Reklama

Sposób na chama

Sąsiad mi się nie kłaniał, więc mój tata postanowił nauczyć go kultury.

Miałaś rację, nie powinienem był tyle tego kupować - jęknął mój tata, targając po dwie siatki w każdej ręce. Powiedziałabym: "A nie mówiłam!", gdybym tylko nie była taka zziajana i zmęczona dźwiganiem kolejnych czterech. A tu jeszcze musiałam poszukać klucza w torebce i wdrapać się na trzecie piętro. Zawsze gdy przyjeżdżał do nas w odwiedziny tata, robił tak zwane "drobne" zakupy, które później na dwa razy trzeba było nosić z samochodu.

- Ale chyba mamy szczęście! Ktoś wychodzi z bramy, przytrzyma nam drzwi... - rzucił tata i przyspieszył kroku. Z bramy faktycznie wyszedł sąsiad, ale nie spodziewałam się po nim uprzejmości. Doskonale widział, że zmierzamy w kierunku klatki schodowej, on jednak jakby celowo zatrzasnął je nam przed nosem. Oczywiście minął mnie bez słowa, potem wsiadł do swojego audi i odjechał...

Reklama

- Kto to? - zapytał ojciec. - Czy on też tu mieszka?

- Tak, tato, kilka miesięcy temu wprowadził się naprzeciwko nas - odparłam, stawiając siatkę na ziemi.

- Ukłonił ci się?... - zapytał.

- Nie, zresztą nigdy tego nie robi...

- To niesłychane. Przecież jest mężczyzną, w dodatku młodszym od ciebie...

- I co z tego? - westchnęłam, mocując się z zamkiem w drzwiach. - W dobie zwycięstwa feminizmu uprzejmość to zbędny balast... Zresztą, nie przejmuj się nim. Ja go ignoruję.

- Ale to jest ... To jest... brak kultury! - mój tata był bardzo oburzony. - Jak tak można nie kłaniać się sąsiadom?! Trzeba mu coś powiedzieć!...

- Tato, według mnie to nie jest brak kultury, tylko chamstwo, ale nie zamierzam mu niczego mówić, bo i tak tego nie zrozumie - wzruszyłam ramionami. Ojciec pokręcił głową. Na szczęście, wdrapaliśmy się już na górę i miałam nadzieję, że zapomni o tym przykrym incydencie. Zaparzyłam kawę, to miało mu poprawić humor.

- Za moich czasów było inaczej... - westchnął tata, upijając łyk z filiżanki. - Mężczyźni lepiej traktowali kobiety, pomagali nosić ciężary, przepuszczali w drzwiach, całowali w rękę, a teraz to co? Wszyscy mówią, że tamte czasy były okropne, nie było wolności i takie tam, jednak to wtedy ludzie byli kulturalni i na poziomie. Ja się wychowałem na wsi i wielkiego świata nie znam, ale wiem, co uchodzi, a co nie... Czy ten wasz nowy sąsiad nie miał matki i ojca, że nie potrafi się zachować?

- Nie wiem, tato - odparłam. - I nie obchodzi mnie to.

- Może nie miał... - zamyślił się i zaraz się ożywił. - Tak, to możliwe! W takim razie ja go nauczę kultury!

I od tej pory za każdym razem, gdy widział sąsiada z naprzeciwka, uchylał kapelusza i z uprzejmym uśmiechem mówił: "dzień dobry". Za pierwszym razem sąsiada przytkało, poczerwieniał na twarzy, wyglądało na to, że się zawstydził. Ale nie odkłonił się. "Twardziel", pomyślałam o nim i spojrzałam na tatę. Śmiać mi się zachciało na widok jego miny.

- To nic, Oleńko - powiedział do mnie po cichu. - Kropla drąży skałę. Jeszcze raz, jeszcze dwa razy i będzie się kłaniał - powiedział pewny swego. Nie odpowiedziałam, tylko czekałam na rozwój wypadków. Niestety, mimo najbardziej uprzejmych ukłonów taty i jego szerokich uśmiechów, młodzieniec nie reagował. Wszystkie zabiegi ojca puszczał mimo uszu i najzwyczajniej w świecie go ignorował. Tata, emerytowany nauczyciel, nie dawał za wygraną. Uważał, że facet w końcu zmięknie. Mówił, że na każdego jest sposób, tylko trzeba wiedzieć jaki, i on, doświadczony pedagog na pewno dotrze do tego człowieka. Niestety, mijał drugi tydzień pobytu taty u nas, a sąsiad jeszcze ani razu się nie odkłonił... Oboje z mężem śmialiśmy się trochę z ojca, bo mimo jego najusilniejszych wysiłków facet nie tylko się nie odkłaniał, ale tym bardziej nie kłaniał się pierwszy. W końcu tata wyjechał pokonany. Sąsiad ani razu nie powiedział: "dzień dobry". I pewnie nie mówiłby do tej pory, gdyby nie... mój ośmioletni syn. Miłek któregoś dnia bawił się z kolegami na podwórku i... trochę hałasował. Akurat wieszałam pranie, więc wszystko słyszałam. Kątem oka zauważyłam, że mój niemiły sąsiad też wyszedł na swój balkon. Może chciał ich uciszyć, a może... posłuchać tego, co mówią, trudno powiedzieć. A ci mali chłopcy po prostu... plotkowali, i to na cały regulator. Rozmawiali o swoich rodzicach, krewnych, no i o sąsiadach. Chwalili się jeden przez drugiego, którego tata ma lepsze auto, czyj dziadek jest najstarszy, a czyja babcia ma najwięcej chorób. W końcu zaczęli mówić o twardzielach. Śmiać mi się chciało, gdy zaczęli się licytować, kto ich zdaniem jest największym twardzielem: Pudzian czy Gołota.

- Pudzian i Gołota to żadni twardziele! - wydarł się wtedy Miłek. - Nasz sąsiad z naprzeciwka jest największym twardzielem! Mój dziadek powiedział, że albo ten facet jest głuchy jak pień albo ma do czynienia z najbardziej zatwardziałym chamem jakiego widział, a on przecież jest stary i na pewno widział wielu...

Kiedy to usłyszałam, parsknęłam śmiechem. Kątem oka zobaczyłam, że facet zaczerwienił się i szybko wrócił do swojego mieszkania. Jedno było pewne, facet słyszał całkiem dobrze... A następnego dnia, gdy mijałam sąsiada na schodach, usłyszałam jego ciche: "dzień dobry". W takim byłam szoku, że tym razem to ja o mało nie wyszłam na gburkę.

- Dzień dobry... - odpowiedziałam i pomyślałam, że pod jednym względem mój tata miał rację. Do każdego można jakoś trafić, tylko oczywiście trzeba wiedzieć, jak. Do człowieka na poziomie można próbować kulturalnie, a do chama trzeba walić z grubej rury i już...

Ania K., 38 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: młodzież
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy