Ostatni taki Amerykanin

Bystrzy, ambitni i wciąż poszukujący większej skuteczności, my, Amerykanie, w ciągu dwóch krótkich stuleci stworzyliśmy świat, który za naciśnięciem guzika przez całą dobę zapewnia nam dobre samopoczucie.

article cover
Wydawnictwo Rebis

Wydaje się jednak, że zastępując każde wyzwanie skrótem, coś tracimy i Eustace nie jest jedyną osobą, która tę stratę odczuwa. Pogrążamy się w depresji i coraz większym niepokoju... i nie bez powodu. Te wszystkie nowoczesne udogodnienia miały rzekomo oszczędzić nam czas. Ale czas na co? Stworzywszy system, który zadba o każdą naszą potrzebę, nie wymagając od nas nadmiernego starania czy wysiłku, możemy wypełnić te wolne godziny...

Cóż, po pierwsze telewizją... mnóstwem telewizji, całymi godzinami, dniami, tygodniami, miesiącami telewizji w życiu każdego Amerykanina. A także pracą. Każdego roku Amerykanie spędzają coraz więcej czasu w pracy; prawie w każdej rodzinie dwoje rodziców (jeśli jest dwoje rodziców) musi pracować na pełen etat, żeby zapłacić za wszystkie te dobra i usługi. To oznacza mnóstwo czasu poświęconego na dojeżdżanie. To oznacza ogromny stres. Słabsze więzy z rodziną i lokalną społecznością. Posiłki z fast-foodów zjadane w samochodach w drodze do pracy i z pracy. Coraz słabsze zdrowie. (Współcześni Amerykanie są bez wątpienia najbardziej otyłym i najbardziej nieruchawym społeczeństwem w historii; z roku na rok nasza tusza jest coraz bardziej okazała. Zaczęliśmy lekceważyć swoje ciało, tak jak lekceważymy zasoby naturalne; wierzymy, że jeśli wysiądzie nam jakiś istotny organ, będziemy mogli kupić sobie nowy. Ktoś inny się tym zajmie. Tak samo wierzymy, że ktoś posadzi kiedyś las, jeśli ten zniszczymy. To znaczy, jeśli w ogóle zauważymy, że go niszczymy).

W takim podejściu jest sporo arogancji, ale jest jeszcze coś: głęboka alienacja. Wypadliśmy z rytmu. To takie proste. Skoro nie wytwarzamy już dla siebie żywności, to czy musimy zwracać uwagę na, powiedzmy, pory roku? Czy jest jakaś różnica pomiędzy zima latem, skoro możemy codziennie jeść truskawki? Skoro przez cały rok możemy utrzymywać w domu przyjemną temperaturę, to czy musimy zwracać uwagę na to, że nadchodzi jesień? Czy mamy się do niej jakoś przygotowywać? Odnosić do tego procesu z szacunkiem? I po co rozmyślać nad własną śmiertelnością tylko dlatego, że każdej jesieni w przyrodzie coś umiera? A kiedy przychodzi wiosna, czy warto zauważać to odrodzenie? Czy nam się chce poświęcić chwilę i być może komuś za to w duchu podziękować?

Uczcić to? Jeśli opuszczamy dom jedynie po to, by pojechać do pracy, to po co nam świadomość istnienia potężnej, pouczającej, nadzwyczajnej i wiecznej siły życiowej, która nieustannie nas opływa?

Najwyraźniej obywamy się bez tego wszystkiego, chyba przestaliśmy zwracać uwagę. W każdym razie tak to widzi Eustace Conway, kiedy rozgląda się po Ameryce. Widzi ludzi, którzy przestali iść równym rytmem z naturalnymi cyklami, które przez tysiąclecia decydowały o życiu i kulturze naszego gatunku. Utraciwszy tę żywotną więź z przyrodą, nasz naród stanął przed niebezpieczeństwem utraty człowieczeństwa. W końcu nie jesteśmy na tej planecie gośćmi z kosmosu, tylko jej naturalnymi mieszkańcami oraz krewnymi wszystkich żyjących na niej istot. Z tej ziemi pochodzimy i tu spoczniemy po śmierci, przez jakiś czas ona jest naszym domem. I w żaden sposób nie zrozumiemy samych siebie, jeśli choć odrobinę nie zrozumiemy naszego domu. Musimy to pojąć, by umieścić nasze istnienie w jakimś szerszym metafizycznym kontekście.

Eustace dopostrzega jednak coś, co mrozi krew w żyłach: ogół obywateli tak bardzo oddalonych od rytmu przyrody, że idą przez życie jak lunatycy, ślepi, głusi i bezmyślni. Egzystują niczym roboty w sterylnym środowisku, które otępia umysł, osłabia ciało i zabija duszę. Jednak Eustace wierzy, że możemy odzyskać nasze człowieczeństwo. Odzyskujemy je, kiedy kontemplujemy widok prastarej góry; kiedy obserwujemy doskonałość wody i światła; kiedy doświadczamy w sposób bezpośredni bezlitosnej poezji łańcucha pokarmowego. Kiedy zauważamy wszystkie odcienie świata przyrody, zauważamy wreszcie i rozumiemy, o co chodzi: że, każdemu z nas dana jest tutaj na ziemi jedna oszałamiająca chwila i musimy odczuwać zarówno pokorę, jak i radość, poddani wszystkim prawom wszechświata i wdzięczni za to, że choć przez krótki moment, to jednak w sposób naturalny jesteśmy z nim związani.

Zgoda, nie jest to żadna radykalna koncepcja. Każdy ekolog na świecie działa zgodnie z filozofią opartą na takich samych założeniach. Natomiast tym, co różni Eustace'a Conwaya od wszystkich innych działaczy na rzecz ochrony środowiska, jest szczególne przekonanie, jakie ma od dzieciństwa, że jego powołaniem jest wyrwać swoich rodaków z lunatycznego transu. Zawsze wierzył, że tylko on posiada taką moc oraz poczucie odpowiedzialności i że to on ma być instrumentem zmiany. Jeden człowiek, jedna wizja.
Elizabeth Gillbert
Ostatni taki Amerykanin

Wydawnictwo Rebis
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas