Wstydliwy showman
Byłem zakompleksionym chudzielcem. Na szczęście miałem dar dowcipkowania. To był mój klucz do ludzi - zwierza się gospodarz programu "Szymon Majewski Show".
Człowiek, który zawodowo zajmuje się wygłupami, łatwo wyłapuje rzeczy smutne i przygnębiające. W ten sposób zachowuje równowagę. Zdarza się jednak, że gdy jestem w kiepskim nastroju, przychodzą mi do głowy zabawne pomysły.
Przed kamerami wyglądasz na luzaka, ale kiedy koledzy z programu "Mamy cię!" postanowili cię "wkręcić", wyszło na jaw, że bardzo przeżywasz publiczne występy.
Nie masz pojęcia, jak ja się wstydzę! Moi bliscy spostrzegli to, gdy dostałem Wiktora. Wcale nie byłem wesoły. Myślałem o dziadku, który nie dożył mojego sukcesu, o mamie, która miała kiedyś ze mną sporo kłopotów, i autentycznie byłem wzruszony. Podczas nagrywania programu przez pierwsze 15 minut się rozkręcam. Muszę zobaczyć ludzi, którzy siedzą wśród publiczności, patrzę na nich nieśmiało, potem rozpoznaję twarze i jest mi łatwiej.
Kiedy doszedłeś do tego, że na żartach można zarabiać?
Uważam, że powinno się robić to, co człowiek umie najlepiej. A żarty to jedyna rzecz, która mi wychodzi. Byłem w podstawówce zakompleksionym chudzielcem, którego nie było stać na markowe dżinsy. Musiałem pozyskiwać sympatię ludzi w inny sposób. A miałem naturalny dar dowcipkowania i żartowania. To był mój klucz do ludzi. Tak się zaczęło.
Masz sprawdzony patent na dobry dowcip? To "Sponton" czy "Słów cięcie-gięcie"?
Każde wyjście do supermarketu czy przejście ulica to gotowy temat. Lubię podglądać ludzi, słuchać ich rozmów. Zauważam kontrasty, np. chłop, który siedząc w samochodzie, pędzi kozy. Czytuję również... instrukcje obsługi gaśnic, pralek.
Twoi mistrzowie to...
Jednym z nich był Janusz Weiss. Wychowywałem się na płytach Kabaretu Starszych Panów. Cenię Manna i Maternę, braci Marx, Monty Pythona. Jestem zwolennikiem podawania żartu w sposób niespieszny, z zaskakującą puentą.
Niektóre odcinki "Mamy cię!" nie zostały wyemitowane. Zawiodło poczucie humoru bohaterów czy producentów programu?
Zabrakło poczucia humoru gwiazdom, które uznały, że wypadły niekorzystnie. Stwierdziły, że przekroczono granice ich prywatności albo słabo wyszły. Z kolei w wyemitowanych odcinkach były takie osoby, które wyszły niejednoznacznie, ale miały dystans do siebie. Wiele z nich dziękowało nam za to, że pokazaliśmy je od innej strony. Bo na przykład w serialu grają postaci bez skazy, a u nas się okazało, że potrafią coś mocno powiedzieć.
W "Szymon Majewski Show" niektórzy goście są bardzo aktywni. Nie obawiasz się, że okażą się lepszymi showmanami od ciebie?
Lubię to! To raczej model amerykański, w którym osoba zaproszona do programu musi nawet czasem przygotować zadanie. A ludzie potrafią zaskoczyć. Piaska miałem za spokojnego człowieka, a tu wulkan energii, momentami bałem się o niego. Niektórzy, jak Anka Przybylska, sami poprowadzili sobie program. To dobrze, bo cierpimy na niedobór ludzi, którzy są swobodni przed kamerą.
Jest coś, czego się boisz?
Na przykład szpitala (śmiech).
Przecież, chroniąc się przed wojskiem, skończyłeś w szpitalu kurs sterylizacji parowej i gazowej. Myślałam, że jesteś z nim oswojony. Coś jeszcze?
Wbrew pozorom mam dużo lęków, ale staram się, żeby mną nie zawładnęły. Boję się o dzieci. Jestem ojcem, który zawozi dzieci do szkoły, potem dowozi worek, a trzy godziny później pracę domową z angielskiego. Boję się tego, co będzie dalej, populizmu. Także ludzi bez poczucia humoru. Im bardziej "napięte pośladki", tym bardziej pchają się do władzy, są dyrektorami, prezesami. Moim zdaniem spięte pośladki są oznaką kompleksów. A niczym nie leczy się kompleksów tak dobrze jak wydawaniem poleceń. Mam wrażenie, że człowiek, który się częściej uśmiecha, może lepiej rządzić i dać ludziom poczucie bezpieczeństwa.
A ty masz kompleksy?
Tak jak każdy. Rzecz w tym, żeby sobie z nimi poradzić, czyli na przykład mówić o nich. Nie mam problemu, żeby uprzedzić rozmówcę, że dużo mówię i może się zdarzyć, że nie pozwolę mu dojść do słowa. Powinniśmy być bardziej czytelni. Mam też kompleks braku papierka. Praktycznie nie mogę się pochwalić niczym poza maturą. Ani też żadnych certyfikatów poza tym, o którym mówiłaś, ale on był ważny tylko przez cztery lata. Generalnie nie mam nawet uregulowanego stosunku do służby wojskowej, choć już chyba jestem w rezerwie (śmiech).
Zagrałeś w kilku filmach. To plan B na wypadek, gdyby życie z humoru nie wypaliło?
Nie (śmiech). Ostatnio właśnie dostałem tantiemy za serial "Matki, żony i kochanki". Wiesz, ile musiałem odebrać w SPATIF-ie? Dwa złote pięćdziesiąt groszy. Przyszło wielkie pismo, znaczek pocztowy kosztował trzy złote (śmiech).
Cieszy cię popularność czy jesteś nią przytłoczony?
Nie znoszę zaczepek w stylu "kurde, Szymek!, Chodź tu!". Mój typ popularności nie jest typem popularności Michała Wiśniewskiego. Wykonawcy sprzedającego telenowelowe emocje "z głębi serca", którymi ludzie się przejmują, a potem biegają za takim bohaterem po ulicy. Człowiek, który żartuje, jest przyjmowany z rezerwą. Kiedyś biegły za mną studentki. Żona podsumowała to zdaniem: "mój biedny mąż". Zawsze tak mówi, gdy widzi u mnie oznaki kryzysu wieku średniego (śmiech).
W jednym z wywiadów powiedziałeś: "Internet przyciąga frustratów, którzy swoimi komentarzami są w stanie zastrzelić każdego". Często do ciebie strzelają?
Nie otwieram listów, które nie są podpisane, nie wchodzę na czaty, nie uniezależniam się od opinii innych na swój temat. Natomiast wiele razy miałem okazję przeczytać miażdżące komentarze na temat kogoś, kogo lubię i szanuję. Nawet gdybym się czegoś nałykał, nie byłbym w stanie takich bzdur napisać, jak ktoś podpisany "małpa 1" czy "jojo 5". Zlewam to! W naszym kraju wystarczy pokazać się na sekundę na szklanym ekranie i już masz cztery tysiące przeciwników.
Rozmawiała Joanna Rokicka