Kobieta nielegalna

Im bliżej byłam Wiejskiej, tym bardziej przyspieszałam kroku, a mijając Sheraton, zerwałam się jak do lotu. Może w komputerze czeka na mnie nowa wiadomość od nieznajomego o Oli. Może napisze jakieś straszne rzeczy.

article cover
Wydawnictwo TELBIT

Staszek, mój zastępca wybiegł mi naprzeciw, kiedy zdyszana wkraczałam do gmachu sejmu. Dopadł mnie akurat przy kręconych schodach w budynku senackim, skąd miałam bliżej do biura prasowego. Zawsze tą stroną wchodziłam do Wysokiego Urzędu, może dlatego, że tu znali mnie wszyscy strażnicy. - Szef znów dzwonił, błagam, biegnij od razu do niego, czegoś pilnie od ciebie chce - wyszeptał mi w ucho z przerażoną miną, choć ani on, a tym bardziej ja nie baliśmy się gniewu marszałka. Był zbyt powolny, żeby kiedykolwiek zareagować gwałtownie.

Czego może chcieć ode mnie marszałek? Pewnie miałam przygotować komunikat prasowy o nowelizacji ustawy lustracyjnej. Od kiedy trwał cyrk lustracyjny, ilekroć marszałek wzywał mnie do swojego gabinetu, zawsze chodziło o to samo. Chciał, żeby przekazać mediom, że Sejm pracuje nad nowelizacją ustawy, aby skończyć walkę z teczkami. Mijały miesiące, nowe afery teczkowe wybuchały regularnie, a Sejm wciąż i wciąż przymierzał się do nowelizacji ustawy. To znaczy ponaglał rząd, żeby zabrał się do pracy i przysłał projekt ustawy do sejmu.

Marszałek stale mnie wzywał, kiedy tylko zjeżdżał do stolicy, choć najpilniejsze sprawy przekazywał mu dyrektor gabinetu. Był czuły na opinie dziennikarzy i wiedział, że ode mnie dowie się, co w prasie piszczy i jak bardzo przez ostatnie dwa tygodnie spadły notowania sejmu, a wraz z nimi - jego własne. Jako polityk w rankingach plasował się bliżej dziesiątego miejsca, ale jako człowiek styropianu miał poczucie, że najważniejsze, co dał Polsce, to wolność i na poklask ludu wcale nie liczy. Był jednym z głośniejszych opozycjonistów w PRL, ale jakiś niemrawy w zachowaniu, za to poczciwy i uczciwy. Lubiłam go, choć kiedy ze mną rozmawiał, nie potrafił dłużej niż przez dwie sekundy patrzeć mi w oczy. Tak samo było z innymi rozmówcami, a to budziło nieufność. Ja jednak nie posądzałam go o fałsz, był raczej nieśmiały, jak to bywa z bardzo jasnymi blondynami o cienkiej skórze.

Są wrażliwsi i wszystko mocniej przeżywają, jakby nerwy mieli tuż pod powierzchnią skóry.

Nie zważałam jednak na ponaglenia mojego zastępcy, musiałam najpierw zajrzeć do komputera. Znów sprawdzałam pocztę elektroniczną, ku swojej udręce oczekując jakiejś kolejnej wiadomości od anonimowego korespondenta. Nie było mnie całą godzinę, a skrzynka zapchana była wirtualnymi wieściami, z których drżącym sercem wyłowiłam w końcu tę, której oczekiwałam i której się bałam panicznie. Ale była - lakoniczne zdanie: "Twoja córka nie wróci już nigdy".

Telefon z gabinetu marszałka zadzwonił kolejny raz. Musiałam natychmiast opanować rozpacz i przybrać maskę fachowej urzędniczki w dobrym nastroju, pełnej wiary w siebie i w to co robi.

Kiedy znalazłam się w gabinecie marszałka, poczułam się jeszcze bardziej osaczona, jakby sens złowrogiej wiadomości, którą przed chwilą przeczytałam na ekranie komputera, dopiero właśnie tu mnie dopadł. Zdążyłam się na szczęście uśmiechnąć, zanim marszałek podniósł głowę znad biurka. Lubił mój uśmiech, tyle razy mi to powtarzał - chyba zawsze, kiedy się ze mną witał.

Już po chwili wszystko się wyjaśniło. Nie było żadnych pilnych spraw do omówienia ani konieczności przygotowania konferencji prasowej, marszałek po południu wylatywał do Paryża na spotkanie międzyparlamentarne, a do tego nie byłam mu potrzebna. Mieli mu towarzyszyć szef gabinetu i dyrektor sejmowego biura międzynarodowego. Ja tylko, na podstawie ich relacji, miałam przygotować później komunikat prasowy.

Pomału gasiłam uśmiech, skupiona z ulgą na myśli, że teraz kilka dni będzie w sejmie luźniejszych. Nieobecność marszałka i przerwa w obradach plenarnych oznaczała dla mnie więcej wolnego czasu. Już chciałam pożegnać się i wyślizgnąć cichutko z gabinetu, kiedy marszałek powiedział: Dziś są pani urodziny, chyba się nie mylę? - I swoim zwyczajem, ledwie na mnie zerknął, uciekł wzrokiem gdzieś w okolice sufitu. A jednak kiedy wręczał mi szafirowe pudełko, jego oczy skupiły się na mojej twarzy o sekundę dłużej niż zwykle. Zapewnił mnie, że unikalna kolekcja monet sejmowych o różnych nominałach to drobiazg, ale niczym innym nie może odwdzięczyć się za moją lojalność i dziennikarską rzetelność.

Opuszczałam jego gabinet zdumiona, nie tyle z powodu prezentu, który marszałek zwykle wręczał podczas spotkań z naprawdę ważnymi gośćmi. Dwa tygodnie temu sama byłam świadkiem, jak na zakończenie wizyty taki sam upominek otrzymał Dalajlama. Moje zdumienie budził fakt, że nie pamiętałam o swoich urodzinach. A więc kończyłam trzydzieści osiem lat. Po raz pierwszy zdarzyło mi się zapomnieć o samej sobie. To znaczy, że nie panowałam nad sobą i nad sytuacją.

Jak to możliwe, że nie odezwał się do mnie w tym szczególnym dniu Piotr? Pod wrażeniem wiadomości, która pojawiła się w mojej poczcie, w oczekiwaniu na koniec dnia pracy w biurze nie mogłam jednocześnie pozbyć się myśli o nim. Z pewnością wie, że dziś są moje urodziny, a jednak milczy. Coraz bardziej zdumiewało mnie jego zachowanie. Czy ja go znam choć trochę? Nie wiedział o śmierci Filipa ani o Oli, która opuściła dom. Ale o tym, że dziś skończyłam trzydzieści osiem lat, musiał pamiętać. Może ukrywa się teraz także przede mną, może jest urodzonym agentem albo lubi takiego dalej udawać, ma to we krwi. Piotr wszystko zawsze wiedział o wszystkich - o każdym polityku, pisarzu, artyście, o każdym choćby odrobinę ważnym człowieku w tym kraju. A o mnie nie wiedział w tej chwili nic. Nie przypuszczał nawet, że chce mi się wyć z samotności i zagubienia. Nie miał pojęcia, jaki wysiłek wykonuję co rano, by jadąc do sejmu zmienić twarz w pogodną maskę. Oszukuję swoim wyglądem wszystkich, każdego napotkanego w tym gmachu posła, urzędnika, strażnika i nawet woźną Janeczkę. Ona jedna zauważyła, że ostatnio zgasł uśmiech na mojej twarzy, kiedy po trzech dniach rzekomego urlopu, wróciłam z bladą twarzą do pracy, sparaliżowana strachem o Oleńkę.

Piotr od dwóch miesięcy nie miał nic wspólnego ze służbami specjalnymi, był europosłem i miał immunitet. Przypomniały mi się nasze ostatnie spotkania po wyborach do parlamentu europejskiego. Dlaczego mnie nie zastanowiło, że wciąż się zabezpieczał, dbał o to, żeby nikt nas razem nie zobaczył. Gdybym nie była teraz udręczona śmiercią Filipa, gdyby Ola ode mnie nie uciekła, pewnie umiałabym wyjaśnić tę sytuację. Potrafiłabym po dziennikarsku dociec, jaka jest prawda o nim; dowiedziałabym się, kim jest, a kogo tylko udaje. Jedno było pewne: miłość do mnie była tylko częścią jego życia. Im bardziej zapewniał mnie o swoim uczuciu, im gorętsza była nasza wspólna noc, im więcej czułości mi dawał, tym mocniej chronił swoje własne życie. A ja nie byłam, nie chciałam być wścibska. To Piotr zabiegał o mnie, aranżował spotkania, wymyślał pokrętne sytuacje, kiedy niby przypadkowo mogliśmy się choćby zobaczyć podczas oficjalnych uroczystości. Może po prostu uwielbiał tajemnice, a jeśli życie ich nie dostarczało, stwarzał je sam, i był w tym mistrzem. Tylko dlaczego od dwóch tygodni milczy?

Pod wpływem chwili wystukałam na klawiaturze list do niego, kilka zdań zaledwie. Zawiadamiałam go o swoich urodzinach i prosiłam, żeby się odezwał. Tylko tyle, ani słowa o tym, co się stało. Wysłałam list, choć całkowicie zwątpiłam w jego miłość.

Kiedy wczoraj żegnałam się z Joasią w szpitalu, powiedziała zrezygnowanym głosem, jakby to jej nie dotyczyło: Ola wspominała niedawno, że napisała o mnie opowiadanie. Miała mi je dać na zakończenie roku, ale nie dotrzymała słowa. Nie tylko panią zostawiła, mnie także... - Joasia przymknęła oczy, bo właśnie na horyzoncie pojawiła się Miśka, jej matka, ze zbolałą twarzą. I nie była to mina teatralna. Joasia powiedziała jeszcze: Jeśli znajdzie pani to opowiadanko, chciałabym je przeczytać. Ola to ma talent! Ja nie mam nic...

Bardzo szybko znalazłam zapiski Oli na temat jej dziwnej przyjaciółki. Była to historia przypadku Joasi, tak jak go sobie Ola wyobraziła. Próba uchwycenia tego, czego była świadkiem, szkic na temat dziewczyny przemieniającej się w mężczyznę. Chyba pierwszy raz próbowała napisać tekst literacki, i to w tajemnicy przed nami. To dziwne, bo lubiła pochwalić się jakimś nowym wierszem, który powstał, gdy nie mogła zasnąć, albo pomysłem na opowiadanie. Zależało jej szczególnie na zdaniu ojca. Jedynie swoje zapiski, blog w internecie, obwarowała hasłem.

Ola musiała przeżywać to, co działo się z Joasią, i próbowała pisząc, ujarzmić swoje emocje. Ale chyba sama nie wierzyła w siłę literacką tego, co napisała, bo każda strona była przekreślona grubą krechą. Pewnie podjęła decyzję, że to nic niewarte, nie znalazła formy dla tego, co chciała opowiedzieć. Zajęta nauką przed końcem roku szkolnego tkwiła godzinami w swoim pokoju z nosem w podręcznikach albo przerzucała strony internetowe w poszukiwaniu potrzebnych informacji. Jeśli wychodziła, to do Joasi, choć czasem udawało mi się zmusić ją do wysiłku fizycznego. Brała wtedy rakietę i wybiegała pograć w tenisa na kortach u Bartka, szkolnego kolegi, który mieszkał w zasobnej willi na skraju Parku Uzdrowiskowego.

Zapiski Oli o jej przyjaciółce brzmiały jak raport z nieszczęścia. Czy powinnam to dać Joasi, zastanawiałam się, stojąc w progu dużego pokoju, tak żeby widzieć całe mieszkanie, kiedy obrócę się wokół własnej osi. Filip jednak wciąż tu był, czułam krążące w powietrzu dziwne fluidy, wolałam mieć się na baczności. Ledwie przeczytałam pierwsze zdanie tekstu Oli, miałam wątpliwości, czy Joasia powinna go przeczytać. Była w trakcie przeistaczania się z kobiety w mężczyznę, należał jej się spokój i poczucie pewności, że robi to, co musi.

Oto co napisała Ola:

"Przeklęta płeć. Zaraz po maturze, w pełni upalnego warszawskiego lata Joasia wybiera się na kolejną operację. Szczupła, wysoka szatynka z krótko, po męsku obciętymi włosami i lekko skośnymi oczami, właśnie układa w torbie potrzebne w szpitalu rzeczy. Pod oknem stoi jej matka, Miśka, z mocno zaczerwienionymi oczami. Widać, że długo płakała. Do mieszkania wchodzi Adam, mąż Miśki, korpulentny mężczyzna, natychmiast wnosi ze sobą radość. Pociesza najpierw żonę, potem córkę, mówi, że życie nie jest takie straszne. Mieli córkę, będą mieli syna, świat się z tego powodu nie zawali. Miśka, rudowłosa, bardzo rasowa kobieta, wybucha znów histerycznym płaczem. Joasia nie zwraca na nich oboje żadnej uwagi. Kiedy kończy przygotowania, wyciąga z szuflady serię zdjęć z rozdania świadectw maturalnych. Jest tam wszędzie roześmianą, ładną, licealistką. Widać, że jest to pożegnanie Joasi z samą sobą. Matka teatralnie rwie włosy z głowy. Jest aktorką, na ścianach pełno jej zdjęć z wybitnych ról scenicznych. Jest też taterniczką, o czym świadczą fotografie Miśki na zdobytych szczytach.

Nagle klęka przed córką i błaga ją, aby zmieniła zamiar. Przekonuje z rozpaczą w głosie, że operacja, na którą się zdecydowała, przesądzi ostatecznie o jej płci, to wycięcie jajników i usunięcie gruczołów piersiowych. To nie to samo, co branie hormonów. Joasia brutalnym gestem opędza się od matki i w desperacji rzuca się ojcu na szyję, wie, że jest jej sprzymierzeńcem. Potem przez telefon żegna się ze swoją jedyną przyjaciółką Olą. Mówi jej, że wyjeżdża daleko, wróci kimś innym, wtedy się odezwie...

W warszawskim szpitalu Miśka spędza całe dnie na korytarzu. Joasia jest już po dwóch operacjach, czeka ją jeszcze jedna. Rozpacz Miśki wydaje się sięgać zenitu. Adam próbuje zabrać ją do domu, ale bez skutku. Miśka histeryzuje, że Joasia wygląda koszmarnie, jest płaska jak decha i pod nosem zaczyna jej się sypać wąsik. Adam konfidencjonalnie coś poszeptuje z lekarzem, idą do gabinetu lekarskiego, tam wręcza mu kopertę z pieniędzmi, dziękuje za opiekę nad córką. Lekarz poprawia: nad synem. Już synem. Adam gardłowo się śmieje, a wychodząc na korytarz szpitalny, mówi do siebie: Zawsze chciałem mieć syna.

Miśka czyha na niego pod drzwiami pokoju lekarskiego, oskarża o głupotę, o pobłażliwość dla własnego dziecka. Rozpędza się w oskarżeniach: to przez niego całe ich życie to jeden wielki szajs. Wykrzykuje, że jedyne co potrafił, to być kiedyś reżimowym pismakiem w "Trybunie Ludu", piewcą stanu wojennego, a dziś, po przemianach jest nikim, siedzi w domu, hoduje własny brzuch i czeka na zlecenie tłumaczeń z francuskiego. Tymczasem ona z powodu decyzji córki zostanie wyśmiana w środowisku, nie będzie w stanie występować w teatrze. Nie pokaże się ludziom na oczy. Uczepiona ramienia męża potrząsa nim co chwilę, wykrzykując, że ma natychmiast zwrócić jej córkę. - Kiedy wrócę z wyprawy, ma być znów Joasią, słyszysz! - uderza Adama w twarz i wybiega z krzykiem ze szpitala.

Adam z trudem unika ataku żony, idzie do sali, gdzie leży Joasia. - Cześć Maćku, mówi i delikatnie dotyka twarzy swojego dziecka. Joasia wygląda inaczej niż przed miesiącem, gdy szła do szpitala. Odzywa się do ojca głosem niemal męskim, choć o aksamitnym brzmieniu. Mówi, że spełniło się jej marzenie. Nie jest już kobietą.

Miśka nie rezygnuje. Wróciła i jak burza wpadła do pokoju, znów zawodzi. Jej ładna twarz jest cała w czerwonych plamach od płaczu. Wygląda, jakby odgrywała jakąś scenę z tandetnej sztuki. Oto pada na kolana przy łóżku Joasi-Maćka i krzyczy, że nigdy nie będzie mężczyzną, będzie transseksualną istotą, wszyscy będą ją wytykać palcami, obśmiewać na ulicy. - Będziesz atrakcją warszawki, pokraką... - To ostatnie słowo ledwo przechodzi jej przez gardło. Potem zaklina się, że nigdy, przenigdy nie zaakceptuje przemiany swojego dziecka. Grozi mężowi, że go porzuci, bo to on pozwolił Joasi na operację. I jeszcze opłacił lekarzy, harował, nocami ślęczał nad tłumaczeniami, żeby zarobić na wybryk własnego dziecka.

Nagle Miśka milknie. Przestaje płakać. Wydaje się zrezygnowana, przegrana, upokorzona. - Coś ty zrobiła ze swoim życiem! Jak dobrze, że mam góry... - szepce.

Kiedy Joasia przeobraża się w Maćka, młodego chłopca z rzadką bródką i miłym głosem, upływa kilka miesięcy. Maciek ma prawie dziewiętnaście lat i miliony pomysłów na życie. Przede wszystkim chce, musi się zakochać. Miłość jest najważniejsza w życiu, stale to powtarza, wydzwaniając z komórki kilka razy dziennie do swojej jedynej przyjaciółki Oli. Rozmawia też szczerze z ojcem, są kumplami i rozumieją się dobrze. Ale kiedy do domu po próbach w teatrze wraca Miśka, atmosfera gęstnieje. Miśka jest przytłoczona sytuacją, wygląda coraz bardziej nieszczęśliwie, nie godzi się ze zmianą płci córki. W tajemnicy przed bliskimi obchodzi gabinety słynnych lekarzy specjalistów i dopytuje, czy możliwy jest jeszcze powrót jej dziecka do kobiecości. Lekarze zapewniają, że tak, bo Joasię-Maćka czeka przecież najważniejsza operacja - uformowanie prącia z fałdu skóry na brzuchu. Póki nie ma prącia, nie jest jeszcze w pełni mężczyzną.

W teatrze Miśka ma adoratora, Toniego, młodego zdolnego aktora. Nie wie jednak, że to gej, który podziwia tylko jej kunszt aktorski, a nie urodę. Jemu jednemu zwierza się ze swojej tragedii. Toni jest fanatykiem religijnym i cierpi katusze z powodu swojego homoseksualizmu. Ukrywa głęboko swój problem. Podsuwa Miśce pomysł, aby wybrała się z nim i z córką do Rzymu, na pielgrzymkę narodową, ma nawet sposób, żeby dostać się do samego papieża. Wierzy, że dotyk ręki Ojca św. go uzdrowi, stanie się heteroseksualistą. Nie mówi Miśce o swoich oczekiwaniach. To raczej Joasię ma dotknąć papież i wtedy stanie się cud, podpowiada Toni, gorliwy, ortodoksyjny katolik. Joasia zostanie kobietą i zrezygnuje z ostatniej operacji. Trzeba ją tylko zabrać do Rzymu.

Miśka czepia się tego pomysłu jak koła ratunkowego. Błaga Toniego o pomoc w zdobyciu biletów lotniczych. Nie obchodzi jej nawet możliwość zagrania głównej roli w teatralnej "Antygonie". Kiedy wkrótce Toni przynosi wiadomość, że wszystko udało się załatwić, Miśka bezceremonialnie oznajmia dyrektorowi teatru, że ma gdzieś jego łaskawość, na którą czekała od dobrych kilku lat. Teraz ma na głowie życie swojego dziecka. Zapomniała też, że planowała wyjazd na Słowację; Miśka od lat wspina się w górach, była nawet w Himalajach, choć nie zdobyła wtedy żadnego szczytu.

W domu Joasia-Maciek zwierza się ojcu, że chce studiować, straciła już prawie rok przez operacje, ale musi zdobyć jakiś zawód, potrzebuje przestrzeni i wolności. Chce żyć tam, gdzie jej nie znają, być mężczyzną, tylko mężczyzną. Marzy o tym, żeby wyjechać z miasta, być z dala od matki, która nie akceptuje jej nowej płci. Ojciec podsuwa pomysł romanistyki na Uniwersytecie w Poznaniu, sam jest tłumaczem z francuskiego i oto dziś, kiedy jest w politycznej odstawce, ma z czego się utrzymać. Zapewnia Joasię-Maćka, że zdobędzie pieniądze na ostatnią operację, a potrzeba, bagatela, na początek kilka tysięcy złotych. Będzie brał dodatkowe zlecenia.

Rozmowę, podczas której snują tyle planów, przerywa nadejście Miśki. Z eleganckiej kobiety zmieniła się w strzęp człowieka. Jest chuda, blada, nie ma makijażu. Kolejna awantura w domu, Miśka obwinia męża i córkę, to przez nich znosi tortury psychiczne, a w teatrze notorycznie pomijają ją w obsadzaniu ról, gra już tylko ogony, bo straciła werwę życiową i porusza się jak we mgle. Nie wspomina o tym, że właśnie odrzuciła główną rolę w ważnej sztuce.

A potem nagle łagodnieje i proponuje Joasi wspólną podróż do Rzymu - to będzie nagroda za cierpienia, których doświadczyła, taka była dzielna podczas czterech dotychczasowych operacji. Adam nie wie, co jest grane, ale Joasia-Maciek czuje, że to jakiś podstęp matki. Długo się broni, ale ostatecznie godzi się - nigdy przecież nie była we Włoszech. Wyjazd ma się odbyć za tydzień, Miśka jest szczęśliwa, że udało się namówić córkę. Nagle przypomina sobie, że nie była dawno u spowiedzi, Toni mówił, że na pielgrzymkę trzeba jechać oczyszczonym. Przez kolejne dni Miśka wędruje po warszawskich kościołach i szuka spowiednika, ale konfesjonały stoją puste. Tyle lat nie chodziła do kościoła, nie wie, że księża spowiadają podczas mszy. Znów szuka pomocy u Toniego, który prowadzi ją do znajomego zakonnika kapucyna. Miśka przeżywa szok, spowiadając się z całego życia, i to twarzą w twarz z zakonnikiem.

Na lotnisko odwozi je Adam, zdumiony obecnością Toniego. Adam wie o preferencjach seksualnych Toniego, aktor sam mu to kiedyś wyznał, błagając o dyskrecję, ale nie ma już czasu przed odlotem, żeby powiedzieć o tym żonie. Sądzi zresztą, że ona zna sekret kolegi z teatru. Kiedy Adam wraca do pustego mieszkania i ogląda dziennik, nagle uświadamia sobie, że do Rzymu, oprócz pielgrzymki narodowej, ciągną z całego świata homoseksualiści na paradę miłości, która odbywa się w tym samym czasie, 8 lipca. Ucieszony nagle, próbuje dodzwonić się do Miśki, uważa, że parada podtrzyma Joasię-Maćka na duchu. Zobaczy tam wielu takich jak ona, zrozumie, że nie jest sama na świecie ze swoim problemem. Jednak komórka żony jest wyłączona, podobnie jak córki-syna. Wyobraża sobie, że obie właśnie lądują w Wiecznym Mieście.

Tymczasem w Rzymie, przy upalnej pogodzie na Plac św. Piotra ciągną tysiące pielgrzymów. Większość to Polacy. Główna msza skupia polityków i zwykłych pielgrzymów. Wśród tłumu, blisko ołtarza, gdzie papież odprawia mszę dla Polaków, widać też Toniego, Miśkę i Joasię-Maćka. W kulminacyjnym momencie cała trójka dostępuje zaszczytu, wchodzą po schodach na górę, potem każdego z nich dotyka papież. Miśka pilnuje, żeby Ojciec Święty swoją ręką dotknął Joasi. Kiedy córka chce odejść, przytrzymuje ją i zmusza niemal papieża, żeby położył swoją dłoń na policzku Joasi. Robi to i mówi coś, czego Miśka jednak nie słyszy: Błogosławię cię, drogi chłopcze! Joasia-Maciek jest uszczęśliwiona, oto papież, święty człowiek, uznał ją za mężczyznę. Miśka w uniesieniu dostrzega euforię swojego dziecka, ale myśli, że oto właśnie stał się cud, odzyskuje córkę. Żarliwie modli się do końca mszy wraz z Tonim. Chce jej się krzyczeć, że nastąpiło uzdrowienie córki.

Wieczorem tego dnia cała trójka znów wypuszcza się w miasto. Wszędzie poza Placem św. Piotra Rzym obklejony jest plakatami zapowiadającymi paradę gejów i lesbijek. Miśka jest w doskonałym humorze, naśmiewa się z niektórych plakatów. Toni blednie, niepewny, czy wytrwa w takich okolicznościach i nie ujawni się jako gej. Joasia-Maciek trzyma go cały czas za rękę, zupełnie ignoruje matkę.

Jeszcze tego samego dnia Miśka dzwoni z radosną wieścią do męża. Mówi, że stał się cud, będą mieli znów córkę. Adam mówi jej o paradzie, prosi, żeby tam poszli, niech Joasia-Maciek zobaczy, kim są ci ludzie. Niech walczy o ich godność na manifestacji. Miśka protestuje, krzyczy do słuchawki, że Adam chyba oszalał. - Oni są na pielgrzymce, dokonał się cud, Joasia jest znów Joasią, czekają ją teraz operacje przywracające kobiecość. - Wrzeszczy na cały hotel. Rzuca słuchawkę i w nagłym przerażeniu biegnie do pokoju córki. Joasi-Maćka nie ma.

Razem z Tonim jest właśnie na paradzie pod Koloseum. Barwny korowód lesbijek, gejów, transwestytów, transseksualistów. Joasia i Toni mieszają się z tłumem, ściskają ze wszystkimi, są szczęśliwi. Toni całuje się z młodym chłopcem, Joasia-Maciek z radością w oczach pozwala się objąć ładnej, drobnej blondyneczce z dużym biustem. Jestem mężczyzną, mówi po polsku, potem po angielsku do swojej partnerki, blondynka całuje Joasię-Maćka w usta. Porywa ich tłum, Toniego znosi w drugą stronę.

Tymczasem w hotelu Miśka dostaje białej gorączki, to włącza telewizor, to wyłącza, potem wybiega z hotelu, łapie taksówkę. Pod Koloseum, gdzie trwa parada miłości, rozgarnia rękami tłum, szuka swojej córki. Wdrapuje się na wysoką trybunę i stamtąd jakimś cudem dostrzega Joasię w ciasnym uścisku z blondynką. Wrzeszczy, przekrzykuje tłum, ale jej głos nie dociera do Joasi-Maćka. Do wieczora szuka córki, aż do wyczerpania sił.

Zdruzgotana Miśka w hotelu czeka na Toniego i córkę, ale żadne z nich nie pojawia się ani tego dnia, ani następnego. Zgłasza zaginięcie córki na policji, ale włoska powolność i niefrasobliwość funkcjonariuszy porządku publicznego nie wróży dobrze. Po kilku dniach zaczyna rozumieć, że Joasia-Maciek jest dla niej stracona. Pokonana, wraca samotnie do domu, do Warszawy.

W tym czasie jej szczęśliwa latorośl mieszka ze swoją blondynką w skromnym hotelu. Są parą, to widać. Planują właśnie podróż po Europie, aż do jesieni. Joasia-Maciek dzwoni do ojca i wszystko mu wyjaśnia. Kocha Sonię, wszystko jej powiedziała, Sonia to, Sonia tamto. Przypomina ojcu o operacji, prosi go, żeby pomógł jej finansowo - Sonia także bardzo ją kocha. Potrzebuje tej operacji, tak jak miłości Soni. Adam bardzo się cieszy, mówi, że przyśle jej do Włoch trochę pieniędzy, ale resztę będzie składał na operację. W Polsce najtaniej to wyjdzie, zapewnia.

Szczęśliwa para zwiedza muzea Rzymu, pewnego razu napotykają Toniego z kochankiem. Toni zapowiada, że wraca do kraju, ma zamiar ujawnić się jako gej. - Przecież jest nas wielu - stwierdza. Życzy Joasi-Maćkowi, by wytrwał. - Stań się mężczyzną, nie bój się...

Jest jesień. Joasia-Maciek znów w szpitalu, na warszawskim Ursynowie. Operacja uformowania penisa jest decydująca. I najdroższa. Przy jej łóżku czuwa Włoszka Sonia. Maciek śpi po narkozie. Kiedy zjawia się Adam, Sonia rzuca mu się na szyję i dziękuje za Maćka. Adam jest wzruszony, mówi: Każdy ma jedno tylko życie, musi żyć i może z tym życiem robić, co chce. Ona... on - poprawia się - zawsze, od dziecka chciał być mężczyzną. Maciek, witaj synu... - wypowiadając te słowa kieruje wzrok na dolne partie ciała Joasi-Maćka, który wciąż śpi po narkozie.

W tym czasie Miśka jest daleko. Samotnie wspina się po stromym zboczu górskim, gdzieś w słowackich Tatrach. Podczas wspinaczki modli się za swoją córkę Joasię. Raki na nogach, lina zaczepiona o występ skalny ściany. Jest wysoko. I nagle lina urywa się, Miśka szybuje, poddaje się lotowi. Spada w kolorową i cichą górską dolinę. Wydaje jej się, że przytula do piersi swoją małą córeczkę Joasię".

Pomyślałam, że Olę poniosła fantazja, kiedy pisała to opowiadanko. Raczej nowelkę filmową, bo to zapis obrazów. Czyżbym nie znała zupełnie swojej córki?

Kolejną noc czekałam na nią, modląc się o cud - jej powrót do domu. Położyłam się śmiertelnie znużona - praca w biurze, przeczesywanie ulic Warszawy, upał lipcowych dni i bezsenne noce - to wszystko sprawiło, że czułam się jak wypalony wrak. Byłam psychicznym trupem. Położyłam się w dużym pokoju, którego drzwi wychodziły na taras, i przymknęłam ołowiane powieki. Ale wiedziałam, że sen i tak nie nadejdzie. W pokoju obok zostawiłam zapaloną lampkę. Nie z powodu śmierci Filipa, ale dla Oleńki. Chciałam się łudzić, że zapalone światło magicznie przyciągnie ją do domu.

Milena Trziszka
Kobieta legalna

Wydawnictwo TELBIT
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas