Życie z odrobiną magii

- Kiedy jesteś z kimś w związku i mówisz "na całym świecie istniejesz dla mnie tylko ty" - to to nie jest prawda, a zarazem - to jest prawda, mówi Haley Tanner, autorka pełnej magii powieści "Vaclav i Lena".

Haley Tanner, fot. Gavin Snow
Haley Tanner, fot. Gavin Snow

Izabela Grelowska, INTERIA.PL: To twoja pierwsza książka. Kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że chcesz zostać pisarką?

Haley Tanner: - Wiedziałam o tym, odkąd byłam małą dziewczynką, może ośmioletnią. Pisanie było jedyną rzeczą, jaką chciałam robić. Jakiś czas zajęło mi zanim zdałam sobie sprawę z tego, co to znaczy. Wcześniej miałam sporo planów zapasowych: jeśli nie będę pisarką, to może będę nauczycielką, mogę robić to lub tamto. Ale pisanie było jedyną rzeczą, jakiej naprawdę chciałam i w pewnym momencie zdecydowałam, że będę robić tylko to.

A kiedy zdecydowałaś, że chcesz napisać właśnie tę książkę?
- Ta książka pojawiła się w moim życiu, ponieważ jej potrzebowałam.

- Robiłam podyplomowe kursy z pisarstwa, byłam kompletnie bez pieniędzy i mieszkałam w malusieńkim mieszkaniu. Chciałam napisać na zajęcia opowiadanie o małym chłopcu, który pragnie zostać magikiem, który jest przy tym dzielny i pewny siebie. Ten chłopiec ma wszystkie cechy, których mi brakowało. Postanawia, że pewnego dnia będzie największym magikiem na świecie i ma tę pewność siebie, którą ja chciałam mieć. Pewność, że zostanę pisarką. A Lena była trochę jak ja - nieśmiała, zamartwiająca się, niepewna siebie.

- Napisałam opowiadanie o tych dwojgu dzieciach, a później nie chciałam pozwolić im odejść. Chciałam wiedzieć o nich więcej. Pisałam dalej, a pozostałe postacie po prostu się pojawiały, przedstawiały się, stawały się częścią opowiadania, chciały pewnych rzeczy, miały swoją wolę. Ta historia się działa, a jedyne co ja musiałam zrobić, to przelać ją na papier. Nigdy nie wiedziałam dokąd zmierza akcja, ale dałam się temu porwać i przez 3 lata pracy nigdy nie czułam się zmęczona tą historią.

Można powiedzieć, że pierwowzory twoich głównych postaci to to kim jesteś i kim chciałabyś być?
- Tak, w pewnym sensie tak. On jest pięcioletnim rosyjskim imigrantem mieszkającym na Brooklinie, ja oczywiście nie. Ja byłam dwudziestokilkuletnią Amerykanką, studentką, kobietą. Więc różniliśmy się pod wieloma względami. Ale on był wszystkim, czym ja chciałam być.

Sztuka iluzji jest bardzo ważna w twojej książce. Czy fascynujesz się magicznymi sztuczkami?
- Tak. Jestem zafascynowana samą ideą sztuczek magicznych i porównuję je do opowiadania historii.

- Kiedy ktoś opowiada ci historię, po prostu w nią wierzysz. Przestajesz myśleć krytycznie i podążasz za tym, co on mówi. Kiedy zaczyna: "Dawno, dawno temu..." wyruszasz w podróż. Dobrzy opowiadacze potrafią naprawdę pochwycić cię swoją historią. Z magikami jest podobnie. Wiesz, że to nie jest prawda, tak jak wiesz, że fabuła opowiadania jest zmyślona, ale kiedy magik zaczyna swój występ, pozwalasz się zabrać w podróż i w ciągu tych 10 minut wierzysz, że rzeczy znikają i pojawiają się ponownie. Tak naprawdę wiemy, że to nieprawda, ale w jakiś sposób w to wierzymy.

- Jest jeszcze jedna cecha wspólna: każdy chce wiedzieć, jak to zostało zrobione. Na czym polega trick i o czym tak naprawdę jest książka. Skąd wziął się pomysł. To jest właśnie magia i część iluzji. Ludzie chcą wiedzieć w jaki sposób napisałam książkę, a ja myślę sobie - gdybym wam powiedziała - zniszczyłabym wszystko.

Magia i sztuka iluzji to rodzaj oszustwa, ten wątek pojawia się również w twojej książce. Myślisz, że są sytuacje, w których kłamstwo jest dobre?
- Tak. Nie nazwałabym tego kłamstwem, chociaż w języku angielskim nie ma innego słowa. Są to piękne historie, które mówiący sprzedaje innym. One nie są kłamstwem, ponieważ nie są złe. Są po prostu piękną, konieczną nieprawdą. Zupełnie jak przedstawienia iluzjonistów i powieści. Jeśli masz dzieci, mówisz im, że są cudowne, doskonałe i kochane, a przecież w niektórych momentach rodzice nienawidzą swoich dzieci.

- Kiedy jesteś z kimś w związku i mówisz "na całym świecie istniejesz dla mnie tylko ty" - to to nie jest prawda, a zarazem - to jest prawda. Oczywiście, że istnieją inni ludzie, związki się kończą, a ludzie żyją dalej. Ale są takie momenty, kiedy istnieje dla nas tylko ta jedna osoba.

- Ta piękna nieprawda czyni życie znośnym, a związki możliwymi. Gdybyśmy wszyscy byli wobec siebie cały czas absolutnie szczerzy, to byłoby straszne. I nie chodzi tu o kłamstwa, ale o życie z odrobiną magii.

Pokazujesz w swojej książce, że chociaż ta magia nie może zmienić przeszłych wydarzeń, może złagodzić ich skutki. Czy to jest twoje przesłanie?
- Nie wiem, czy ta książka ma przesłanie. Wiem, że czasami przerażająca prawda jest komfortem i terrorem jednocześnie. A ta prawda jest taka, że ludzie są w stanie przejść przez najgorsze rzeczy, a później nadal znajdować miłość, śmiech, radość i szczęście - bez względu na to, co im się przydarzyło. Są takie chwile, że człowiek życzy sobie, żeby go nie było, żeby ktoś go zabił, ale to mija.

- Chciałabym też powiedzieć, że kochanie kogoś, naprawdę kochanie - bez lęku, bez zastrzeżeń i warunków jest najważniejszą rzeczą w życiu.

Nie wiem, czy miłość może wszystko zwyciężyć, czy może wszystko naprawić, ale wiem, że możemy wszystko przetrwać, a miłość jest najważniejsza.

Akcja twojej powieści toczy się w środowisku rosyjskich imigrantów. Dobrze znasz to środowisko, czy może przeprowadzałaś jakieś badania przed napisaniem książki?
- Nie robiłam żadnych badań. Na Brooklinie w Brighton Beach jest bardzo silna społeczność rosyjska. Spędziłam tam trochę czasu, ale nie bardzo dużo. Większość z tego co piszę, to moja fantazja.

- Na przykład w książce jest scena, która ma miejsce na Coney Island. Kiedy ją pisałam, to nie byłam w tym miejscu od paru lat. Nie wróciłam tam, aby mu się dokładnie przyjrzeć.

- Nie chciałam tworzyć reportażu, chciałam pisać o tym, jak zapamiętałam to miejsce, jak go doświadczyłam. Nie przeprowadzałam badań, bo myślę, że moja zmysłowa pamięć ma większą siłę. Jest bardziej użyteczna niż fakty.

A myślałaś o tym, że ludzie ze środowiska, które opisujesz będą również czytali twoją książkę?
- Kiedy piszę, staram się nie myśleć o nikim, kto będzie to czytać. Kiedy raz się zacznie, takie myśli nie dają spokoju: moja matka przeczyta tę książkę, mój tata przeczyta, o jejku! moja babcia to przeczyta. A potem chcę napisać o rosyjskich imigrantach i myślę: och, rosyjscy imigranci będą to czytać. W takiej sytuacji nie da się pisać o czymkolwiek. Trzeba się od tego odciąć. Niektórzy mogą się wściekać, inni mogą uważać, że to nieprawdziwe. Ludzie myślą tak o wszystkich książkach. Trzeba to ignorować.

Czy zanim skończysz książkę, dajesz komuś do przeczytania fragmenty?
- Nie, redagowałam książkę sama, z wielką pieczołowitością. Nie chcę pozwolić, aby ktoś wpływał na to, co czuję i wprowadzał zamieszanie. Na przykład, kiedy ktoś mówi, że dana postać powinna rozwijać się w określonym kierunku, a jakieś zdanie jest nieco słabe, to jego opinia może sprawić, że nie będę już pewna tego, do tej pory uważałam za dobre dla książki.

- Później redaktor wprowadza poprawki, ale kiedy książka jest ukończona, czuję jakby nie należała już do mnie.

Będziesz kontynuować opowieść o Vaclavie i Lenie?
- Nie sądzę. Myślę, że to zniszczyłoby tę historię. Nie jestem pewna, o czym będzie moja następna książka, ale myślę, że nie będzie to kontynuacja.

INTERIA.PL

Ale czytelnicy wciąż nie wiedzą jak kończy się bajka, którą opowiada mama Vaclava...
- Tak, nikt nie wie jak ona się kończy. Nawet ja tego nie wiem. Muszę zadzwonić do mojego taty, bo ta bajka to był jego pomysł. Potrzebowałam takiej historyjki i on podsunął mi opowieść o chłopcu, który przez 99 dni przychodzi pod okno księżniczki. Od razu wiedziałam, że jest doskonała. Zapisałam ją, ale bez zakończenia.

Czy pracujesz nad nową książką?
- Czuję, podobnie jak to było w przypadku tej powieści, że następna książka się zbliża i że chce zostać napisana. Wiem, że nie mogę tej książki wymusić. To najgorsza rzecz, jaką można zrobić pisząc. Ale jestem w bardzo ekscytującym momencie. To jak oczekiwanie na dziecko: jeszcze nie wiesz czy to będzie chłopiec czy dziewczynka, ani jak będzie wyglądać. Ale czujesz, że to już wkrótce.

Czy pisanie to praca na pełny etat?
- Tak i nie. Kiedy pisałam tę książkę, to była praca na pełny etat. Pisałam podczas weekendów, na tylnym siedzeniu samochodu, w metrze. Myślę, że kolejną książkę będę pisała w podobny sposób, bo czuję się wtedy naprawdę szczęśliwa.

- Ostatnimi czasy byłam bardzo pochłonięta przygotowywaniem tej książki i jej promocją. Było z tym naprawdę dużo zachodu i z niecierpliwością czekam na moment, kiedy usiądę i zacznę znowu pisać.

A co robisz, kiedy nie piszesz?
- Mam dwa psy. Uwielbiam je i spędzam z nimi sporo czasu. Biegam, tydzień temu wzięłam udział w półmaratonie, a teraz przygotowuję się do maratonu. Codziennie ćwiczę jogę, chociaż okropnie mi to wychodzi. I przede wszystkim... Mój mąż zmarł w lutym na raka mózgu. Pobraliśmy się niedawno, w okolicach święta dziękczynienia, ale byliśmy razem od 6 lat. Do lutego spędzaliśmy dosłownie każdą chwilę razem, wszystko robiliśmy wspólnie, po prostu staraliśmy się wykorzystać każdą jedną chwilę, która nam pozostała. Wiem, że życie jest bardzo krótkie i najważniejsze jest to, aby kochać. Mocno, prawdziwie, bez lęku i bez żadnych warunków.

Z Haley Tanner rozmawiała Izabela Grelowska

Haley Tanner urodziła się w 1982 roku w Nowym Jorku. Obecnie mieszka na Brooklynie. Vaclav i Lena to jej literacki debiut. Prawa do książki zakupili wydawcy z kilku krajów, chociaż nie zdążyła się jeszcze ukazać w Stanach Zjednoczonych.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas