Żyjemy szybciej
Żyjemy szybciej, bardziej intensywnie. Rozmowa z Mateuszem Damięckim
Mateusz Damięcki: Bolą mnie kolana i wysiadają poszczególne części ciała. Jest to na pewno obciążenie dla organizmu. Taniec uważam za sport połączony ze sztuką, który wymaga poświęceń.
Skąd się wzięło Twoje zainteresowanie tańcem? Moda?
Mateusz Damięcki: Lans i moda mnie nie interesują. Taniec też nigdy mnie nie interesował! Dlaczego tańczę? Trochę na przekór sobie i dlatego, że się tego bałem. Paradoksalnie zdaję sobie z tego sprawę, że mam poczucie rytmu. Dowiedziałem się tego z akademii teatralnej. Mimo wszystko jestem totalnie nieskoordynowany. Teraz nad tym pracuję.
Skoro w programie tańczą same gwiazdy, Ty też się nią czujesz?
Mateusz Damięcki: W momencie, kiedy ktoś mówi o sobie, że jest gwiazdą, nigdy nie będzie miał nawet cienia możliwości, żeby nią zostać. Chociaż jest to określenie czysto komercyjne. Nie do końca mogę się wpisać w to co się dookoła dzieje. Mnie naprawdę interesuje przede wszystkim praca. A później to są tyko takie dodatki. Czerwone dywany i tak dalej?
Nie mów, że nie lubisz po nich stąpać?
Mateusz Damięcki: Szczerze? Mnie czerwony dywan strasznie peszy. On bardziej pasuje do Hollywood. Do Polski? Szczerze mówiąc, wydaje mi się to zupełnie nieprzystające do naszych realiów.
Ostatnio nie widziałem Cię w telewizji w nowych rolach.
Mateusz Damięcki: Od szesnastu lat nie mam roku, w którym bym czegoś nie robił. I to jest fajne - ciągła praca, ewolucja. Kolejnym przyjemnym doświadczeniem był udział w filmie "Jutro idziemy do kina". Tak naprawdę nic nie zależy ode mnie. Nawet gdybym zagrał w filmie offowym, to i tak wszystko będzie zależeć od PR-u.
Trudno było Ci zagrać amanta sprzed II wojny?
Mateusz Damięcki: Mieliśmy zaznaczone oczekiwania reżysera wobec nas. Z taką współpracą jest dużo łatwiej. O tyle łatwiej, że akcja działa się w przededniu wybuchu II wojny światowej. To nie była martyrologia i zatapianie się w krwi, z czym mieliśmy do czynienia w innych filmach. To było podpatrzenie bardzo fajnych, młodych ludzi.
Jesteśmy dziś tak fajni, jak ludzie XX wieku?
Mateusz Damięcki: Różnimy się od tamtych ludzi tym, że żyjemy szybciej, bardziej intensywnie. I tego im bardzo zazdroszczę. Teraz trochę nam się chce, a ponieważ wszystko wolno, to w zasadzie nie robimy nic. Kiedyś ludzie czytali "Dziady" Mickiewicza, bo nie można było tego robić. A ja sięgnąłem po niego, pomimo, że nie jest modny.
Doradzasz się taty jak masz zagrać daną postać?
Mateusz Damięcki: Nie pytam o tak zasadniczą kwestię, lecz o detale. Diabeł tkwi w szczegółach. Rzeczywiście korzystam czasem z porad ludzi mi bliskich, czyli m.in. rodziny.
Uważasz, że polskie kino jest złe?
Mateusz Damięcki: Nie. Jest po prostu inne. Czerwony dywan pasuje do produkcji za sto trzydzieści milionów. Nie mówię tego, by być przesadnie skromny?
Chociaż niektórzy sądzą, że nie jesteś?
Mateusz Damięcki: Bardzo proszę. Ile głów, tyle zdań.
A co sądzisz o popularności?
Mateusz Damięcki: Jest bardzo ważna i nie wolno jej lekceważyć.
Wyrzekasz się seriali?
Mateusz Damięcki: Nie, dlaczego? Oczywiście, że nie chciałbym grać w sześciu na raz. Gram w jednym serialu i zdarza się od czasu do czasu, że zagram epizod w innym. Ostatnio zagrałem w "Pitbullu" i jestem z tego bardzo zadowolony, że ktoś mi to zaproponował.
Rozmawiał Tomasz Piekarski