W górach jeden błąd może kosztować życie
Intensywne opady śniegu, nieprzetarte szlaki. W wysokich partiach gór panują trudne warunki do uprawiania turystyki. Bez doświadczenia, odpowiedniego sprzętu i umiejętności posługiwania się nim należy zapomnieć o wychodzeniu na szlak. Niestety mimo apeli ratowników, komunikatów w mediach, ludzie wciąż ryzykują. O błędach popełnianych przez turystów w górach, opowiada alpinista i przewodnik wysokogórski IVBV Maciej Ciesielski.
Zimowy trekking to zupełnie inna bajka niż letnia wycieczka. Ośnieżone szlaki, krótki dzień, niskie temperatury, zagrożenie lawinowe. Góry zimą, mimo, że wyglądają pięknie, bywają niebezpieczne. Do wyprawy należy się starannie przygotować, sprawdzić pogodę, zadbać o odpowiednie ubranie i sprzęt, wybierać trasy dostosowane do umiejętności, kondycji i górskiego doświadczenia.
Zobacz również: Podniebny spacer i suche wino, czyli pojechałam na narty do Czech. Powiem wam, czy było warto
Niestety często zdarza się, że turyści przeceniają własne możliwości. Nie wiedzą, nie umieją i co najgorsze nie zdają sobie ze swojej niewiedzy sprawy. I popełniają błędy, które mogą kosztować życie. Codziennie w mediach społecznościowych, na grupach związanych z górami, padają pytania od których włos się na głowie jeży. Czy zimą trzeba mieć raki? Jakie są warunki na szlaku, bo będę tam za tydzień? Czy dam rady wejść zimą na Rysy, skoro latem zdobyłem Sarnią Skałkę? Czy mogę zabrać dziecko na Giewont, chociaż dzieciak nigdy w górach nie był? I może byłoby to nawet zabawne, gdyby nie to, że chodzi o ludzkie życie.
Przeglądając media społecznościowe trafiłam na wpis Maćka Ciesielskiego, alpinisty, przewodnika międzynarodowego IVBV (niem. Internationale Vereinigung der Bergführerverbande - Międzynarodowa Federacja Stowarzyszeń Przewodników Górskich), instruktora alpinizmu i wspinania. Pisał o błędach popełnianych przez turystów. Przez kilka dni obserwował w rejonie Hali Gąsienicowej ludzi zmierzających na Kościelec. Brak kasku, rękawiczek, czekan przy plecaku zamiast w ręku, raczki na nogach albo jeszcze lepiej, adidasy.
Chodząc po górach często widuję turystów ubranych od stóp do głów w markowe ubrania, w drogich butach, z modnym plecakiem i profesjonalnym sprzętem lśniącym nowością. Mają wszystko. Oprócz wiedzy, doświadczenia i pokory.
O bezpieczeństwie w górach opowiada Maciej Ciesielski, alpinista i przewodnik wysokogórski IVBV
Katarzyna Piątkowska: Przyglądałeś się przez kilka dni turystom wchodzącym na Kościelec. Obserwacje na tyle tobą wstrząsnęły, że postanowiłeś opisać to w mediach społecznościowych. Było aż tak źle?
Maciej Ciesielski: - Dobrze nie jest. Chociaż byłem pozytywnie zaskoczony reakcją ludzi na moje uwagi i wskazywanie błędów. Nie spotkałem się z agresją czy chamstwem, jak to czasami bywa, ale z pozytywnym zdziwieniem. Ludzie dziękowali i mówili, że nie wiedzieli po prostu o tym czy tamtym. Bo nikt ich tego uczył. I to jest największy problem. Brak edukacji. Może powinno być tak, że już w szkole podstawowej, na przykład na lekcji geografii byłby segment poświęcony bezpieczeństwu w górach. Tego należy uczyć od małego. To jest tak jak z jazdą samochodem czy kąpielą w jeziorze. Uczysz się, że trzeba zapiąć pasy w aucie, słyszysz ostrzeżenia, że nie można skakać na główkę do wody jak nie wiesz jaka jest głębokość. I te komunikaty są cały czas, zapamiętujesz je.
W górach jest coraz więcej wypadków. Niestety często powodem są błędy popełniane przez turystów, przez brak wiedzy właśnie. A może po prostu więcej ludzi chodzi w góry, więc i ta statystyka jest inna?
- Na pewno więcej ludzi chodzi po górach niż 10 czy 15 lat temu. Pamiętam jak 15 lat temu zakładaliśmy Szkołę Górską 5+ w Dolinie Pięciu Stawów Polskich to jednym z impulsów była chęć zwiększenia zimowej frekwencji w schronisku. Dziś praktycznie z rocznym wyprzedzeniem trzeba rezerwować noc na jakikolwiek weekend. Kiedyś przez miesiąc do schroniska w Pięciu Stawach zimą potrafiła przyjść tylko jedna osoba. Teraz ludzie mają więcej pieniędzy, więcej czasu, są sprawniejsi, jest moda na aktywny tryb życia. Ludzie chcą chodzić po górach.
I to jest super, że coraz więcej ludzi chce to robić. Niestety ta "moda" na góry ma też swoje ciemne strony. Niedoświadczone osoby idą tam, gdzie nie powinny...
- I bardzo często jest tak, że im się udaje przejść jakiś szlak w trudnych warunkach, ale nawet nie są tego świadomi, że po prostu mieli szczęście. I to się nakręca. Cegiełkę dorzucają social media. Ludzie się frustrują, że ktoś inny robi super rzeczy, wspina się, trenuje, wrzuca świetne zdjęcia, a ja tego nie robię, tylko ciągle siedzę w pracy. I wstają od tego biurka i idą na Rysy. A to bardzo wymagający zimą szczyt, niekorzystna wystawa, duże nastromienie, silne wiatry, tam teoretycznie powinny cały czas schodzić lawiny. Ale ponieważ szczyt jest bardzo popularny, stok często jest przechodzony, to te lawiny tak często nie schodzą. I ludzie dlatego tam idą, bo myślą, że jest bezpiecznie, bo przecież tyle osób zdobywa Rysy to i mi się uda. Aż zdarza się spektakularny wypadek i ginie kilka osób. Patrząc na to co turyści robią w Tatrach, na to jakie mają szczęście, to czasami wydaje mi się że wszyscy powinni grać w totolotka.
- Mają też ogromne szczęście, że jest TOPR. Umiejętności naszych ratowników i ich oddanie jest niebywałe. Na przykład ratowanie kogoś po zasypaniu przez lawinę. Ratownicy w zasadzie nie powinni być w stanie dotrzeć na lawinisko w czasie umożliwiającym odkopanie kogokolwiek żywego (po 15 -18 minutach pod śniegiem nasze szanse na przeżycie diametralnie maleją), a w Tatrach są dość liczne przypadki uratowania zasypanych przez TOPR, który dotarł na miejsce jako wezwana wyprawa ratunkowa z dołu. Takim niesamowitym przykładem jest akcja ratunkowa po speleolożkę w Dolinie Miętusiej. Jej niezwykle trudny transport, kiedy na noszach poza poszkodowaną znajdował się prowadzący cały czas resuscytacje jeden z ratowników. To już jest kategoria cudów. To są heroiczne akcje. Jak to ktoś kiedyś ładnie powiedział, nadaje to sens istnienia TOPR na następne 100 lat...
To powiedz co zaobserwowałeś przez te kilka dni patrząc na turystów, jakie błędy popełniają?
- Brak kasku albo kask jest, ale przy plecaku zamiast na głowie. Współczesne kaski są bardzo lekkie i nie przeszkadzają we wspinaniu. A poślizgnięcie się na stromym stoku i uderzenie w wystające skały może zakończyć się tragicznie.
- Czekan i kije. Co z tego, że ktoś je ma, jeżeli nie potrafi ich prawidłowo użyć. Bardzo często obserwuję, że ludzie nie mają rękawiczek, co w przypadku hamowania czekanem jest koniecznie. Śnieg jest ostry, jeżeli się poślizgniesz i nie będziesz miał zabezpieczonych dłoni, to zedrzesz je do krwi i puścisz czekan, bo nie wytrzymasz bólu.
- Na Kościelec w raczkach. To już nawet trudno skomentować. Raczki stały się bardzo popularne, są tanie i łatwo dostępne, ale turyści często stosują je niezgodnie z ich dedykowanym przeznaczeniem. Można w nich, na przykład, iść szlakiem do schroniska albo wyasfaltowaną drogą do Morskiego Oka. Oczywiście, zdarza się tak, że ktoś wejdzie w raczkach na Świnicę, było względnie bezpiecznie, śniegu dosypało, był miękki, ale to są wyjątki. Raczki powinny być używane w terenie, gdzie potencjalny upadek nie groziłby śmiertelnym lotem z wysokości. Raczki mają chronić na płaskim terenie przed skręceniem nogi. Ludzie często nie odróżniają momentu, kiedy wystarczą raczki, a kiedy trzeba założyć raki.
- Raki. Obserwuję turystów, którzy owszem mają raki, ale nie potrafią ich prawidłowo założyć. Zakładają prawy na lewy, zostawiają wystające paski, o które można zahaczyć. Czyli coś co miało chronić stanowi dodatkowe zagrożenie. Nawet stuptuty mogą być niebezpieczne, jeżeli wystają z nich elementy o które można zaczepić rakiem. Tak samo jest z plecakiem. Boczne, siateczkowe kieszenie nie są przeznaczone na ciężki termos z herbatą. Jak się wysunie to leci jak pocisk i może kogoś zabić. Warto o takich rzeczach pamiętać.
Dobre buty, plecak, kask, raki.... To wszystko kosztuje....
- Możesz kupić drogi sprzęt, ale są też zamienniki przystępne cenowo. Wszystko zależy od tego jak często chodzisz po górach. Jeżeli przyjeżdżasz raz w roku to rzeczywiście skompletowanie sprzętu będzie kosztowane, ale jeżeli jeździsz bardzo często to już na taką inwestycję inaczej patrzysz, możesz kupowanie sprzętu rozłożyć w czasie. Poza tym są wypożyczalnie. W Zakopanem można wypożyczyć właściwie wszystko raki, czekan, kask. Nie ma tylko wypożyczalni butów górskich.
To teraz wróćmy do początku - co zrobić, aby dobrze przygotować się do chodzenia po górach?
- Są trzy drogi rozwoju górskiego. Pierwsza to po prostu pasja, czyli interesuję się górami, czytam, zapisuję do klubu wysokogórskiego, na ściankę wspinaczkową. Uczysz się od starszych, doświadczonych kolegów. Druga droga, bardziej komercyjna, czyli szukasz kursów, szkoleń, a potem już samodzielnie zdobywasz doświadczenie chodząc po górach. Trzecia droga to korzystanie z profesjonalnych przewodników. Jeżeli ktoś nie ma czasu na długie zdobywanie doświadczenia, jest po kursach, ale dalej czuje się niepewnie podczas samodzielnego działania to idzie z przewodnikiem, który czuwa nad jego bezpieczeństwem.
Tatry latem a Tatry zimą to zupełnie inna bajka. Często jest tak, że ktoś myśli, że skoro ma doświadczenie w chodzeniu po górach latem, to zimą też sobie poradzi.
- Tatry są wymagające. Mają głównie północną wystawę, silne wiatry, spore nastromienie, czyli wszystkie czynniki, które zwiększają zagrożenie lawinowe. Nie można tego lekceważyć. Jak mówił Władysław Cywiński, przewodnik tatrzański, jeden z największych znawców topografii Tatr: jak latem w Tatrach coś ci się stanie i zaczniesz schodzić w dół to zawsze dojdziesz do jakieś cywilizacji, nie ma aż tak dużych odległości. Ale zimą już tak nie jest, odległości i trudności "robią się większe"
Mam już doświadczenie w chodzeniu po górach latem, teraz chcę zdobywać Tatry zimą, od czego zacząć?
- Podstawa to kurs lawinowy. Dobrze zrobić też szkolenie z turystyki zimowej.
Jak wybrać dobrą szkołę? Na rynku są tysiące ofert, jak sprawdzić, że szkolenie jest prowadzone przez profesjonalistów?
- Bardzo trudno to wcześniej zweryfikować. Polacy chcą chodzić po górach i chcą się uczyć. Powstał ogromny rynek. Nie ma prawnych regulacji (zostały one zderegulowane), jeżeli chodzi o szkolenie, to każdy może być instruktorem w Tatrach. I tu jest problem. Możesz mieć szczęście i trafisz na kogoś doświadczonego z dużą wiedzą, ale możesz trafić na kogoś, kto w ogóle nie powinien takich szkoleń organizować. Nie ma nad tym żadnej kontroli. Znam taką sytuację, że przyszła do naszej szkoły dziewczyna, zrobiła kurs lawinowy w sobotę, a już za tydzień sama się ogłaszała, że organizuje szkolenie.
Na co zwracać uwagę przy wyborze szkoły górskiej?
- Wybierając szkolenie lawinowe, czy z turystyki zimowej należy sprawdzić, czy instruktor jest na przykład przewodnikiem międzynarodowym IVBV, lub instruktorem Polskiego Związku Alpinizmu (najlepiej Instruktorem Alpinizmu) albo jest Przewodnikiem Tatrzańskim wyższej klasy (I lub II). Największy nacisk na kursie turystyki powinien być położony na naukę chodzenia w rakach i prawidłowego posługiwania się czekanem oraz naukę hamowania przy upadkach. We wszystkich możliwych konfiguracjach.
- W Tatrach jest coraz więcej wypadków, które paradoksalnie są pokłosiem kursów. Kurs trwa 2-3 dni a zima w górach ma różne oblicza. Nawet na najlepszym kursie nie da się przerobić w praktyce wszystkich wariantów danego zagadnienia. Inaczej hamuje się czekanem po świeżym opadzie a inaczej w twardym śniegu. 2-3 dni szkolenia z rzędu rzadko kiedy dają kursantowi możliwość sprawdzenia się w różnych warunkach.
- I potem taka osoba, która skończyła kurs jest przekonana, że już wszystko umie. Zwłaszcza jak przeczytała reklamę swojego kursu, że: "w 4 dni nauczysz się wszystkiego co potrzebujesz do turystyki zimowej", a takie reklamy można znaleźć. Ma raki, czekan, idzie w góry i nagle trafia na taki dzień, kiedy góry są "szklane". W takich warunkach nawet osoby z bardzo dużym doświadczeniem, jeżeli odpowiednio nie zareagują, to zginą. To są warunki, które nie wybaczają żadnego błędu.
- Ale reasumując - warto się uczyć, należy mieć tylko świadomość, że doświadczenie zdobywa się latami!
W Tatrach panują teraz bardzo trudne warunki. Czy przy zagrożeniu lawinowym można iść w góry?
- Wszystko zależy od naszej wiedzy, umiejętności, doświadczenia. Trzeba pamiętać, że stopnień stopniowi nierówny. Czasami jest już niebezpiecznie przy podejściu przez Boczań na Halę Gąsienicową, a czasem nie ma z tym problemów nawet przy ogłoszonej wyżej lawinowej 3. Najważniejsze jest myślenie o konsekwencjach własnych decyzji. Możesz być w bardzo trudnym technicznie miejscu, ale jak spadniesz, to tylko pół metra niżej i zatrzymasz się na półce ze śniegiem i nic ci się nie stanie. A czasami jesteś na łatwym fragmencie szlaku, ale jak spadniesz to lecisz 300 metrów w dół. I jest koniec.
Rozmawiała: Katarzyna Piątkowska
***
Maciek Ciesielski, alpinista, międzynarodowy przewodnik wysokogórski IVBV, Instruktor Alpinizmu PZA, Ratownik Ochotnik TOPR.