. Jak jestem w Krakowie, to zaglądam do Muzeum.

Czy przywiązuje Pan wagę do pamiątek rodzinnych? Które z nich są dla Pana najcenniejsze?

M.C.: Oczywiście, że przywiązuję wielką wagę, szczególnie, że tych pamiątek jest bardzo niewiele. Mam zdjęcia, obrazy i pamiętniki. Jednak większość z nich została na Wschodzie, zdobią teraz obce domy...

Czy dziadkowie bądź rodzice opowiadali Panu, jak kiedyś spędzano Święta?

M.C.: Mama opowiadała, jak to bywało na Ukrainie. W dniu Wigilii do dworu zjeżdżało się wiele rodzin, świętowali razem przez kilka dni. Były polowania, szkiringi i kuligi konne.

Jakie ważniejsze tradycje związane z Wigilią przekazywano Wam z pokolenia na pokolenie?

M.C.: Nasze wielowiekowe tradycje zweryfikowały czasy komunizmu. Myślę, że nasza Wigilia nie odbiega od tej u innych rodzin. Dzieci wraz ze mną ubierają choinkę na kilka dni przed Świętami, jest to naturalne, duże drzewko. Stoi pod nim szopka, a czasami kilka wykonanych przez dzieci. Staramy się, aby przy świątecznym stole zasiadło jak najwięcej osób. Zamieszanie jest od samego rana, a nawet i parę dni wcześniej (śmiech). Najpierw trwają w kuchni przygotowania do kolacji, a zjeżdżamy się ok. 17:00 i potem wspólnie świętujemy - kolędujemy i zasiadamy do stołu. Jednak staramy się unikać przepychu i objadania się. Potem są prezenty, które rozdają dzieci. Czasami całą rodziną chodzimy na Pasterkę.

A jakie potrawy w tym roku znajdą się na Pana wigilijnym stole?

M.C.: Na pewno będą śledzie, pierogi, barszcz z uszkami, karp i kutia, a na deser owoce, pierniki i ciasto drożdżowe, obowiązkowy jest też kompot z suszu.

Jak wygląda opłatek wigilijny w szerszym gronie rodziny Czartoryskich?

M.C.: W szerszym gronie, liczącym ok. 80 osób, spotykaliśmy się w Klubie Inteligencji Katolickiej, a od trzech lat w restauracji PAN. Dzielimy się opłatkiem, składamy sobie życzenia. Jest to spotkanie rodzinne ze św. Mikołajem i kolędami.

A kto pełni tak zaszczytną rolę św. Mikołaja?

M.C.: Ktoś z rodziny przebiera się za niego, ale najpierw gramy w złośliwego marynarza (śmiech).

A tradycje związane z sylwestrem, spotykacie się na balach?

M.C.: Organizujemy raz do roku w Auli Kryształowej na SGGW Bal Czartoryskich, na który zapraszamy naszych przyjaciół i znajomych. Zakładamy stroje balowe, ale chyba panią rozczaruję - nie z epoki i nie zakładamy peruk... (śmiech).

Rozmawiała Beata Steć

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas