Afrykanin

Afryka zaczęła się dla mojego ojca, gdy postawił stopę w Akrze na Złotym Wybrzeżu. Charakterystyczny obrazek z kolonii: ubrani na biało europejscy pasażerowie w kaskach tropikalnych zdejmowani z pokładu w koszu i przewożeni na ląd pirogą przez czarnych wioślarzy.

article cover
Wydawnictwo Cyklady

Takiego obrazu ojciec nie znosił. On, który zerwał z Mauritiusem i kolonialną przeszłością, drwił z plantatorów i ich wyniosłych manier, on, który uciekł od konformizmu angielskiego społeczeństwa, bo o wartości człowieka świadczy tam jego wizytówka, po czym pływał dzikimi rzekami Gujany, opatrując, zszywając i pielęgnując poszukiwaczy diamentów i niedożywionych Indian - taki człowiek musiał dostawać mdłości na widok kolonialnego świata i jego aroganckiej niesprawiedliwości, jego cocktail parties i golfistów w garniturach, służby, hebanowych kochanek, piętnastoletnich prostytutek wprowadzanych kuchennymi drzwiami, oficjalnych żon omdlewających od upału i wyładowujących swoje żale na służących o byle rękawiczki, o kurz, o stłuczony talerz.

Czy o tym mówił? Skąd się u mnie wzięła instynktowna odraza, jaką od dziecka budził we mnie system kolonialny? Pewnie zasłyszałem jakieś słowo, uwagę, opowieść o śmiesznostkach administratorów, takich jak district officer z Abakaliki, do którego ojciec mnie czasem zabierał - mieszkający pośród sfory pekińczyków karmionych polędwicą wołową i ciasteczkami, a pojonych wyłącznie wodą mineralną. Albo opowieści o wielkich białych, którzy poruszali się karawanami, polując na lwy i słonie ze sztucerami z lunetą i kulami dum-dum, a gdy natknęli się na ojca gdzieś na końcu świata, brali go za organizatora safari i pytali, czy nie widział gdzieś dzikich zwierząt, na co on odpowiadał: "Jestem tu od dwudziestu lat, ale nie widziałem jeszcze żadnego, chyba że ma pan na myśli sępy i węże". Albo ten district officer z Obudu na granicy Kamerunu, którego bawiło, gdy kazał mi dotykać czaszek zabitych przez siebie goryli i pokazywał wzgórza za domem, twierdząc, że wieczorami słychać dudnienie, którym prowokują go wielkie małpy, uderzając we własne piersi. A szczególnie uparcie prześladował mnie ujrzany na drodze do kąpieliska w Abakaliki widok gromady czarnych więźniów w kajdanach, maszerujących miarowym krokiem pod eskortą policjantów z karabinami.

A może sprawiło to spojrzenie mojej matki na kontynent tak nowy i zarazem tak poniewierany przez nowoczesny świat? Nie przypominam sobie, co nam mówiła, gdy opowiadała mnie i bratu o kraju, w którym mieszkała z ojcem i w którym mieliśmy kiedyś do niego dołączyć. Wiem tylko, że kiedy zdecydowała się wyjść za ojca i wyjechać z nim do Kamerunu, jej paryskie przyjaciółki dziwiły się: "Co, do tych dzikusów?", a ona, po wszystkim, co od niego usłyszała, mogła odpowiedzieć tylko: "Nie są bardziej dzicy niż Paryżanie!".
Afrykanin
Jean-Marie Gustave Le Clezio

Wydawnictwo Cyklady
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas